Takim bowiem środkiem lokomocji zjawiła się w Polsce ekipa Levadii i może właśnie to uśpiło - chyba zbyt pewnych siebie wiślaków.
Na nic zdały się więc ostrzeżenia trenera Skorży, który przed meczem zapowiadał, że Levadia spokojnie poradziłaby sobie w polskiej ekstraklasie. Chyba mało kto w takie stwierdzenia wierzył. Po końcowym gwizdku okazało się jednak, że mistrz Estonii jakoś niekoniecznie ustępował mistrzowi Polski. Tracąc wygraną dopiero w doliczonym czasie gry!
Popisy piłkarzy na żywo oglądać miał selekcjoner Leo Beenhakker, ale dotarł jedynie jego asystent - Rafał Ulatowski. Na trybunach dostrzec można też było, obecnie nigdzie nie zatrudnionego, Franciszka Smudę, który po meczu nie chciał się z nikim dzielić wrażeniami. - Śpieszę się - rzucił tylko w kierunku dziennikarzy popularny "Franz", po czym wybiegł z budynku klubowego.
A sam Stadion Ludowy organizacyjnie spisał się bez zarzutu. Kibice Wisły w spokoju weszli na ten obiekt i z niego wyszli. Obyło się bez burd i jak na debiut wszystko było udane.
Teraz tylko piłkarze muszą oswoić się do reszty z murawą, na której w środowy wieczór zawiedli na całej linii.