Robert Lewandowski: Burzyłem mury

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

Pana pomysł na własną akademię dopiero kiełkuje czy już rozkwita?

Rzeczywiście stworzenie takiej akademii z prawdziwego zdarzenia to moje marzenie. Chciałbym przekazać kolejnym pokoleniom moją wiedzę i doświadczenie z lat spędzonych zagranicą. Ale sam tego nie ogarnę, a nie chcę być tylko twarzą w herbie. Nie znam się oczywiście na wszystkim, ale wydaje mi się, że mam inne od wielu osób w Polsce spojrzenie na piłkę. Inne niż sam miałem przed wyjazdem. I jest to kolosalna różnica, aż sam się dziwiłem jak bardzo można zmienić zdanie o funkcjonowaniu wielu aspektów tej dyscypliny.

No ale ruszył pan już z tą akademią?

To początkowa faza. Gram w piłkę i nie mogę o tym zapominać. Z akademią chciałbym się bliżej związać, ale teraz nie w pełni mogę sobie na to pozwolić, ale fajnie byłoby to szybko zrobić.

Ostatnio wsparł pan finansowo Centrum Zdrowia Dziecka. Kiedy pan postanowił, żeby dzielić się zarobkami, pomagać innym, bo to nie była pierwsza wizyta w Centrum?

Pierwszy raz byłem tam z Anią osiem czy dziewięć lat temu. Bałem się ją zabierać, kobiety bardziej emocjonalnie reagują na wszystko, a to był najcięższy oddział. Sam musiałem po tamtym spotkaniu długo do siebie dochodzić. To były niewinne małe dzieciaki, z cierpieniem na twarzy, po operacjach. Chyba nie umiem tego opisać... To brzmi jak banał, ale takie wizyty przypominają: w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Cieszę się, że mam talent od Boga i potrafię grać w piłkę, zarabiam pieniądze i mogę pomóc. Chcę się także rozwijać jako człowiek. Wiem, że na zdrowie najczęściej nie mamy wpływu, że o wszystko możemy zadbać sami, a z chorobą się nie dyskutuje. Ciężko się patrzy na cierpienie, wiemy też, że wszystkim nie pomożemy. Nie jesteśmy w stanie naprawić świata. Jesteśmy ludźmi, mamy swoje emocje i staramy się zrozumieć, co przeżywają te dzieci i ich rodziny. Próbuję pomagać nie tylko finansowo.

Jak jeszcze?

Czasami okazuje się, że samo spotkanie też może być dla kogoś wartością. Byłem kiedyś w Centrum Zdrowia Dziecka spełnić marzenie dziecka, tak po prostu. Innym razem pojechałem do drugiego szpitala, gdzie spotkałem chłopca, który był fanem piłki nożnej i byłem jego idolem. Zupełnie się poddał, lekarze dawali mu miesiąc życia, a on pogodził się z tym, że już umiera. Nie miał ochoty walczyć. Długo rozmawialiśmy. Dziś żyje, mamy ze sobą kontakt. Wyniki badań bardzo mu się poprawiły. On sam nie zdawał sobie sprawy, ile ma w sobie mocy. Poddawać się może tylko głowa, jeśli w niej się coś przestawi, to ze środka może jednak iść duża moc. Czasami wystarczy impuls, żeby zrozumieć, że jednak warto walczyć.

Czy o pomaganiu należy głośno mówić?

Uznałem, że czasem nagłaśnianie takich spraw może sprawić, że ludzie zaczną sobie uświadamiać, jak ważna jest pomoc i sami zaczną to robić. Im więcej słyszysz o jakichś pozytywnych inicjatywach, tym częściej masz ochotę w nich uczestniczyć, dołączyć się. Wiele razy z Anią pomagaliśmy, nie robiliśmy tego dla poklasku, żeby ludzie o tym mówili. To szczera chęć pomocy. Po tym, kiedy media poinformowały, że pomogliśmy Centrum Zdrowia Dziecka, odezwało się tam wiele osób, które także chciały jakoś pomóc. Czyli warto o tym mówić. To zresztą też wpisuje się w temat, czego musiałem nauczyć się po wyjeździe z Polski.

To znaczy?

Wpajano mi, że nie można się pieniędzmi chwalić, nie można się nimi cieszyć, a najlepiej w ogóle nie mówić. Ja się nie boję o nich mówić. Zarobiłem je swoją pracą, swoim wysiłkiem - nikt mi nic nie dał, nic mi się nie należało. Mówiłem panu o tym spektaklu - publiczność przychodzi, sponsorzy to wiedzą i płacą. Temat pieniędzy jest u nas ciężki, bo ci, którym się nie udało, czują się sfrustrowani. Znam ludzi, którzy narzekają, że mimo ciężkiej pracy się nie dorobili, znam takich, którzy pracowali ciężko, nie narzekają i mają dużo.

Jest pan wzorem "jak walczyć"? Często kontroluje pan swoje zachowanie myśląc o tym, że inni patrzą i potem będą naśladować?

Zawsze starałem się robić to, co czuję i myślę. Jasne, że nie każde moje zachowanie wszystkim się podoba. Popełniam błędy, nie jestem idealny, ale nie jest tak, że muszę specjalnie na siebie uważać. Wiem, że dzieciaki patrzą na to, co robię, ale nie gram i nie udaję, tylko jestem sobą. Kiedy patrzę na swoją piłkarską karierę, wiem, że miałem kilka razy wybór: walczyć dalej czy się poddać. Nigdy się nie poddałem, nie mógłbym spojrzeć w lustro i uświadomić sobie, że nawet nie spróbowałem. Gdybym za łatwo zrezygnował, straciłbym wiele w swoich oczach, to byłby dla mnie najboleśniejszy cios. Nie jestem kimś, kto uważa, że może siedzieć na kanapie i myśleć, że wszystko mu się należy. Nawet jak coś osiągnąłem, chciałem więcej, chciałem się rozwijać. Jeśli zadowolisz się tym, co masz, to staniesz w miejscu i przegrasz.

Czy lustro chociaż raz zweryfikowało pana negatywnie?

Oczywiście, nie ze wszystkich decyzji byłem zadowolony, ale nigdy nie czułem wstydu. Nie zrobiłem, ani nie powiedziałem niczego takiego, po czym nie mógłbym spojrzeć drugiej osobie w oczy. A dla mnie słowa też mają znaczenie, nie uważam, że są "tylko" słowami. Czasami w emocjach powiem coś, czego szybko żałuję, szybko przeproszę. Jak każdy z nas.

Jeśli coś nieodpowiednio działało w sparingu, to nie ma prawa zadziałać na mistrzostwach świata.


No ale chyba nie w życiu prywatnym. Przecież z Anią tworzycie taki cukierkowy, idealny związek.

Kto tak powiedział? Czytał pan kiedyś nasze wypowiedzi na ten temat? Nie chcemy za dużo pokazywać naszego życia prywatnego. Bardzo szanujemy swoich fanów, wiemy, że czasami chcieliby zobaczyć coś więcej niż zdjęcie z treningu i czasami staramy się im to dać. Wiele osób myśli jednak, że jak wrzucasz zdjęcia w media społecznościowe co trzy dni, to znaczy, że przez te trzy dni między zdjęciami nic nie robiłeś. To, że jesteśmy osobami publicznymi, nie oznacza, że powinniśmy karmić ludzi wiedzą o każdym aspekcie naszego życia.

No to jak już się pokłócicie z Anią, to kto pierwszy wyciąga rękę albo zagaduje?

Różnie, zależy od sytuacji. Czasem ja, czasem Ania.

Ojcostwo panu służy?

Klara ma już siedemnaście miesięcy, zaczyna mówić. To świetny czas. W Polsce często myśli się, że dziecko sportowca rozprasza, ale to mit. Przy dziecku łapię dystans, szybko czyszczę głowę. Nic mi nie przeszkadza, nie dekoncentruje. Proszę spojrzeć, jak na Zachodzie piłkarze szybko decydują się na dzieci. Sportowcy chcą mieć uporządkowane życie rodzinne, to na dłuższą metę każdemu służy. Córka daje mi dodatkową energię, moc. Wcześniej cieszyłem się, kiedy koledzy opowiadali mi o dzieciach, teraz wiem, że nie do końca rozumiałem, o co im chodzi. To dociera dopiero, kiedy masz dziecko. Doceniam też, jak wiele mam w życiu szczęścia, że wszyscy wokół mnie są zdrowi. W ostatnim czasie moim znajomym urodziły się bliźniaki - jedno dziecko ważyło 900 gramów, drugiej trochę ponad kilogram. Bywałem u nich, słuchałem o kolejnych operacjach. To jest życie, to się liczy, na takie cierpienie pęka serce, a nie na opowieści, że ktoś kogoś za plecami obgaduje. Często zajmują nas błahe sprawy, które z braku poważnych problemów, urastają do wielkich, a życie jest prawdziwe.

ZOBACZ WIDEO Serie A: piękny gol Piątka. Polak centymetry od dubletu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Czy Robert Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×