Przemysław Pawlak: Podobno po porażce z Polską trener Portugalczyków Rui Jorge płakał w szatni.
Czesław Michniewicz: Miał łzy w oczach. Biedak. Żal mi go, bo to klasa człowiek. Gdy cieszyliśmy się w szatni z awansu, przepchnął się przez tłum, pogratulował mi osobiście awansu. Pokazał, jak przegrywać z klasą. Wygrać potrafi każdy, przegrać niekoniecznie.
A teraz może go pan mieć na sumieniu.
Bez przesady. To doświadczony szkoleniowiec. Zdobywał medale na turniejach młodzieżowych. Na razie to ja jestem daleko za jego plecami. Od takich ludzi warto się uczyć. Trenerzy w polskiej lidze często są agresywni, złośliwi, nie okazują sobie szacunku. Wygrywasz i od razu ci się wydaje, że możesz przeciwnikowi wejść na głowę, obrażać go. Tu nic takiego nie miało miejsca. Podobnie było w przypadku pozostałych szkoleniowców w trakcie losowania grup młodzieżowego Euro. Większości nie znałem, a mimo to podchodzili do mnie, gratulowali pokonania Portugalczyków. I nikt mnie jakoś nie pytał o mecze z Wyspami Owczymi. A w Polsce ten temat wraca w każdej dyskusji ze mną.
Miejmy to za sobą. Niektórzy głowią się, dlaczego pana zespół umiał wygrać z Danią i Portugalią, a z Wyspami Owczymi – nie. Może nie radzimy sobie z rolą faworyta, często wiążącą się z koniecznością bycia bardziej kreatywnym na boisku od rywala?
Dużo w tym prawdy. Ile zespołów umiejących prowadzić grę znajdziemy w Ekstraklasie? Kto chce i umie dominować nad przeciwnikiem na jego połowie? Większość ligi nastawiona jest na kontratak. To gdzie piłkarze, których powołujemy do kadry U-21, mają się tego uczyć? Przecież nie w reprezentacji, tu już nie ma na to czasu. W Lubinie Wyspy Owcze cofały się bardzo głęboko, udało się wykreować sporo sytuacji, ale byliśmy nieskuteczni. W meczu wyjazdowym z kolei zdobywaliśmy bramki po rzutach rożnym i karnym. To dużo pokazuje. I nie uderza tylko w reprezentację, ale też w kluby. Piłkarze na treningach poświęcają mało czasu na szukanie kreatywnych zagrań, nie podejmują ryzyka. Widać to potem na poziomie międzynarodowym w reprezentacjach, widać w europejskich pucharach. Wystarczy, że do Legii Warszawa czy Lecha Poznań przyjedzie rywal, który ustawia się głęboko, i problem gotowy. W pewnym sensie w dwumeczu z Wyspami Owczymi bolączki polskiego futbolu skupiły się w soczewce.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Błysk Milika na wagę trzech punktów. Piękny gol Polaka [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Paradoksalnie sposób gry wypracowany w meczach z Danią czy Portugalią może okazać się naszym atutem już w trakcie turnieju finałowego mistrzostw Europy, w żadnym meczu nie będziemy faworytem.
Jeden z trenerów napisał do mnie SMS po tym, jak poznaliśmy grupowych rywali: idealne losowanie, nie musicie nic zmieniać w taktyce! Mówiąc jednak poważnie, będziemy chcieli pokazać, że jesteśmy zespołem dobrze zorganizowanym w grze obronnej, ale też potrafimy budować akcje ofensywne. Wiosną nad tym popracujemy - nad dokładnością w rozegraniu, nad utrzymaniem się przy piłce. To, co pokazaliśmy w pierwszych 30 minutach w meczu w Chaves, było naprawdę dobre, stanowi zachętę, aby iść w tym kierunku. Potrafimy pewne rzeczy na boisku robić, pod warunkiem że jesteśmy pewni siebie, dokładni, przygotowani na stratę piłki. Przykład meczu z Portugalią w Zabrzu pokazał, jak szybko na poziomie międzynarodowym można dostać bramkę po stracie piłki. Kilka sekund i zaczynasz grę od środka. W polskiej lidze taka akcja jak Portugalczyków trwałaby wieczność. Nie wspominając o tym, że żaden z zawodników nie byłby w stanie dograć tak piłki przed bramkę, jak uczynił to Joao Felix.
Nie do zatrzymania dla obrońców i bramkarza.
Dlatego nie miałem pretensji o krycie Roberta Gumnego, Mateusza Wieteski czy zachowanie bramkarza. Przy tak zagranej piłce i mądrym zachowaniu Joty w tej fazie akcji nie dało się przerwać. Można było wcześniej, na to chłopakom zwróciłem uwagę. Pokazałem też moim napastnikom ruch Joty, który najpierw ściągnął Roberta na krótki słupek, a następnie odbił na dalszy. Dawid Kownacki wykorzystał to w rewanżu przy golu na 2:0. Wybiegł zza pleców obrońcy, ten w ogóle go nie widział. Po meczu Kownaś potwierdził: trenerze, zainspirowałem się bramką Joty w Zabrzu. Czegoś się nauczyliśmy.
Szymon Żurkowski na łamach "PN" mówił, że piłkarze niepotrzebnie za bardzo nasłuchali się o sile Portugalczyków przed pierwszym meczem, że podeszli do spotkania z przesadnym respektem.
Żurek ma trochę racji, jednak inna sprawa była ważniejsza. Problem zaczął się po stracie bramki. Nasze tempo biegania, sprintów, ogólnie motoryka mocno spadły - podobnie było choćby w meczu z Wyspami Owczymi w Lubinie. Od 30. do 45. minuty byliśmy w Zabrzu innym zespołem, nie potrafiliśmy odpowiednio zareagować, źle funkcjonowały głowy zawodników. Natomiast od 75. minuty do końca meczu zrobiliśmy cztery razy więcej startów do piłki niż w najlepszym wcześniejszym okresie tego spotkania. Dlatego rewanż chcieliśmy zacząć od sposobu gry w ostatnim kwadransie pierwszego meczu. Na wysokim tempie, żeby dać sobie możliwość stworzenia sytuacji podbramkowych. W Zabrzu widzieliśmy, że zespół jest w stanie tego dokonać, mogliśmy też mądrze poprowadzić chłopaków pod kątem regeneracji.
Po pierwszym meczu wskaźniki zmęczenia Szymona Żurkowskiego przekroczone były sześciokrotnie! Czasu do rewanżu mieliśmy mało. Szymon trenował lżej, kontrolowaliśmy jego wyniki, doszedł do siebie. Podobnie było w przypadku Gumnego i Kamila Pestki. Byłoby to utrudnione, gdyby Polski Związek Piłki Nożnej nie pozwolił nam na zakup odpowiedniej aparatury do diagnostyki. Nie musieliśmy nigdzie jeździć, mogliśmy działać sami, na miejscu. Wiedzieliśmy o zawodnikach wszystko.
Trudno było przekonać zawodników, że w Portugalii mogą wywalczyć awans?
Nie. Już przed meczem w Zabrzu wiedzieliśmy, że rywal ma problemy w grze obronnej. Rozpracowaliśmy zawodników Portugalii do siódmego pokolenia. Co innego jednak wiedzieć, a co innego przekonać się o tym na własnej skórze. W trakcie analizy pierwszego spotkania pokazywaliśmy chłopakom: zachowujecie się na boisku w ten sposób, rywal nie reaguje, róbcie to dalej. Co ważne, nasi piłkarze byli pozytywnymi bohaterami tych akcji, pojawiło się przekonanie, że można Portugalczyków trafić. Z tego punktu widzenia, mimo złego wyniku ostatnie pół godziny meczu w Zabrzu było dla nas zbawienne. Uwierzyliśmy w awans. Gdy jechaliśmy na stadion w Chaves, w autokarze panowała cisza, zespół był skoncentrowany. Dało się wyczuć, że za chwilę może wydarzyć się coś wielkiego.
Krystian Bielik to bohater dwumeczu z Portugalią?
Przed powołaniem kadry na wrześniowe mecze z Wyspami Owczymi i Finlandią rozmawiałem z Krystianem. Dopiero co został zawodnikiem Charltonu, powiedziałem mu, że chciałbym, aby przyjechał na zgrupowanie, ale może będzie lepiej, jeśli zostanie w klubie, rozegra kilka meczów. I tak moim pierwszym wyborem na środku obrony byli Paweł Bochniewicz i Mateusz Wieteska. W czasie dwóch tygodni naszego zgrupowania zagrał pięć meczów w Anglii, bo tam tłuką co trzy dni. To mu pomogło. Wszedł w rytm meczowy, na czym skorzystaliśmy w listopadzie. Nazwaliśmy go Kaiser Franz. Wyprowadza piłkę niczym Beckenbauer, jeszcze z tą charakterystycznie ułożoną ręką, jak Niemiec w półfinale mundialu w 1970 roku, gdy grał z bandażem po kontuzji barku. Inna sprawa, że Krystian za dużo ryzykował. Czym innym jest gra w lidze, gdzie masz kilkadziesiąt meczów, więc jak się raz pomylisz, będzie czas na odrobienie straconych punktów, a czym innym w barażach. W pierwszym meczu miał przewagę, Portugalczycy go kompletnie nie znali. Kiwał, układał ich po trzech. Ryzykował. Gdybym był trenerem przeciwników, przed rewanżem zwróciłbym uwagę swoim zawodnikom, że Krystian łatwo wchodzi w środek boiska, gdzie Portugalia miała sześciu zawodników, więc warto się na niego przyczaić. W Chaves zagrał już bardziej odpowiedzialnie. Choć raz wykonał ruletę w środku boiska, że aż mi serce stanęło.
W "Prawdzie futbolu" Romana Kołtonia mówił pan, że Bielik musi pamiętać, iż w reprezentacji nie otaczają go piłkarze Arsenalu Londyn.
Jak w orkiestrze, ktoś umie dobrze grać na skrzypcach, inny trochę gorzej, trzeba tak to ułożyć, aby jeden nie zagłuszał drugiego. Kamil Grabara też miał nawyk wyniesiony z treningów z pierwszym zespołem Liverpoolu - kiedy łapał piłkę, rzucał ją do najbliższego. W Anglii wyprowadza akcję z 16. metra, jej budowa zaczyna się w okolicach pola karnego. U nas jest to ryzyko. W Polsce nie jesteśmy tego nauczeni, nie gramy tak na co dzień. U nas bramkarz nie rzuca piłki do środkowego obrońcy, aby ten ją wyprowadzał w tłoku. Kamil to szybko zrozumiał. Zaoferował nawet, że w trakcie meczu będzie o tym przypominał Krystianowi. Tu nie chodzi o sprawianie komuś przykrości, ujmowanie tej reprezentacji. Po prostu jeśli Krystian zagra trudną piłkę Mesutowi Oezilowi na treningu, czy Kamil niewygodnie rzuci ją do Mohameda Salaha, oni sobie poradzą. Niekoniecznie tak musi być w przypadku polskiego zawodnika. W drugim meczu Krystian tego unikał, wypadł wyśmienicie. Inna sprawa, że najlepszy i tak był Bartek Kapustka. Gdyby znajdował się w obecnej formie, sam wygrałby mecz z Wyspami Owczymi. Wszyscy zawodnicy zasłużyli na pochwały za baraże z Portugalią, Kapustka był jednak wyjątkowy. Bartek wrócił do mobilizowania kolegów w szatni, zaczął przemawiać. Bo czuł się pewnie na boisku, wiedział, że może pomóc drużynie. Widać, ile znaczy regularna gra dla młodego chłopaka w seniorskiej piłce.
Ta drużyna urosła w kwalifikacjach.
Zaczynaliśmy pracę z reprezentacją w trudnym momencie. W trudnym również je kończyliśmy, w najważniejszych meczach graliśmy z kajdanami na nogach - kilku zawodników było zagrożonych pauzą za żółte kartki. Po nieudanym Euro zespół był w rozsypce. Za punkt wyjścia przyjęliśmy, że musimy spotkać się z każdym zawodnikiem, porozmawiać z trenerami. Wytypowaliśmy właściwych zawodników, trzon drużyny. Porównując pierwsze moje powołania do ostatnich, okaże się, że różniły się tylko dwoma nazwiskami. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie dobra współpraca z Adamem Nawałką, a potem Jurkiem Brzęczkiem. Obaj powtarzali, że dopóki mamy szansę awansu, nie będą zabierać mi piłkarzy. Jurek wytrzymał nawet cięgi, które zbierał za niepowoływanie zawodników z kadry U-21. Nie chciał burzyć tego, na co przez rok pracowaliśmy, gdy go jeszcze w PZPN nie było.
Zimą ja i moi asystenci byliśmy w Hiszpanii, Turcji i na Cyprze razem z drużynami klubowymi, Mirek Kalita przyglądał się Wiśle Płock, którą wtedy prowadził obecny selekcjoner. Rozmawiali, wymieniali poglądy, myślę, że pomogło to Jurkowi zrozumieć, jaką pracę wykonujemy w kadrze U-21. A nie byłoby tam sztabu, gdyby nie fakt, że PZPN zapewnił nam doskonałe warunki. Na mecze wyjazdowe lataliśmy czarterami, poprosiliśmy o zakup iPadów dla zawodników - zero problemu, chcieliśmy podgrzać boisko w Grodzisku Wielkopolskim, gdyż było zmarznięte, nikt nie robił przeszkód, z organizacją krajowego połączenia lotniczego na linii Poznań - Lublin nie było kłopotu. Ja samych lotów odbyłem pewnie ponad sto. Różne miałem lądowania: miękkie, twarde, awaryjne, w Genui zawalił się most, którym kilkadziesiąt minut wcześniej przejeżdżałem, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Zmierzam do tego, że to wszystko kosztowało konkretne pieniądze. Federacja na odpowiednio uargumentowane koszty nie szczędziła grosza. Inaczej niż w klubach, gdzie dominuje przekonanie: po co im samolot, jak można trasę autobusem w 12 godzin dmuchnąć. Na koniec mogliśmy federacji odwdzięczyć się wynikiem.
I wypalić cygaro za zwycięstwo, takie zdjęcie krążyło w internecie.
Piotrek Burlikowski był łącznikiem między reprezentacją U-21 a Zbigniewem Bońkiem. Rozmawiałem z nim częściej niż z prezesem. Piotrek pomagał nam rozwiązywać problemy. Podobnie jak Bogdan Basałaj. Reprezentował związek, był na naszych wszystkich meczach. Po meczu w Portugalii mogliśmy wspólnie zapalić cygaro. To był w ogóle zwyczaj Wisły Kraków, po mistrzostwie jej prezes odpalał cygaro. A Bogdan szefował Białej Gwieździe. W 2007 roku tytuł wywalczyło prowadzone przeze mnie Zagłębie Lubin, więc Bogdan sprezentował mi cygaro. Piotrek znał tę historię, więc przywiózł sztukę do Chaves. Na znak wiary w sukces. Tyle że nie mógł zapalić go z nami, ponieważ spieszył się na mecz pierwszej reprezentacji. Przeciął je na połowę, swoją schował do kieszeni, nam zostawił drugą. Po machu udało się każdemu złapać.
Przy powołaniach marcowych priorytetem będzie dorosła reprezentacja, a jak będzie w czerwcu, kiedy kadra Jerzego Brzęczka zagra w eliminacjach Euro 2020, a pana będzie szykowała się do startu młodzieżowych mistrzostw Europy?
Przed meczami z Portugalią poproszono nas o zarezerwowanie biletów lotniczych na losowanie grup turnieju we Włoszech. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że jesteśmy już blisko celu, a zarazem wciąż tak daleko. Wcześniej nawet nie zastanawiałem się, w jakich dokładnie terminach turniej zostanie rozegrany. Nie miałem do tego głowy. Dopiero po powrocie z losowania, gdy emocje już opadły, zajrzałem w terminarz. Nie jest źle. Przed startem młodzieżowego Euro w Austrii zmierzymy się z Niemcami. Żaden termin czerwcowy nie zazębia się z tymi kadry Jerzego Brzęczka. Nawet jeśli piłkarze kadry U-21 dostaną powołania od Jurka, nie powinno im to przeszkodzić w wyjeździe do Włoch. Jest jeszcze kwestia zgłoszenia kadry do UEFA, na to mamy czas do 6 czerwca. W tym wypadku istnieje jednak możliwość dokonania korekt. Jeśli zatem któryś z zawodników zostanie przez Jurka powołany, i tak zgłosimy go do turnieju we Włoszech. Oczywiście pod warunkiem uzyskania zgody selekcjonera i władz PZPN.
Gdyby doszło do upływu krwi, będzie pan w stanie zapełnić miejsce bez straty dla jakości zespołu?
Mamy wyselekcjonowaną grupę 28-30 zawodników. Natomiast na zgrupowanie przed turniejem powołamy prawdopodobnie 23 piłkarzy, czyli tylu, ilu pojedzie na turniej. Nie chciałbym sytuacji, w której trenuje z nami większa liczba chłopaków, a potem trzeba kogoś odpalać. To zawsze jest bolesne - dla zawodnika i trenera. Wolę skupić się na graczach pewnych wyjazdu do Włoch. Łatwiej będzie zbudować atmosferę pracy.
A jak będzie wyglądała sytuacja z Sebastianem Szymańskim i Kamilem Grabarą, ich na oku ma Jacek Magiera, mogą wystąpić w młodzieżowych mistrzostwach świata do lat 20?
5 grudnia odbędzie się spotkanie, pojawią się na nim prezes Boniek, Jurek Brzęczek, Jacek Magiera i ja [rozmowa odbyła się jeszcze przed spotkaniem]. Będziemy dyskutować. Na teraz Sebek i Kamil są przypisani do nas. Byli filarami kadry U-21, utożsamiają się z drużyną, odnieśli z nią sukces, świetnie wkomponowali się w grupę, poradzili sobie pod względem piłkarskim. Od większości chłopaków z mojej kadry są trzy lata młodsi. A to ważne, trzy lata grania w piłkę w tym wieku robi ogromną różnicę. Nie chciałbym ich stracić. Natomiast decyzja nie należy wyłącznie do mnie.
Jak przebiegną przygotowania do młodzieżowych mistrzostw Europy?
W marcu zagramy dwa mecze - na wyjeździe z Anglią i u siebie z Serbią. W czerwcu zmierzymy się z Niemcami prowadzonymi przez Stefana Kuntza, o czym już mówiłem. Nie wiadomo jeszcze, czy spotkanie w Austrii odbędzie się przy udziale kibiców i będzie trwało dwa razy 45 minut, jak my chcemy, czy zagramy trzy razy 30 minut bez fanów na trybunach, jak chcą Niemcy. Zgrupowanie zaczniemy w piątek 31 maja. Pierwsze trzy dni poświęcimy na integrację. Chciałbym, żeby zawodnicy przyjechali z rodzinami, dziewczynami, złapali trochę luzu po świeżo zakończonym sezonie ligowym. W niedzielę 2 czerwca przeniesiemy się do Grodziska Wielkopolskiego. Stamtąd wyjedziemy tylko na mecz w Austrii, potem powrót do Polski i czekanie na wylot do Włoch.
Fakt, że zawodnicy skończą sezon w klubach w różnych terminach, stanowi kłopot dla przebiegu przygotowań?
Nie. Ekstraklasa rozgrywki zakończy 19 maja, najpóźniej, 26 maja, sezon zamknie Dawid Kownacki. Jest drobny kłopot z Bartkiem Kapustką - druga liga belgijska przestanie grać już w kwietniu. Jeszcze z nikim na ten temat nie rozmawiałem, ale być może podłączymy Bartka do jednego z klubów Ekstraklasy, żeby mógł trenować. Może do Cracovii, Michał Probierz na pewno się zgodzi. Każdy z zawodników, których będziemy chcieli powołać na zgrupowanie, z odpowiednim wyprzedzeniem otrzyma też od sztabu plan przygotowań indywidualnych. Sam turniej będzie dynamiczny, rozstrzygnie się w dwa tygodnie. Pierwszy mecz zagramy w niedzielę, potem w środę i w sobotę. W sześć dni sprawa będzie jasna, jeśli chodzi o rywalizację w grupie. Niesamowita gonitwa. Musimy być do niej przygotowani. Dlatego nie wyobrażam sobie, że do Włoch zabiorę zawodników niegrających w klubie. Nie wytrzymaliby tempa. Nawet jeśli chłopaki lubią żartować, że tworzą jedyną drużynę w Europie, która posiada komfort, nie mając piłki przy nodze.
Problem w tym, że obecnie największe kłopoty z regularną grą ma kapitan i najlepszy strzelec zespołu Kownacki.
Dawid chciałby zimą zmienić klub, aby dostać szansę na rozegranie większej liczby minut. Mnie też na tym zależy. Pytanie, co postanowi Sampdoria Genua. Potrzebujemy go w drużynie, zwłaszcza w takiej formie, w jakiej był jesienią poprzedniego roku. Inna sprawa, że słabsza dyspozycja Kownasia w meczach wrześniowych i październikowych ma racjonalne wytłumaczenie. Sezon Serie A skończył późno, niemal z marszu przyjechał do Juraty na zgrupowanie reprezentacji szykującej się do mundialu w Rosji, po mistrzostwach świata dostał siedem dni wolnego i wszedł w mocny trening. Musiało odbić się to na jego dyspozycji. Sprężyna w jego przypadku jeszcze w pełni nie odbiła. Podobną sytuację ma Kamil Pestka, nasz podstawowy lewy obrońca też nie gra regularnie w Cracovii. W tym przypadku jest jednak namacalna możliwość zmiany jego położenia. Dzwonił do mnie w zeszłym tygodniu, pytał, czy to będzie problem, jeśli zdecyduje się pójść na wypożyczenie do czołowego klubu pierwszej ligi. W końcówce drugiego meczu z Portugalią Dawid prosił o zmianę, łapały go skurcze. Nie dokonaliśmy jej, bo kłopoty miał też Kamil. Nie przypadkiem dotyczyło to zawodników mających kłopot z regularną grą w klubach.
Podobno Duńczycy nie chcieli trafić na Polskę w losowaniu grup Euro 2019.
Żartowaliśmy z trenerem Nielsem Frederiksenem, iż może warto rozegrać sparing przed turniejem finałowym. Wyszło na to, że już nam starczy. Ale wie pan, kto najbardziej był zadowolony z naszego awansu?
Kto?
Eli Hentze, trener Wysp Owczych. Po meczu z Portugalią przysłał mi filmik, na którym z radości skaczą z asystentem przed telewizorem. I chciałby przyjechać do nas na staż podpatrzyć, jak na co dzień pracujemy. Trochę się boję, bo zaraz się okaże, że nigdy z nimi nie wygramy. Podobno po meczach z Polską przedłużono mu kontrakt o dwa lata, więc dobrze nam życzy. Przy okazji gratulacji awansu upomniał się też o butelkę polskiej wódki, którą mu obiecałem. Po meczu w Lubinie nie zdążyłem się wywiązać. Trzeba będzie nadrobić.
Myślałem, że powie pan: Tomasz Hajto.
Po meczu Górnik Zabrze - Śląsk Wrocław byliśmy z Tomkiem na kolacji. Na grupę kadry U-21 na WhatsAppie wrzuciłem wspólne zdjęcie. Kamil Grabara zażartował, że Tomek chodzi o tej porze roku w letnich butach. Hajtowy mówi: napisz mu, że pan Hajto powiedział... Ale wszystko z sympatią, zero złośliwości. Po emisji "Cafe Futbol" chłopcy poprosili, aby wrzucić im wypowiedzi Tomka, bo jedni wiedzieli, co powiedział, inni nie. Nie było tak, że szczuliśmy nimi chłopaków. Tomek wyraził swoje zdanie po to, żeby ktoś mógł je usłyszeć. W programie telewizyjnym trzeba być czasem kontrowersyjnym. Nic więcej. Nie zamierzaliśmy robić z niego wspólnego wroga. Jego wypowiedź oddawała nastroje wokół rewanżu w Portugalii. Większość mówiła o tym cicho, Tomek powiedział głośno. Nic więcej. Nie ma między mną a Tomkiem niezdrowego klimatu.
Co jest dla pana cenniejsze - mistrzostwo Polski z Zagłębiem czy awans do młodzieżowego Euro?
Te osiągnięcia mają inny smak. Mistrzem Polski zostaje ktoś co rok. Grasz z zespołami, które znasz, wiesz, na co i kogo stać. W lidze nie wygrywasz z zespołami mającymi w składzie przyszłe gwiazdy piłki, a takich piłkarzy posiada Portugalia. W lidze możesz przegrać 10 meczów i zostać mistrzem. W reprezentacji jest inaczej. Inny rodzaj, skala pracy. Stres podobny, ale satysfakcja jednak większa w kadrze. Kibice wszędzie gratulują ci sukcesu - jak jesteś trenerem Lecha Poznań, nikt w Warszawie nie będzie cię klepał po plecach za tytuł mistrzowski. Eliminacje do młodzieżowego Euro są zdecydowanie trudniejsze do zakończenia ich sukcesem niż wywalczenie tytułu w Polsce. Co nie znaczy, że wygranie mistrzostwa było łatwe. Natomiast nasza liga funkcjonuje na innych prędkościach niż rywalizacja międzynarodowa. Leo Beenhakker mówił: international level. Miał rację. Przekonał się o tym Adam Nawałka, przekonujemy się ja i Jurek Brzęczek.
Znalazł pan w reprezentacji młodzieżowej swoje miejsce na ziemi?
Cenię tę robotę. Na pierwszym zgrupowaniu powiedziałem chłopakom: tu nie ma kontraktów, jak nie będziecie wykonywać tego, co ja chcę, nie będę was powoływał. Idziesz do klubu i trafiasz na zawodników, którzy ci nie pasują, a mają jeszcze dwa lata ważne kontrakty. Odstawiasz jednego czy drugiego i musisz się z nim użerać. On od razu jest w opozycji do ciebie, nie tylko nie pomaga, jeszcze szkodzi. Ale trwa. W reprezentacji jak zawodnik nie gra dobrze: sorry, nie powołujemy cię. Sytuacja jest czysta. To jeden z największych plusów tej pracy. Po meczu z Portugalią powiedziałem zawodnikom: pilnujcie swojego miejsca w samolocie do Włoch, bo z tej grupy, co tu jest, i tak jeden nie poleci. A do tego może ktoś was podsiąść. Nikomu nie zagwarantuję, że pojedzie na mistrzostwa, tylko dlatego, że dziś znalazł się w tym miejscu.
Oglądał pan już mecze naszych grupowych rywali: Hiszpanów, Belgów i Włochów?
Spotkania Belgów mam już ściągnięte, jeszcze ich jednak nie widziałem. Zeszły tydzień poświęciliśmy na reset. Na spotkanie ze sztabem zabroniłem przynosić laptopy, mieliśmy tylko notesik i długopis, który dostałem od UEFA. No i asystent przyprowadził psa. Od września myśli krążyły przy kolejnych rywalach w kwalifikacjach, potem zasypialiśmy i budziliśmy się z Portugalią. Nasze głowy też potrzebowały odpoczynku. Dobrze wylosowaliśmy, jestem pełen pozytywnej energii, choć faworytem nie będziemy. Ale to jest piłka młodzieżowa, ważne będzie przygotowanie do turnieju. Reprezentanci Włoch w większość grają regularnie w seniorskiej piłce, Hiszpanie też, sezon zakończą jednak później. Rywale już występują w dużych klubach, dla moich chłopaków będzie to okno wystawowe na świat, jakim dla reprezentacji olimpijskiej były igrzyska w 1992 roku. Czasem możesz dobrze grać trzy sezony w polskiej lidze i nikt tego nie zauważy, na takim turnieju wystarczy jeden mecz, żeby zmieniło się całe twoje życie. Będziemy głodniejsi.