Artur Boruc: Głowa była chora

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość, co dalej?

Chciałbym żeby młodsza córka skończyła w Bournemouth szkołę, odpowiednik polskiej podstawówki, to byłoby idealne rozwiązanie, Amelia potrzebuje na to półtora roku. Co później? Plan jest taki, żeby wyjechać z rodziną do Stanów Zjednoczonych pożyć sobie chwilę, albo dłużej.

Mówi pan tylko o życiu w USA, czy też o graniu w piłkę?

O grze nie. Po wojażach w Glasgow i Anglii chciałbym w końcu budzić się codziennie ze słońcem na twarzy. Od dawna rozmawiamy z Sarą o Los Angeles.

Czyli pana powrót do Legii mocno się oddala.

Pytanie, czy to ma sens, czy Legia byłaby w ogóle zainteresowana. Nie chcę robić klubowi pod górkę, mam swoje lata, w Legii jest młodzież, mają fajnych bramkarzy, nie wiem trochę, w jakiej roli miałbym tam trafić. Zobaczymy, jak się losy potoczą.

Boruc, czyli bramkarz kochający mecze o najwyższą stawkę, najwięcej czasu spędził w AFC Bournemouth, na którego spotkania przychodzi około 11 tysięcy kibiców. Trochę mi to do pana nie pasuje.

Jakiś czas temu stwierdziłem, że może już dość przeprowadzek i pora w jednym miejscu osiąść na dłużej. Mi się tu podoba, miejsce do życia bardzo przyjemne, jest Premier League, dzieciaki kształcą się w dobrych szkołach. Fajny klub i przede wszystkim ludzie.

Z czym kojarzy się pana na Wyspach? To bardziej lata spędzone w Celticu, skandale czy gra w Premier League?

Myślę, że z "babolami" w Southampton i z historycznym awansem do Premier League z Bournemouth. Kibice zawsze pamiętają wpadki, choć piłkarz stara się je wymazać z pamięci jak najszybciej.

Kiedyś zapytałem ile czasu rozmyślał pan nad golem, którego strzelił panu bramkarz Asmir Begović. Szybko pan odparł, że pięć minut. Tak się da?

Po latach współpracy z psychologami łatwiej się odciąć. Poznałem wiele technik i sposobów radzenia sobie z problemami. Pan, który prowadził mnie w Warszawie, na jedne zajęcia przyniósł zapalniczkę elektryczną. Przyłożył ją do mojego palca, nacisnął i kopnęło. Sprawdzał w ten sposób moją reakcję, żeby wiedzieć, jak mnie poukładać. Podpisuję się pod stwierdzeniem, że głowa potrafi więcej niż nam się wydaje. Na początku, chwilę po tym jak zacząłem grać w Legii, nie trzymałem ciśnienia. Ciągle czytałem komentarze w internecie, bardzo mnie to męczyło. W końcu zacząłem wyłączać telefon po nieudanym występie, czasem i na kilka dni. Wtedy, po tym golu Begovicia, powiedziałem sobie: "k...a, dobrze stałem, nic się nie działo, wiatr zawiał, o co tu chodzi?". Za wiele nie mogłem zrobić, musiałbym stać na linii bramkowej żeby to obronić.

Mecz w Belfaście z Irlandią Północną był trochę większym wyzwaniem dla głowy.

Mało tam było piłki, na głowę naciskały sprawy prywatne. U mnie zawsze życie brało górę nad tym, co działo się w sporcie. Sport bardziej pomagał odbić się od problemów, dawał fajne chwile. Wydaje mi się, że po Belfaście wyprostowałem się w miarę szybko. Nie pamiętam ile mi to zajęło, parę kilo, kilka butelek. Alkohol ma to do siebie, że albo cię rozwesela albo dołuje. Z reguły jestem wesołą osobą, ale wtedy miałem raczej większego doła.

W życiu jest pan innym Borucem. To nie facet, który dusi kolegę z zespołu, albo prowokuje kibiców.

Życie mnie trochę skopało, ci którzy poznali mnie bliżej wiedzą, że jestem bardziej współczującą osobą. Często w błahych sytuacja łza ciśnie mi się na oko. Wzruszę się na kiczowatym filmie, albo oglądając "Kuchenne Rewolucje". Nie chodzi mi o to, że robię się smutny, kiedy prowadząca rzuca garnkami po restauracji. Historie ludzi, którzy swoje przeszli, przypominają o moich przeżyciach, bierze mnie na wspomnienia. Trochę taki płaczący Artur ze mnie, może głupio to wygląda, ale tak jest.

Po meczu pożegnalnym w reprezentacji też pan płakał.

Było fajnie, przyznaje. Wzruszyłem się, kilka ładnych lat spędziłem w reprezentacji, poznałem wiele osób. Myślałem, że będę szlochał, walił rękoma i nogami, ale dałem radę odejść. Łatwiej, kiedy przygotowujesz się do tego jakiś czas, a nie robisz z dnia na dzień.

Pan w sumie skończył karierę w kadrze z dnia na dzień informując o tym w mediach społecznościowych. Tak miało być czy musiało?

Niech ludzie dopisują sobie historię.

Ja nie dopisuje, pytam tylko.

Już na to pytanie kiedyś odpowiedziałem. To była moja decyzja.

Kilka dni temu minęły dwa lata od pana ostatniego 65 meczu w kadrze.

Szybko zleciało, jakieś dziesięć wakacji. Zawsze patrzyłem z otwartą buzią na zawodników, którzy nie byli powoływani do reprezentacji i w przerwie na mecze kadry jechali do ciepłych krajów się poopalać. Oczywiście powołanie zawsze było dla mnie wielką sprawą, ale pozycja trzeciego bramkarza zaczęła mnie męczyć, wolałem zająć się swoimi sprawami, rodziną. I przez te dwa lata głowa odpoczęła, rodzina też jest zadowolona.
Po trzynastu latach od debiutu Boruc kończy karierę w kadrze meczem z Urugwajem (0:0) Po trzynastu latach od debiutu Boruc kończy karierę w kadrze meczem z Urugwajem (0:0)
Kibice o panu nie zapomnieli, zawzięcie głosują, żeby znalazł się pan w jedenastce stulecia reprezentacji.

To bardzo miłe, że mnie tam widzą. Myślę, że to fajna inicjatywa, a wygrana połechtałoby trochę ego, poczułbym się doceniony, ale w moim życiu nic by nie zmieniła. Tak czy inaczej - byłoby to fantastyczne wyróżnienie, ale pamiętam też, że konkurencja jest duża.

Z reprezentacją pożegnał się pan, we wtorek oficjalnie zrobi to Łukasz Piszczek, w kolejce jest jeszcze kilku innych zawodników. Zmienia się pokolenie. Robert Lewandowski mówił niedawno, że młodzi zawodnicy w Bayernie Monachium wolą pisać z nim na czacie, niż rozmawiać twarzą w twarz.

Dzieci wychowują się teraz z telefonem w ręku, dla nich to naturalne, bo funkcjonują w ten sposób całe życie, dlatego rozmowa w cztery oczy może być czymś dziwnym.

Panu ten nowy świat odjeżdża?

Zmiany najlepiej widzę po starszej córce, która jest na bieżąco ze wszystkimi nowinkami, ja jestem pod tym względem noga. Mam kilka aplikacji, których używam, i na tym kończy się moja przygoda z technologią. Poza tym nudzi mnie życie w social mediach. Dorastałem w czasach, w których żeby coś wiedzieć, trzeba było tego dotknąć. Wspomnienia mam zapisane w głowie, a nie w folderze na komputerze czy w galerii zdjęć na Instagramie. Po dziesięciu czy dwudziestu latach spotykam się ze znajomymi i chwile z dzieciństwa dalej są żywe, bo razem coś przeżyliśmy. Rozmów na czacie raczej nie wspomina się z wypiekami na twarzy.

Michał Żewłakow powiedział, że nie lubi pan być w cieniu. A teraz pan jest.

Teraz jestem gwiazdą w domu. Mam prawo do pieluchy, pierwszy mogę ją zmienić.

Nie brakuje panu prądu?

Prąd jest, w życiu. Do tej pory aż tak bardzo tego nie zauważałem, ale zmieniłem podejście odkąd więcej czasu spędzam w domu. Wyszedłem z tej bańki piłkarskiej, do której miałem nie dopuszczać niczego poza piłką. Mogę powiedzieć, że teraz bardziej żyję, a piłka jest pracą, do której podchodzę poważnie, w sumie najpoważniej. Adrenaliną i motorem napędowym jest rodzina.

W maju urodził się panu syn, czuje się pan młodszy?

Trochę tak, swoje życie muszę raz jeszcze podporządkować temu, co w domu. Kiedy Amelia była malutka, czułem się bardziej świeży, może dlatego, bo miałem mniej lat. To był czas, gdy grałem w Fiorentinie. Wtedy byłem w amoku piłki, mniej widziałem, mniej dotykałem tego na co dzień. Teraz bywa, że jestem trochę zmęczony, nie chce mi się wstać z wyrka, małe dzieci są bardzo absorbujące. Ale cieszę się, że jest Noah, to był świadomy wybór, mimo że wiele lat wcześniej nie powiedziałbym, że w wieku 39 lat po raz kolejny zostanę ojcem. Siwych włosów jeszcze nie mam, dobrze się maskuję, życie jest dla mnie łaskawe. Człowiek cały czas się uczy, głównie cierpliwości, poznaje siebie. Powoli moje życie się zmienia. Klarują się rzeczy, które planuje robić po karierze, przygotowuje się żeby spokojnie, w sposób przemyślany, ją zakończyć.

Ma pan na siebie pomysł?

Mam kilka pomysłów, które chciałbym zrealizować, a wcześniej nie miałem czasu. Chętnie wszedłbym do studia i nagrał kilka coverów, pośpiewał. Może coś fajnego z tego wyjdzie? Nie wiem, ale przynajmniej zrobię, co zamierzałem. Jest też kilka rzeczy, które kręcą się od paru lat, małżonka dobrze prosperuje, prowadzi firmę jubilerską, nagrywa płyty. Przede wszystkim chcemy fajnie żyć. Na pewno na dłużej odpocznę od piłki i nie wiem, czy do niej wrócę. Jeżeli już, to bardziej widziałbym się w roli trenera bramkarzy, powoli zbieram się, żeby zrobić odpowiednie papiery.
Albo kupi pan Zagłębie Sosnowiec.

Był taki pomysł, z grupą osób chciałem odkupić klub od miasta jakiś czas temu, ale pojawiło się trochę problemów i temat upadł.

Zacząłem od sodówki. Teraz ma pan spokój?

W piłce tak i to duży.

A w życiu? Niedawno atakowała pana była żona.

Myślę, że nie ma sensu o tym mówić. W życiu jak w życiu, są upadki, wzloty. Kilka razy byłem liczony, i na boisku, i poza nim, ale nie przegrałem, nokautem się nie skończyło.

Rozmawiał w Bournemouth Mateusz Skwierawski

*Artur Boruc to były piłkarz między innymi Legii Warszawa, Celticu Glasgow, Fiorentiny czy Southampton. Zdobył mistrzostwo Polski i Puchar Ligi z Legią oraz trzy mistrzostwa Szkocji, jeden Puchar Szkocji i jeden Puchar Ligi Szkockiej z Celtikiem. Z obecną drużyną, AFC Bournemouth, awansował do angielskiej ekstraklasy po raz pierwszy w historii klubu. Boruc w ciągu trzynastu lat (2004-2017) wystąpił 65 razy w reprezentacji, był pierwszym bramkarzem kadry na mistrzostwach świata w 2006 roku i mistrzostwach Europy w 2008 roku. Na Euro 2016 pojechał jako rezerwowy. Ostatni mecz w reprezentacji rozegrał w listopadzie 2017 roku. Jego kontrakt z AFC Bournemouth obowiązuje do końca tego sezonu.

Czytaj pozostałe teksty autora:

Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy

Igor Sypniewski. Legenda spod trzepaka

Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Wahan Geworgian. Reprezentant z bazaru

Czy Artur Boruc zasługuje na miejsce w jedenastce stulecia reprezentacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×