Marcin Kamiński: Wszyscy tkwimy w zawieszeniu

Rozpoczęła się nowa selekcja, trener rozpoczął poszukiwania odpowiednich wykonawców tego, co sobie wymyślił. Większość jest w takim miejscu, że nie może mieć stuprocentowej pewności powołania za kilka tygodni na kolejne mecze – mówi Marcin Kamiński.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Marcin Kamiński ściska się z Kamilem Glikiem po meczu z Litwą Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Marcin Kamiński ściska się z Kamilem Glikiem po meczu z Litwą
Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Co czuje zawodnik, gdy jest o krok od wyjazdu na mundial, ale do ostatniej chwili czeka na informację o stanie zdrowia kolegi z zespołu? I ostatecznie musi porzucić marzenia o mundialu?

Marcin Kamiński, obrońca reprezentacji Polski i Fortuny Duesseldorf: To trudna sytuacja. Każdego dnia docierały do mnie sprzeczne informacje: jednego dowiadywałem się, że jadę na mistrzostwa. W kolejnym godziłem się z myślą, że Kamil jednak wyzdrowieje, a ja z zespołu wypadnę. To była huśtawka nastrojów. Na tyle, na ile było to możliwe, starałem się od tego odciąć. Nie myśleć, nie czytać wiadomości w mediach. Skupiłem się na przygotowaniach do mundialu. Zachowywałem się tak, jakbym był pełnoprawnym członkiem zespołu powołanego na mistrzostwa. Znajomi, rodzina dopytywali jednak, wszystko się przedłużało. W końcu najważniejsze było dla mnie, by się dowiedzieć i więcej nie męczyć.

No i się pan dowiedział: mundial przelatuje koło nosa. Była złość?

To nie złość. A jeśli nawet, to nie na trenera albo kogokolwiek, a po prostu - na uciekającą szansę. Na to, że nie byłem w grupie 23 zawodników z powołaniem. Mundial to turniej, na który każdy chce pojechać za wszelką cenę. Kamil robił więc wszystko, by jak najszybciej dojść do zdrowia. Wykonał niesamowitą pracę i mu się udało. Na mundialu zagrał.

ZOBACZ WIDEO Piasek i miejscami wypalona trawa, to tutaj zagrają Polacy. "Włosi mówią, że to najlepsza murawa"

W poniedziałek PZPN opublikował raport sztabu Adama Nawałki. Kilka fragmentów było w nim całkiem ciekawych. Rozmawialiście o tym?

Nie było takiego tematu. Sam zresztą też nie chcę raportu komentować, choć przyznaję, że go czytałem. Może kiedyś przyjdzie czas, by o tym porozmawiać, ale na pewno nie teraz. Teraz kadra ma o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. Jest nowe rozdanie, nowa rzeczywistość i nowe wyzwania.

Do mundialu już w ogóle nie wracacie?

Nie, bo i po co do tego wracać? Choć wiadomo, że ten temat wokół będzie żył, będzie wracał. Zresztą widać gołym okiem, że pewne rzeczy mocno się zmieniły po turnieju. Choćby sam przyjazd do hotelu. Przed mistrzostwami zawodnicy nie byli w stanie spokojnie przejść korytarzem, zainteresowanie było ogromne. A teraz? W zasadzie nikogo, zainteresowanie bardzo skromne. Musimy walczyć o odbudowanie zaufania kibiców. Mam wrażenie, że w Polsce cały czas popadamy ze skrajności w skrajność...

Ale wy - piłkarze - jeszcze się do tego nie przyzwyczailiście?

Tu nie chodzi o to, żeby się do tego przyzwyczajać. Doskonale wiemy, jak to działa i że musimy funkcjonować w takich realiach. Przyjęcie tego do siebie nie jest jednak proste. Bo drużyna gra świetnie, na Euro awansuje do ćwierćfinału, później rozgrywa znakomite eliminacje i wygrywa grupę, po czym może jechać na mundial. Jest pięknie, jest euforia, a dwa późniejsze mecze zabijają to, co budowało się przez kilka minionych lat.

I to jest według pana niesprawiedliwe?

Nie powiedziałem tego, że jest to niesprawiedliwe. To po prostu trochę dziwne i bolesne dla zawodnika. Musimy jednak wziąć to na klatę i udźwignąć.

Kadra bardzo zmieniła się w ostatnich kilku tygodniach? Ma pan porównanie, bo był pan na zgrupowaniu w maju i czerwcu, jest i teraz.

Poznajemy się. Nie ma co się oszukiwać: jest inaczej, są nowe twarze, nowy selekcjoner. Nie było wiadomo, jak będzie wyglądało przygotowanie pod względem taktyki, przygotowania pod przeciwnika. Ale początki są bardzo obiecujące. Trener jest otwarty, zna sytuację, rozumie co wydarzyło się w ostatnich miesiącach i widać, że bardzo chce to naprawić. Każdy zdaje sobie zresztą sprawę, że mimo nieudanego mundialu w tej drużynie wciąż tkwi potencjał. Nie jest przecież tak, że reprezentacja przegrała na mundialu dwa ważne mecze - oczywiście, szalenie ważne, ale jednak chodzi o dwa spotkania - i nagle wszyscy zapomnieli, jak się gra w piłkę. Wciąż jest tu wielu znakomitych graczy. Teraz przed nami czas, by znów stworzyć mocny zespół.

Pana przygoda z kadrą to dopiero huśtawka. Było przecież nieoczekiwane powołanie na ME w 2012 roku, później długi czas poza kadrą, jeszcze później o mały włos udział w mundialu. W ostatnich tygodniach - zawirowania w klubie, które na pewno nie pomogły w stabilizacji formy. W którym jest pan teraz miejscu, jeśli chodzi o narodowy zespół?

Najprostsza odpowiedź: jestem na zgrupowaniu, dostałem powołanie od nowego selekcjonera, który uznał, że zasługiwałem na otrzymanie zaproszenia. A patrząc na sprawę szerzej - trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Wszyscy jesteśmy trochę w zawieszeniu. Nikt z nas, a na pewno zdecydowana większość z nas, nie umie do końca i z pełnym przekonaniem ocenić, jaką pozycję ma w rankingu Jerzego Brzęczka. Jest nowy selekcjoner, nowa rzeczywistość, którą dopiero poznajemy. Rozpoczęła się nowa selekcja, trener rozpoczął poszukiwania odpowiednich wykonawców tego, co sobie wymyślił. Większość jest w takim miejscu, że nie może mieć stuprocentowej pewności powołania za kilka tygodni na kolejne mecze. A może selekcjoner uzna, że musi szukać dalej? Trzeba zapracować na kolejne szanse.

Jak bardzo innym jest pan piłkarzem od chłopaka, który ponad dwa lata temu wyjeżdżał z Lecha Poznań do VfB Stuttgart?

Wyjazd dał mi bardzo dużo. Niemcy to zupełnie inna rzeczywistość. Pod każdym względem - mentalnym, piłkarskim - czuję, że się mocno rozwinąłem i wciąż się rozwijam. Jestem innym piłkarzem, niż przed wyjazdem. Czuję to. Inaczej funkcjonuję na boisku, inaczej reaguję, o wiele szybciej myślę w trakcie gry. To zresztą największa różnica względem tego, co prezentowałem w Polsce. W niemieckiej lidze masz o wiele mniej czasu na podejmowanie decyzji. I albo się przystosowujesz, albo cię nie ma. Nikt tam nie będzie na ciebie czekał. Albo łapiesz poziom od razu, albo masz problem. Oczywiście, jest krótki czas na adaptację, ale to trwa chwilkę, taryfa ulgowa nie istnieje.

Podczas pierwszego treningu czuł pan różnicę? Odstawał pan od reszty?

Takich różnic nie czuje się chyba tak szybko. Po pierwszym tygodniu okresu przygotowawczego widziałem jednak, że praca wygląda inaczej. Ale na pewno nie odstawałem, nie czułem, że nie daję rady. Język, szatnia, kraj, zwyczaje - zawodnik po wyjeździe z ojczyzny musi się dostosować do wielu rzeczy, nie tylko stylu gry i tempa. Trochę musi potrwać, aż to wszystko przetrawi. Na początku nie grałem, ale gdy już wywalczyłem miejsce w wyjściowym składzie, bardzo długo go nie oddawałem.

Zmiana trenera w poprzednim sezonie z Hannesa Wolfa na Tayfuna Korkuta to był cios w pana serce. Przed zmianą grał pan wszystko od A do Z, wszystkie mecze w Bundeslidze po 90 minut. Po zmianie - ława. Bolało?

Rozmawiałem z trenerem Korkutem przed jego pierwszym meczem - z Wolfsburgiem. Powiedział mi, że ma pewną wizję zespołu, w której muszę na razie zająć miejsce na ławce. Pojechaliśmy na ten mecz i wygraliśmy pierwszy raz na wyjeździe. Jak to się mówi - zażarło. Zaczęliśmy grać na dwóch napastników, to dało drużynie bardzo dużą siłę. Ginczek i Gomez, mieliśmy kim postraszyć. Strzelaliśmy gole i mało ich traciliśmy. Z drużyny, której spadek zaglądał do szatni staliśmy się ekipą, która zaczęła mieć szanse na europejskie puchary. Czy więc to dziwne, że trener nie chciał kombinować przy składzie? Oczywiście, dla mnie była to trudna sytuacja, bo każdy piłkarz chce grać. Ale rozumiałem ten mechanizm. Poza tym czułem, że w wielu meczach byłem pierwszym zawodnikiem do wejścia z ławki. Taki układ nie mógł jednak trwać wiecznie.

Latem zmienił pan klub, został pan wypożyczony ze Stuttgartu do Fortuny Duesseldorf.

Długi czas nikt w klubie ze mną nie rozmawiał. Nie dostałem żadnego jasnego komunikatu, jakie są plany wobec mnie. Pierwszą rozmowę o ewentualnej zmianie otoczenia odbyłem w klubie 17 sierpnia. Do tego czasu wszystkie informacje, które pojawiały się na ten temat w mediach, nie miały pokrycia w rzeczywistości. To było poza mną i moim agentem. Nikt się z nami nie kontaktował. Dopiero 17 sierpnia otrzymałem od dyrektora sportowego informację, że decyzja jest w moich rękach. Jeśli uznam, że chcę zostać i walczyć o miejsce w składzie, wszyscy w VfB Stuttgart na to przystaną. Jeśli uznam, że chcę spróbować sił gdzieś indziej, to proszę, ale na konkretnych warunkach.

Dlaczego więc Duesseldorf?

Właśnie dlatego, że był to jedyny klub, który z jednej strony dawał mi duże szanse na grę w podstawowej jedenastce w Bundeslidze, a z drugiej godził się na warunki stawiane przez Stuttgart. VfB postawiło sprawę jasno: nie było mowy ani o sprzedaży, ani wypożyczeniu z opcją pierwokupu. W grę wchodziło jedynie roczne wypożyczenie i powrót do Stuttgartu. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie wyobrażam sobie, by ten sezon przesiedzieć na ławce albo trybunach. Podczas okresu przygotowawczego czułem się bardzo dobrze, ale już pierwszy mecz w pucharze - a usiadłem wtedy na trybunach - pokazał, że może być trudno. Wypożyczenie do Fortuny to nie jest wywieszenie białej flagi. To po prostu szukanie regularnego grania. Fortuna nie ma ani jednego środkowego obrońcy z wiodącą lewą nogą. Do tego jestem najstarszy w tej formacji, poza tym trener mnie bardzo chciał. No i umówmy się - to przecież cały czas Bundesliga.

Nikt nie wypominał, że zamienił pan klub z gigantycznym potencjałem, jeden z największych w Niemczech, na klub z o wiele mniejszymi tradycjami i możliwościami?

Można sobie mówić, że to klub mniejszy, że w składzie nie ma wielkich nazwisk, ale to nie ma żadnego znaczenia. Boisko wszystko weryfikuje. Faktem jest, że Fortuna to mniejszy klub od VfB. Ale przecież mają swoje tradycje, swoje ambicje. Stuttgart - pewnie nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę - to klub z pierwszej piątki w Niemczech od strony organizacji i możliwości. Ale co mi po tym, jeśli miałbym siedzieć na ławie? Dla mnie kluczem jest granie.

Jak z perspektywy kilku lat ocenia pan swoje powołanie na finały Euro 2012? Dziś, zważając na pana późniejsze losy, uważa pan, że była to nominacja na wyrost?

Przede wszystkim dla mnie sama obecność w kadrze na Euro w 2012 roku była czymś wielkim. Plany po tamtym turnieju, mimo że dla naszej kadry nieudanym, były w moim przypadku ogromne. Niestety, wszystko potoczyło się jednak inaczej, niż zakładałem. Ale to część tego sportu. Nie zawsze jest tak, jak planujemy.

Jest coś, co mógł pan zrobić wtedy lepiej? Inaczej? Fakty są takie, że na dobrych kilka lat wypadł pan z reprezentacji.

Miałem później milion myśli, co mogłem zrobić inaczej. Po turnieju na pewno nie było dla mnie dobre, że po jego zakończeniu bardzo szybko wróciłem do gry w klubie. Najpierw był dwumecz z kazachskim zespołem w europejskich pucharach, później pojawiło się przemęczenie, kontuzja. Trudno jednak wskazać jeden powód, przez który moja kariera nie potoczyła się wtedy tak, jak by się chciało. Teraz jednak znów jestem w kadrze i mam jasne cele: regularna gra w klubie, utrzymanie w lidze. No i zadomowienie się w narodowym zespole.

Czy Marcin Kamiński zagości na dłużej w reprezentacji Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×