Ireneusz Mamrot: Jestem uzależniony od piłki

Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Ireneusz Mamrot
Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Ireneusz Mamrot

- W klubie siedzę cały dzień. Nie patrzę na czas - mówi WP SportoweFakty trener Jagiellonii Białystok. - W Polsce większość graczy boi się ryzyka. A przecież po to są treningi, by nie bać się piłki. Lepiej ją mieć niż za nią biegać - twierdzi.

Kuba Cimoszko, WP SportoweFakty: "Mama podkreślała, że piłka chleba nie da" mówił pan kiedyś. Czas pokazał, że się myliła. Ale trzeba było wiele wyrzeczeń, by mógł pan żyć z futbolu.

Ireneusz Mamrot, trener Jagiellonii Białystok: Tak. Pamiętam jak zaczynałem treningi piłkarskie i musiałem pokonywać kilka kilometrów piechotą, by na nie dotrzeć. To uczyło wytrwałości. Później lata w niższych ligach... Nie sposób nie doceniać tego, co mam teraz. Wiem doskonale jak ciężko pracowałem, by być tu gdzie jestem.

Czego uczy praca w niższych ligach?

Nie marudzić. Jak słyszę w ekstraklasie narzekania, że komuś czegoś brakuje, to tylko się uśmiecham. Myślę, że gdyby taki ktoś zszedł niżej chociaż na rok, to by szybko zatęsknił za takimi "problemami". Niższe ligi hartują. Dzięki nim człowiek potrafi się cieszyć tym co ma i skupić się na pracy.

Tego u pana chyba nigdy nie brakowało. "Zaczynał u nas jako jednoosobowy sztab, ale i tak był zawsze i wszędzie" mówił mi o panu były podopieczny z Chrobrego.

Jeśli cofnę się o te kilka lat, to może rzeczywiście tak to wyglądało. Byłem sam, trzeba było sobie radzić. Pomagał mi piłkarz - Krzysiek Kotlarski, który robił rozgrzewki. Jak ktoś pracuje profesjonalnie, to wie ile wszystkiemu potrzeba poświęcać czasu. A przecież praca trenera to nie tylko mecz czy treningi. To też takie codzienne sprawy w klubie, kontaktach itd.

ZOBACZ WIDEO Polska - Irlandia. Klich uratował remis. Strzelec gola widzi pozytywy po słabym meczu

Jest pan pracoholikiem?

Może pracoholik to za mocne określenie. Ale jestem uzależniony od piłki. Sam pan wie jak to jest - lepiej robić to co się lubi niż iść do pracy i patrzeć tylko na zegarek, odliczać godziny do jej końca. W klubie siedzę cały dzień i nie patrzę na czas. Chociaż z perspektywy lat wiem, że warto mieć czasem dystans i odpocząć od tego. Tylko problem jest w tym, że ja tego nie potrafię zrobić.

Kiedyś powodowało to większe kłopoty? 

Na początku mojej przygody moja żona miała dość piłki. Cały dzień byłem poza domem, a często nie było z tego żadnych pieniędzy. Na niewysoką wypłatę czekało się i po 3-4 miesiące. Do tego potrafiłem dokładać do wszystkiego z własnej kieszeni. Jednak później, kiedy przyszła propozycja z Chrobrego, to właśnie żona bardzo mi pomogła. Przekonała mnie, widząc że się waham. A ryzykowałem sporo. Miałem 40 lat, musiałem zostawić pracę. Gdyby się nie udało, to musiałbym zaczynać wszystko od nowa. Ona jednak nie miała wątpliwości, co powinienem zrobić.

Dziś jest pan pół tysiąca kilometrów od rodziny. To musi być momentami ciężkie.

Oczywiście, to jest bardzo trudne. Najgorzej jest po porażkach, kiedy człowiek zostaje sam. Ale dajemy radę. Taki sobie wybrałem zawód, że nie mogę narzekać. Chociaż rodzina na tym cierpi, nie ma co ukrywać. Na szczęście jednak żona bardzo często do mnie przyjeżdża. Podobnie córki. Podoba im się miasto. Zawsze kiedy są tutaj, to pojawiają się na meczach Jagiellonii.

Kiedy jedna z nich przyjechała na mecz do Wrocławia - w bluzie Jagi - to akurat nie był pan szczęśliwy.

Tak, po tej sytuacji musiałem z nią odbyć rozmowę wychowawczą.

Ostatnio musiał pan odbyć zupełnie inną - z piłkarzami, którzy posprzeczali się o rzut karny. Ujawni pan jak to było naprawdę?

Było ustalonych trzech zawodników do jego wykonania. Ta trójka zostaje ze mną dłużej na treningu i strzela jedenastki. W Płocku to oni mieli podjąć decyzję, kto to ostatecznie zrobi. Dlaczego wybieram w ten sposób? Przeżywałem już takie historie, że miałem ustaloną hierarchię co do jednego. A później i tak strzelał np. ten, który był w niej drugi, bo pierwszy nie wytrzymał presji. Tutaj kłopotem było to, że obaj się czuli zbyt pewnie. I źle to się skończyło. Wyszło jak wyszło, nie powiem żebym był z tego zadowolony. Ale oni już wiedzą co źle zrobili. Taka sytuacja się już nie powtórzy.

Były kary?

Tak, finansowe już zapłacili. A o czym jeszcze rozmawialiśmy, zostawiam między nami. To już sprawa zamknięta.

Ogólnie podczas meczów jest pan bardzo opanowany. To inaczej niż poprzednicy, którzy najchętniej sami nieraz ruszyliby na boisko.

Jeszcze w Głogowie też miałem podobnie z bieganiem wokół linii. I nie ukrywam, że czasem tych emocji było u mnie aż za dużo. Długo pracowałem, aby to zmienić. Dlaczego? Bo dużo więcej można osiągnąć spokojem. Zauważyłem np., że stojąc z boku widzi się dużo więcej, a w nerwach sporo ucieka. Czasem są ważne rzeczy. Poza tym przy spokojnej rozmowie z sędzią technicznym, ma się dużo lepszy odbiór z jego strony. Zresztą, teraz i tak jest VAR, więc kłótnie nie mają większego sensu.

[b]NA NASTĘPNEJ STRONIE DOWIESZ SIĘ DLACZEGO SZKOLENIOWCOWI JAGI NIE PODOBA SIĘ ZATRUDNIANIE ZAGRANICZNYCH TRENERÓW, A TAKŻE PRZECZYTASZ M. IN. O RÓŻNICACH MIĘDZY EKSTRAKLASĄ A I LIGĄ
Autor na Twitterze:

[/b]

[nextpage]Po roku pracy może pan już wytchnąć od porównań do Michała Probierza? Kiedy przychodził pan do Białegostoku, pojawiały się na każdym kroku.

Byłem nastawiony na to wszystko. Chyba w żadnym innym klubie nie było aż tyle powrotów do poprzednika. Ale nic dziwnego, ze względu na to ile Michał tu pracował i co zrobił z tym klubem. Początek był ciężki, lecz nie miałem z tym problemu. Wiedziałem, że muszę robić swoje - ciężko pracować na własny rachunek. I tylko na tym się skupiałem. Przez pierwsze pół roku tych zestawień było multum. Dopiero po wiosennej serii zwycięstw zaczęło to się zmniejszać. A teraz nie ma tego w ogóle.

Zaufanie w futbolu jest ważne?

Jest najważniejsze. Tylko jak popatrzymy na ekstraklasę, to jakie ono jest? Ja je nazywam "zaufaniem do pierwszego kryzysu". Przyszedłem do Jagiellonii nieco ponad rok temu i dziś jestem drugi lub trzeci w lidze pod względem nieprzerwanego stażu w jednym miejscu. To wiele mówi. Budowanie zespołu trwa 3-4 lata i to trener musi wymieniać w nim te słabsze ogniwa, dążyć do jego perfekcji. W tym czasie nieuniknione są też kryzysy, ale działacze muszą pamiętać, że trenerzy uczą się właśnie z nich wychodząc. Smuci mnie to, że zagraniczny szkoleniowiec otrzymuje znacznie więcej zaufania niż Polak. Nie podoba mi się sytuacja, kiedy działacze naszych klubów sięgają po trenerów z niezbyt mocnych klubów zagranicznych, zamiast zatrudnić własnych z niższych lig. Do tego zapewniają im lepsze warunki, idą na większe ustępstwa. Jednym słowem mają łatwiej. A przykłady jak się to kończy były już chociażby w poprzednim sezonie. Nie chciałbym przytaczać nazwisk, ale jeśli trener przygotowania motorycznego zostaje pierwszym, to jak możemy się czuć my jako trenerzy? A najgorsze w tym jest to, że gdyby osiągnął on dobry wynik, to pewnie kilka innych klubów poszłoby w tym kierunku.

Wicemistrzostwo z tamtego sezonu uważa pan za sukces?

Mam duży niedosyt. Jasne, gdyby ktoś zaraz po przyjściu powiedział mi, że zdobędziemy wicemistrzostwo, to pewnie wziąłbym je w ciemno. Ale po tym, jak ten sezon się układał ciężko być usatysfakcjonowanym. Do tytułu zabrakło nam trzech punktów, jednego meczu. W rundzie mistrzowskiej mieliśmy np. spotkanie z Wisłą Kraków. Przeważaliśmy, mieliśmy dużo dobrych sytuacji, nie wykorzystaliśmy karnego. W końcówce straciliśmy bramkę i przegraliśmy.

To był decydujący moment?

To kosztowało nas tyle, że kolejkę później Legia przyjechała do nas z nastawieniem na remis. I go wywiozła. Później okazało się, że to wystarczy. Chociaż nie będę oszukiwać - w ostatniej kolejce, kiedy Legia grała z Lechem, wszyscy byliśmy wręcz pewni, że poznaniacy wygrają i to my sięgniemy po tytuł. Jednak nie udało im się.

Udało się panu szybko znaleźć wspólny język z kibicami w Białymstoku.

Tak, chociaż na początku kibice podchodzili z pewną obawą co do mojej osoby. Ale nic dziwnego, bo przyszedłem z I ligi, do tego po słabszym sezonie. Cieszę się jednak, że szybko przekonali się do mnie. Teraz czuję ich spore wsparcie - czy to na oficjalnych spotkaniach, czy nawet w trakcie załatwiania codziennych spraw w mieście. I nie ukrywam, że dzięki temu łatwiej mi pracować.

Wspomniał pan o tej I lidze. Nie sposób nie spytać o różnice między nią a Ekstraklasą. Jest duża?

Przede wszystkim większa niż wydaje się w telewizji. Na każdym kroku podaje się przykład Górnika z zeszłego sezonu, podkreślając iż jest niewielka. Tylko nie zauważa się, że oni po awansie mieli w miarę ustabilizowany skład, a do tego trafili z trzema wzmocnieniami. Wypaliło, ale to wyjątek. Murawy, treningi, organizacja - w tym jest spora różnica. A nie mówię już o mediach czy całej otoczce wokół meczów, bo to w ogóle kosmos. Z kolei jeśli chodzi o zawodników, to I liga jest na pewno dobrą szkołą życia. W Ekstraklasie jest natomiast większa kultura gry.

Tylko mniej młodzieży.

Trenerzy siedzą na takiej "beczce z prochem" i tylko się czeka by odpalić lont. Szczególnie, że każdy oczekuje wyniku tu i teraz. A przecież jeśli ten młody piłkarz wchodzi do poważnej piłki, to ileś tych błędów musi popełnić. I czasem to kosztuje punkty. Chociaż trzeba podkreślić, że to wszystko zaczęło się trochę zmieniać na lepsze. Pomógł przykład Górnika. Niemniej na pewno jeszcze nie wygląda to tak, jak powinno wyglądać.

Wyłamuje się pan z większości trenerów w Ekstraklasie, oczekuje od piłkarzy gry piłką. Dlaczego?

To jest akurat bardzo proste. Grając w ten sposób zawodnik się rozwija. Druga rzecz to to, że taka gra jest przecież dużo atrakcyjniejsza dla kibiców. Poza tym, widział pan nasze mecze z Rio Ave i Gentem. Jak grały tamte drużyny? To jest piłka nożna i w nią trzeba grać. To jest najlepsza droga dla nas. Problemem w Polsce jest tylko to, że większość graczy się boi ryzyka. "Pod kryciem" zagrywają długie podania, byleby tylko nie zaliczyć straty. A po to są treningi, by nie bać się futbolówki. Lepiej ją mieć niż za nią biegać.

Piłkarz Ireneusz Mamrot też miał podobnie?

Na poziomie trzeciej ligi nie przeszkadzała mi piłka. Ale by grać w Ekstraklasie zabrakło mi szybkości czy siły fizycznej.

NA NASTĘPNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M. IN. O LETNIM OKIENKU TRANSFEROWYM W JAGIELLONII ORAZ DOWIESZ SIĘ DLACZEGO DEJAN LAZAREVIĆ ZAWIÓDŁ W BIAŁYMSTOKU 

[b]Autor na Twitterze:

[/b][nextpage]Skoro już zahaczył pan o puchary: kiedy oglądał pan mecze Gent z Bordeaux, to co pan czuł?

Niedosyt. Zresztą porażki z Belgami żałowałem od samego początku. Z perspektywy czasu śmiało można powiedzieć, że o naszym odpadnięciu zaważyły dwie kwestie. Pierwsza to bramka stracona na własne życzenie w końcówce meczu w Białymstoku, zaś druga - nieprawdopodobna interwencja ich bramkarza w rewanżu przy stanie 1:1. Gdyby padł gol na 2:1, to przeciwnicy musieli by się odkryć. A tak zrobiliśmy to my i dostaliśmy dwie bramki z kontr. Dlatego wynik 1:3 trochę zakłamuje obraz, chociaż trzeba przyznać, że byli trochę lepsi. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że grając z mocniejszymi drużynami niż rok temu, wyglądaliśmy lepiej. A to oznacza, że zaliczyliśmy progres.

W lidze natomiast wystartowaliście podobnie jak przed rokiem. Przegrywacie mecze, w których przeważacie, zaś wygrywacie, nie porywając grą...

Tak. Chociaż to doskonale pokazuje obecną piłkę. Najważniejsze jednak, że jesteśmy w czołówce tabeli. Trener każdej drużyny powie, że ma niedosyt jeśli chodzi o punkty. Niemniej uważam, że u nas nie jest najgorzej. Trzeba bowiem pamiętać, że godziliśmy ligę z pucharami. Podróże dały nam w kość, a płaciliśmy za nie kontuzjami. Zaś teraz, kiedy część piłkarzy mogłaby mieć lżej, to musiała jechać na kadrę.

No właśnie, czy powołania do reprezentacji to dla trenera klubowego sukces czy przekleństwo?

Nie, to jest duża nobilitacja - i dla trenera, i dla piłkarza. Wiadomo, że dla tego drugiego jeszcze większa, bo to marzenie każdego zawodnika. Widzę po chłopakach w Jagiellonii jak to jest dla nich ważne. Ale podobnie jest dla mnie. To bowiem znaczy, że na co dzień dobrze wykonuje swoją pracę. Mamy trochę tych reprezentantów, co cieszy. Tylko szkoda, że akurat polscy mają pecha do kontuzji.

Romanczuka straciliście na co najmniej miesiąc. Rozegrał aż 11 meczów w tym sezonie, w każdym przebiegał największy dystans w waszym zespole. Uraz mógł być efektem nadmiernej eksploatacji?

To nie była kontuzja mechaniczna, podczas walki z przeciwnikiem. Być może więc wynikła z tego przeciążenia.

Pojawiły się nieoficjalne zarzuty, że przyjechał z kontuzją.

Na pewno pojechał na zgrupowanie zdrowy. Nie wiemy czy to by się stało w Białymstoku, ale na pewno nikogo bym za nią nie winił. Takie szukanie na siłę nie ma sensu. Stało się i tyle. Musimy sobie jakoś radzić.

Po raz pierwszy podczas pana pracy w Białymstoku okienko transferowe nie spowodowało żadnej wyrwy w podstawowym składzie.

Cieszę się, że nie odszedł żaden z kluczowych graczy. Wiadomo, że gdyby pojawiły się jakieś bardzo konkretne propozycje, to byłoby inaczej. Tym bardziej, że każdy chce się rozwijać. A ja nikogo nigdy nie blokowałem. Nie chodziłem do prezesa, nie mówiłem: "ten i ten musi zostać". Najwyżej rozmawiałem z samymi piłkarzami. Mogę zdradzić, że taka sytuacja była w przypadku Ivana (Runje - przyp. red.). Poznał moje zdanie, ale przede wszystkim sam przeanalizował wszystko i postanowił zostać.

Bliższy odejścia był chyba Przemysław Frankowski?

W przypadku Przemka przeważyły akurat jakieś inne sytuacje. Ja mogę się tylko cieszyć, że został, bo jest jednym z naszych kluczowych piłkarzy.

Pan jest już chyba przyzwyczajony do sytuacji, w której ten piłkarz ma odejść, ale ostatecznie zostaje. Tak jest co pół roku.

To się tak łatwo mówi, jak się patrzy z boku. Natomiast wiadomo, że sam zawodnik ma rozbudzoną ambicje i aspiracje. Mimo młodego wieku ma mnóstwo tych meczów w ekstraklasie. Niedługo stuknie mu ich już dwieście.

W przypadku innych nie było ofert?

W pewnym momencie pojawiały się spekulacje w sprawie Tarasa czy Arvydasa. Ale akurat nie było jakichś konkretnych ofert dla wszystkich. Tylko pojedyncze.

Jeśli chodzi o transfery do klubu, jest pan zadowolony?

Oczywiście.

A żałuje pan, że nie udało się zrealizować kilku innych?

Oczywiście, zawsze tak jest. Teraz choćby z tej listy z Polaków, którą dałem prezesowi. Niestety, naszych zawodników bardzo ciężko jest ściągnąć. O ile z nimi samymi nie ma żadnego problemu, by się dogadać, o tyle z ich klubami jest duży problem. Kilku wartościowych graczy mogło do nas trafić, ale się nie udało. Żądania ich zespołów były znacznie przesadzone.

W ostatnim dniu sierpnia zespół opuścił Dejan Lazarević. Słoweniec miał być gwiazdą, ale rozczarował na całej linii. Dlaczego tak się stało?

To pytanie trzeba akurat bardziej jemu zadać. Mieliśmy duże większe oczekiwania wobec niego, ale czasami tak po prostu jest. W pierwszym okresie trafił na bardzo mocną konkurencję, a później hm... Na pewno mógł o to miejsce dużo mocniej i ambitniej powalczyć.

Został Karol Świderski, któremu także zarzucano brak ambicji, po tym kiedy wyszedł na jaw jego telefon do Michała Probierza.

Moim zdaniem wszystko powinno wyglądać inaczej. Zawodnik jest przede wszystkim od grania i trenowania. Niepotrzebnie więc szukał innych opcji. Trudno, stało się. Sprawa jest już zamknięta.

Tak jak z pana wezwaniem na komisariat policji za odpalenie racy podczas majowej fety?

Nie, tu akurat wciąż czekam na decyzję sądu (Mamrotowi grozi kara grzywny - przyp. red.).

[b]Autor na Twitterze:

[/b]

Komentarze (0)