"Już się tym waszym nie będzie chciało". Gest Kozakiewicza, załamany Stawowy, Cracovia odarta z marzeń we Wronkach

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Wojciech Stawowy
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Wojciech Stawowy

W kwadrans z nieba do piekła. Taką drogę przeszła na finiszu sezonu 2004/2005 Cracovia, przegrywając we Wronkach z Amicą 2:3. "Pasy" nie wystąpiły przez to w pucharach i na debiut w Europie musiały potem czekać kolejne 11 lat!

Zespół prowadzony przez Wojciecha Stawowego był beniaminkiem, ale do Idea Ekstraklasy (tak nazywały się tamte rozgrywki) wszedł z drzwiami i rozegrał bardzo dobry sezon. Na finiszu bił się o 4. miejsce, które dawało udział w Pucharze UEFA, bo będący na podium Groclin Dyskobolia Grodzisk Wlkp. wywalczył też Puchar Polski.

"Pasy" jechały do Wronek na starcie z Amicą, która wtedy nie walczyła już o nic i wszyscy byli pewni, że raczej nie sprawi ostatniemu rywalowi wielkich problemów. Tak zresztą na początku było. Po 57 minutach i golach Marcina Bojarskiego oraz Arkadiusza Barana krakowianie prowadzili 2:0.

Mecz zrobił się senny, Amica sprawiała wrażenie, jakby nie za bardzo jej zależało na odwróceniu wyniku. "Już się tym waszym nie będzie chciało" - mówił jeden z krakowskich dziennikarzy na trybunie prasowej. Szybko zrzedła mu mina, a katastrofa gości zaczęła się w 74. minucie od świetnego strzału z dystansu Marcina Burkhardta. Tu przy okazji doszło do małego skandalu, bo pomocnik gospodarzy wykonał w kierunku trybuny zajmowanej przez miejscowych kibiców gest Kozakiewicza. To była odpowiedź na niewybredne epitety skierowane do podopiecznych Macieja Skorży.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: kuriozalna sytuacja na meczu rezerw Realu. Bezmyślne zachowanie Rodrygo

Część fanów z Wronek miała dziwną przypadłość. Z jednej strony wspierali zespół obecnością na stadionie, z drugiej gdy tylko pojawiał się kiepski wynik, potrafili głośno wykrzykiwać hasła wyrzucające piłkarzom duże zarobki i trwonienie kapitału firmy, która utrzymywała klub. M.in. z tego powodu Karol Gregorek rok później otwarcie przyznał po jednym ze spotkań, że nie dziwi się Jackowi Rutkowskiemu, że ten chce przenieść biznes do Poznania, co ostatecznie zrobił latem 2006.

Po meczu z Cracovią wszyscy jednak wychodzili ze stadionu we Wronkach uśmiechnięci. Gol na 2:2 to samobójcze trafienie Łukasza Skrzyńskiego, ale remis wciąż dawał drużynie Stawowego awans do pucharów, bo w tym samym czasie Wisła Płock tylko remisowała u siebie z Legią Warszawa (0:0). Remisu krakowianie jednak nie dowieźli, bowiem w 90. minucie świetną główką w rozpacz wprawił ich Dawid Banaczek.

Końcówka spotkania we Wronkach była szokiem, gdyż ekipa Macieja Skorży w tamtej rundzie spisywała się beznadziejnie. Wygrała w sumie trzy z trzynastu meczów, zdobywając marne dziesięć bramek. Nikt więc nie mógł przypuszczać, że na finiszu, nie walcząc już o nic, wyjdzie ze stanu 0:2 i sięgnie po pełną pulę. W pucharach wystąpiła ostatecznie Wisła Płock (po sezonie przysłała do Wronek list z podziękowaniami), Cracovia była 5., zaś Amica 6.

Skorża, który łącząc wówczas pracę w Amice z asystenturą u Pawła Janasa w kadrze, zmagał się z ogromną krytyką, mógł choć na chwilę odetchnąć, tymczasem Stawowy był kompletnie załamany. Koło nosa przeszła mu życiowa szansa, a takiego sukcesu w trenerskiej karierze nie osiągnął już nigdy. Rewanż na Amice wziął wprawdzie szybko, bo już w 2. kolejce następnego sezonu ("Pasy" zwyciężyły przy Kałuży 1:0), lecz kilka miesięcy później rozstał się z klubem (miesiąc po podpisaniu pamiętnego 10-letniego kontraktu). Skorża z Amiki odszedł jeszcze wcześniej - w listopadzie 2005, bo dalsze łączenie dwóch funkcji uznał za niemożliwe.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: