Lotto Ekstraklasa. Złe wieści dla Legii Warszawa - lider nie zwykł potykać się na finiszu

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Mecz nie układał się jednak po myśli Śląska. Od 51. minuty Wisła prowadziła 1:0, a w Chorzowie utrzymywał się remis 1:1, który mistrzostwo dawał Widzewowi. W 83. minucie Alojzy Jarguz podyktował dla Śląska rzut karny, a do ustawionej na "wapnie" piłki podszedł Tadeusz Pawłowski - kapitan i największy gwiazdor Śląska, który odgrywał też kluczową rolę w skorumpowaniu piłkarzy Wisły. W końcu kapitanem Białej Gwiazdy był wtedy jego serdeczny przyjaciel - Zdzisław Kapka. Strzał z jedenastu metrów miał być tylko formalnością. Sposób wykonania ewentualnego rzutu karnego miał być ustalony przed spotkaniem.

"Widzę, że Zdzisiek Kapka podchodzi do Adamczyka i coś mu mówi na ucho. Wzbudza to mój niepokój, więc podbiegam do Ciapka i pytam:
- Co Zdzisiek ci powiedział?
- Żebym szedł w lewo.
- To idź w prawo" - wspominał Iwan.

Pawłowski posłał piłkę dokładnie w miejsce, w które, po wskazówce od Iwana, rzucił się bramkarz Wisły. "Na stadionie robi się nerwowo. Pawłowski lata i niemal płacze. Zapewnia, że Śląsk dołoży pieniądze, licytuje, podbija stawki i prosi byśmy się nie wygłupiali. Strasznie jest upierdliwy. (...) Chciał się zapisać jako bohater, a przejdzie do historii jako ten, który wszystko spieprzył. Najpierw nie umiał kupić meczu, a potem nie umiał zdobyć gola z jedenastu metrów. Kompletny nieudacznik" - podsumował Iwan.

Wisła wygrała i zgarnęła premię motywacyjną od Widzewa, który został mistrzem. A Pawłowski w jednej chwili z idola kibiców stał się we Wrocławiu wrogiem publicznym numer jeden.

- Byłem zrozpaczony. Siedziałem w szatni i płakałem. Czułem się oszukany. Ktoś chciał spalić mi samochód, grożono pobiciem moich dzieci. A mnie tak bardzo zależało na mistrzostwie, gotowy byłem zrobić prawie wszystko, aby Śląsk wygrał ten mecz - mówił Pawłowski na kartach "Wielkiego Widzewa".

Po latach przekonywał, że Kapce nie podał ręki i nie zrobi tego już nigdy. - Znaliśmy się bardzo dobrze, chyba od 17. roku życia, gdy razem graliśmy w młodzieżówce. Byliśmy przyjaciółmi. Ale od tamtego meczu z Wisłą nie rozmawiałem z nim ani razu. I już nigdy nie porozmawiam - zapowiedział Pawłowski w maju 2012 roku na łamach "Gazety Wyborczej".

Czytaj również -> Wielki powrót Adama Frączczaka

A cztery lata później został zatrudniony w Wiśle przez dyrektora sportowego... Kapkę. Zapytany przez nas o to, jak udało się zakopać topór wojenny, odparł: - Zacytuję panu Lady Pank, a bardzo lubię ten zespół: "na co komu dziś wczorajszy dzień?". Żyje się tylko dzisiejszą chwilą.

Najważniejsza Święta Wojna

Warszawianie i wrocławianie stracili tytuł w sposób właściwy czasom słusznie minionym w polskim futbolu, który mógłby posłużyć za kanwę kolejnym częściom "Piłkarskiego pokera". Natomiast historia mistrzostwa Polski z 1948 roku to materiał na kino familijne bez czarnych charakterów. Zresztą "Przegląd Sportowy" pisał wtedy, że "najbardziej pomysłowy inscenizator Filmu Polskiego nie wpadłby zapewne na fabułę, jaka rozwinęła się dnia 5 grudnia 1948 roku". Tego dnia jedyny raz w historii o tytule zadecydował dodatkowy mecz.

Przez pierwszą rundę głównym faworytem do mistrzostwa był Ruch Chorzów, ale tuż po starcie rundy rewanżowej Niebieskich ze szczytu tabeli strąciła Cracovia, a trzy kolejki przed końcem sezonu Pasy z fotela lidera zrzuciła Wisła Kraków. Krakowskie drużyny szły łeb w łeb, ale na pierwszym miejscu była legitymująca się lepszym bilansem bramkowym Biała Gwiazda.

Gdyby o ostatecznej kolejności decydowała różnica bramek, mistrzem zostałaby Wisła (+52 do +35 Cracovii). Gdyby liczyły się wyniki bezpośrednich spotkań, górą byłyby Pasy (2:0, 1:1). Wprowadzony przed sezonem nowy regulamin rozgrywek mówił jednak jasno: w razie identycznego dorobku punktowego pierwszego i drugiego zespołu mistrza musiał wyłonić baraż. Stawka derbów Krakowa nie była równie wysoka nigdy wcześniej i nigdy później. Dodatkowy mecz miał zostać rozegrany na neutralnym terenie, więc wybrano nieistniejący już stadion Garbarni - w jego miejscu stoi dziś hotel Forum.

Faworytem meczu była Wisła, która zanotowała świetny finisz sezonu i na ostatniej prostej dogoniła Cracovię. Początek spotkania pokazał, że podopieczni Josefa Kuchynka dobrze czują się w tej roli i już w 1. minucie zrobili olbrzymi krok w stronę zdobycia swojego trzeciego w historii mistrzostwa. Niedługo po rozpoczęciu gry Tadeusz Legutko pokonał Henryka Rybickiego uderzeniem z dystansu.

Cracovia długo biła głową w mur, ale tuż przed przerwą udało jej się wyrównać dzięki trafieniu swojego najlepszego strzelca, Stanisława Różankowskiego, a niemal równo z końcem pierwszej części gry prowadzenie Cracovii dał Czesław Szeliga. Po zmianie stron Wisły nie było stać na odrobienie strat, a zwycięstwo Pasów przypieczętował Różankowski.

Różankowski za dający Cracovii mistrzostwo Polski dublet dostał w nagrodę zegarek, niektórzy piłkarze Pasów otrzymali pamiątkowe sygnety, a PZPN rozdał zawodnikom odznaki zamiast medali. Klub zaprosił zawodników na uroczysty obiad i na tym premie za zdobycie tytułu się skończyły. Przed udaniem się do restauracji piłkarze Cracovii odbyli jeszcze rundę honorową wokół Błoń na pace otwartej ciężarówki dostawczej.

***

Ostatnia kolejka Lotto Ekstraklasy 2018/2019 zostanie rozegrana w niedzielę 19 maja. Piast Gliwice podejmie przy Okrzei 20 Lecha Poznań, a Legia Warszawa zagra u siebie z Zagłębiem Lubin. Wszystkie spotkania 37. kolejki w grupie mistrzowskiej rozpoczną się o godz. 18:00.

Kto zostanie mistrzem Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×