Adrian Mierzejewski: Egzotyka dopiero czeka

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Pan miał dłużej grać w Australii, wygraliście puchar, rozegrał pan chyba najlepszy sezon w karierze, był gwiazdą ligi, został wybrany najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Dlaczego odszedł pan z Sydney już po roku?

Umawiałem się z prezesami, że jeżeli dobrze wypadnę w pierwszym sezonie, a tak raczej było, to wskoczę na kontrakt gwiazdorski. Kierownictwo zaczęło kombinować, pojawiły się propozycje, że tak będzie, ale nie teraz, tylko od następnego sezonu, ja dostałem telefon z Chin, a że chciałem tam trafić, to nawet się nie zastanawiałem. Gdy już zdecydowałem się odejść, ludzie z Sydney FC przekonywali, że jednak mają dla mnie tę ekstra umowę. Z pełną świadomością uniosłem się jednak honorem i zmieniłem klub.

Szkoda jedynie, że z Changchun spadliśmy z ligi. Byliśmy już praktycznie utrzymani, ale straciliśmy punkty w głupi sposób na finiszu rozgrywek. W Chongqing pewnie też skończy się walką o uniknięcie spadku, ale ostatnio pokonaliśmy drużynę Shanghai Shanggang Hulka i Oscara, zwycięzcę ligi z poprzedniego sezonu, więc jest nieźle.

Ale sto tysięcy kibiców jak w azjatyckiej Lidze Mistrzów nie przychodzi na trybuny.

Tak było na meczu z Persepolis w Iranie, kiedy grałem w Al-Nassr. Do końca życia zapamiętam to spotkanie. Stadion jak kiedyś nasz Śląski, albo dawny Dziesięciolecia w Warszawie. Ogromny, stary, gdzie z trybun boisko wydaje się mikroskopijne. Dobrze, że wtedy tam przegraliśmy (0:1), bo gospodarze chyba by nas z miasta nie wypuścili, atmosfera była tak gorąca.

Arabia była dla pana najtrudniejszym miejscem do życia?

Przez pierwszy miesiąc nie mogłem przyzwyczaić się do temperatur. Byłem kilka razy odwodniony, miałem kilka mini udarów. Organizm potrzebował czasu, by zaakceptować temperaturę na przykład 56 stopni. Około godziny 12-13 nawet nie ma co wychylać się z domu, spacery raczej nie mają sensu, domowych zwierząt w zasadzie w ogóle tam nie ma. Wszędzie jest natomiast klimatyzacja: w przydrożnych sklepach, galeriach handlowych, na osiedlach.

Treningi zaczynaliśmy o godzinie 20, w zasadzie po każdym ćwiczeniu był obowiązek napicia się wody: po strzałach, krótkiej gierce. Woda jest tam po prostu bezcenna, nic dziwnego, że jest droższa od paliwa. Oczywiście nie narzekam, opowiadam tylko o różnicach. U nas normalnie funkcjonuje się, gdy pada deszcz, z kolei w Arabii nikomu nie przeszkadza burza piaskowa, pełen luz, ludzie dalej jadą samochodem. A proszę sobie sprawdzić w internecie, jak to wygląda, można się przestraszyć.

W strasznym szoku byłem też niejednokrotnie po naszych meczach. Z Al-Nassr zdobyliśmy mistrzostwo ligi, przez dwa lata wygraliśmy mnóstwo spotkań i często zdarzało się, że po pojedynczym zwycięstwie mieliśmy gościa w szatni. Przychodzili różni bogacze, którzy chcieli zrobić sobie po prostu zdjęcie z drużyną, a w zamian za to kładli na stół worek pieniędzy. To były premie za fajny mecz. Po prostu. Środki finansowe takich osób są nieograniczone, szejkowie w swoim środowisku muszą się czymś wyróżniać, dlatego pochwalenie się zdjęciem z drużyną, czy możliwością zaproszenia piłkarza na kolację, daje im właśnie ten przywilej. Ile to razy słyszało się: "fajnie zagraliście. Macie tu po zegarku".

Jest pan w stanie porównać poziom tych lig do polskiej ekstraklasy?

Najwyższy poziom był w Turcji, ale chyba nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mistrz Polski nie radził sobie ostatnio z drużynami z Mołdawii, Kazachstanu czy Słowacji. Odpadł z Dudelange, ale czy oznacza to, że polska liga jest słabsza od luksemburskiej? Nie sądzę. Europejskie puchary pokazują natomiast, że polski kibic nie powinien traktować innych lig spoza top 5 z góry, jak egzotyki. Wiele razy słyszałem: wróć do Polski, będziesz miał bliżej do kadry.

I co pan myślał?

Że po co mam wracać, skoro wszyscy chcą z Polski wyjechać? W azjatyckiej Lidze Mistrzów oglądało mnie sto tysięcy widzów na stadionie, na naszych obiektach z trudem zbiera się 10 tysięcy kibiców. W Polsce trzeba było kłócić się o każdą złotówkę w kontrakcie, a w Arabii do szatni wchodził gość z ulicy i dawał mi zegarek, bo strzeliłem gola. W naszej lidze na wszystkich zrobił wrażenie transfer obcokrajowca Danijela Ljuboji, a ja wymieniałem już zawodników, z którymi gram w Chinach. Wychodzi na to, że egzotycznym kierunkiem to możemy nazwać naszą ligę. Chciałbym żeby polscy kibice nie odbierali mnie teraz jak Janusza, który wyjechał i narzeka na swój kraj. To nie krytyka, a fakty. Jestem totalnie zakręcony na punkcie piłki, oglądam wszystko co mogę, mecze ekstraklasy również, czytam, śledzę i wiem co się dzieje, mam porównanie. Mam też szacunek do naszej ligi, gra tam wielu moich kolegów, ja również spędziłem w Polsce fajny czas, wypromowałem się i wyjechałem w świat.

Pan się czuje niedoceniany w Polsce?

Pół na pół. Trochę się z tego wszystkiego śmieję, ale z drugiej strony chcę pokazać ludziom, z kim gram. Lubię wrzucić na Twittera swojego gola, kilka statystyk czy jedenastkę kolejki, w której Polak z Olsztyna jest na jednym boisku z zawodnikami wartymi łącznie na przykład 200 milionów euro. Pokazuje tym samym, że nie jestem na wakacjach, że nie odcinam kuponów.

Zawsze znajdą się ludzie, którzy powiedzą: "co to za liga, ta Australijska, każdy by się w niej wyróżnił". Byli tam przecież Marcin Budziński, gra w niej Michał Kopczyński, chłopaki prezentowali się solidnie, ale czy zamietli tę ligę? Nie, a ja tak. Jestem już za stary żeby walczyć z opiniami, że gram na peryferiach. Lubie natomiast się pompować, sprawia mi to radość. Fajnie, gdy ktoś zareaguje na mój post i napisze, że oglądał mecz. Po to też wrzucam do sieci różne informacje, by ludzie się zainteresowali. Jest mi miło, gdy ktoś mając do wyboru wiele innych zajęć, siada przed telewizorem w sobotę o godzinie 11 rano, ogląda mecz Chongqing z Shenzhen, śledzi moje występy, poznaje ligę i spędza fajnie czas.

W Chongqing na sto osób mniej więcej trzy znają w języku angielskim kilka słów. Jak zapytasz "co u ciebie", to już nikt ci nie odpowie


A było tak, że chciał pan wrócić do Europy tylko ze względu na reprezentację?

Nawet gdyby któryś selekcjoner obiecał mi powołanie w przypadku powrotu do polskiej ligi, nie poszedłbym na to. Z reprezentacji wypadłem będąc jeszcze w Trabzonsporze, czyli w najsilniejszej lidze, w której grałem w życiu. Wygraliśmy wtedy grupę Ligi Europy, pokazałem się chociażby w spotkaniach z Legią, Lazio, Juventusem. I nie pomogło, dlatego nie czekałem na nie wiadomo co. Zdawałem sobie też sprawę, że zmieniając ligę mogę już nie otrzymać powołania.

Kiedy ostatecznie pogodził się pan, że już w kadrze nie zagra?

Poddałem się po mistrzostwach świata w Rosji w 2018 roku. Oczywiście, puszczając oko mogę powiedzieć, że liczę dalej na powołanie, przecież gram, jestem w formie. Nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek określił jednak jasno na jednej z konferencji prasowych, że mnie szanuje, ale ma swoich zawodników. I cieszę się, że takie konkretne słowa padły, a nie jak w przypadku trenera Nawałki wyświechtane formułki, że "wszyscy mają szansę".

Piotr Zieliński: Chcę coś wygrać z Napoli (wywiad)

Pan na nią zasłużył?

Wiem, że nie jestem słabszy od chłopaków z kadry, ale zdaje sobie również sprawę, jaka jest opinia o ligach, w których gram. Występuję w rozgrywkach jakościowo lepszych niż polska ekstraklasa, ale nie będę ciągle trzymał ręki w górze i zgłaszał gotowości. Na kadrę przyjeżdżali z Chin Mączyński, z Arabii Szukała, z USA robi to teraz Frankowski. Myślę, że ten temat trzeba zamknąć, ludzie też już są nim pewnie zmęczeni, sądzą pewnie, że wydzwaniam do selekcjonera i napieram, żeby mnie w końcu powołał. Tak nie jest, nie mam "grzałki". Robię swoje i cieszę się życiem.

Jak długo jeszcze?

Mam plany, powoli szykuję się na życie poza piłką, jesteśmy z Kamilem Grosickim ambasadorami bitacademy (połączenie szkoły piłkarskiej i platformy blockchain - red.), na razie świecimy nazwiskami, udzielamy rad, rozszerzamy kontakty, idzie to w dobrym kierunku. Mam też ambicje żeby zostać przy piłce, być dyrektorem sportowym w europejskim klubie, trenerem czy menadżerem. Podoba mi się również praca w telewizji jako ekspert. Mostów nigdzie nie paliłem. Na pewno jak skończę z graniem to wrócę do Olsztyna i będę chciał pomóc grupie, które angażuje się w Stomil. Śledzę losy klubu, widzę, jak walczą o utrzymanie. Ale jeszcze kilka lat gry w piłkę przede mną.



Gdzie?

W Chinach mam jeszcze dwuletni kontrakt (do grudnia 2020 r.) z możliwością przedłużenia go o dwanaście miesięcy. Po zakończeniu tej umowy, już jako starszy zawodnik, chciałbym jeszcze pograć sobie na większym luzie w Tajlandii czy Indonezji, zamieszkać na Bali czy w Bangkoku, nie patrzeć na finanse, tylko bardziej celebrować życie, grać sobie dla frajdy. Egzotyka dopiero na mnie czeka.

*
Adrian Mierzejewski to były zawodnik między innymi Stomilu, Wisły Płock czy Polonii Warszawa. Przez sześć lat, do 2017 roku, był najdroższym polskim piłkarzem sprzedanym z naszej ligi, gdy Trabzonspor zapłacił za niego Polonii 5,25 miliona euro. Mierzejewski po wyjeździe z kraju występował w Turcji (trzy lata), następnie w Al-Nassr z Arabii Saudyjskiej (dwa lata), z którym zdobył mistrzostwo ligi, później przez rok był piłkarzem Al-Sharjah ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Sydney FC z Australii, a od 2018 roku gra w Chinach - najpierw w Changchun, obecnie w Chongging. W reprezentacji Polski rozegrał 41 meczów. Ostatni w listopadzie 2013 roku ze Słowacją (0:2).

Lubisz styl gry Adriana Mierzejewskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×