W Izraelu gorsza organizacja niż w Polsce - rozmowa z Remigiuszem Jezierskim, napastnikiem Jagiellonii Białystok

W ubiegłym sezonie Remigiusz Jezierski bronił barw Ruchu Chorzów, z którym zajmując dziesiąte miejsce w tabeli osiągnął cel postawiony przed drużyną - utrzymał się w ekstraklasie. Bilans jak na napastnika Jezierski miał bardzo skromny - w osiemnastu ligowych spotkaniach strzelił tylko dwie bramki, pokonując bramkarzy Polonii Bytom oraz Arki Gdynia. Trzeba jednak pamiętać, że nowy gracz Jagi wrócił do gry po poważnej kontuzji kolana.

Po zakończeniu sezonu działacze Niebieskich nie przedłużyli z nim umowy. Wówczas do akcji wkroczyła Jagiellonia i zawodnik zdecydował się podpisać z nią roczny kontrakt z opcją przedłużenia na kolejne dwanaście miesięcy. Wychowanek Polonii Świdnica w swojej karierze występował w Śląsku Wrocław, Górniku Łęczna, Ruchu Chorzów, a także w dwóch izraelskich zespołach - Hapoel Beer-Sheva i Ihud Bnei Sachnin.

Tomasz Kozioł: Z jednej strony Ruch wywalczył utrzymanie, z drugiej Pan zdobył w ubiegłym sezonie tylko dwie bramki. Jakie to był sezon dla Remigiusza Jezierskiego - udany czy też nie?

Remigiusz Jezierski (napastnik Jagiellonii Białystok): Przede wszystkim był to sezon powrotu po kontuzji. W maju miałem poważną operację kolana, a dopiero w listopadzie wróciłem do gry. Pod tym względem był to na pewno dla mnie trudny moment. Mimo to udało mi się wywalczyć miejsce w podstawowej jedenastce Ruchu. Dorobku bramkowego nie miałem imponującego, jednak udało mi się wspomóc drużynę w postaci asyst, co też należy do moich zadań. Nie zapamiętam raczej tego sezonu na dłużej, a kojarzyć mi się będzie bardziej z oczekiwaniami powrotu. Na zbliżający się patrzę z większymi nadziejami i myślę, że przy trenerze Probierzu odbuduję się jeszcze lepiej fizycznie, a tym samym wierzę, że te dwanaście miesięcy będzie lepsze niż poprzednie.

W finale Pucharu Polski Ruch minimalnie przegrał z Lechem Poznań. Wyszedł Pan w podstawowym składzie, ale już po dwudziestu minutach drugiej połowy zszedł Pan z boiska. Czuje Pan niedosyt po tym spotkaniu?

- Na pewno. Była szansa podnieść puchar, a byłoby to lepszym osiągnięciem niż tylko zawieszenie na szyi srebrnego medalu. Byliśmy jednak wtedy w trudnym momencie - graliśmy mecze co trzy dni, które były bardzo ważne kontekście walki o utrzymanie. Czuliśmy się zmęczeni i poobijani, po meczu z Lechem, a w zasadzie wojnie. Nie zagraliśmy rewelacyjnego spotkania w tym finale, aczkolwiek na tle bardzo dobrego zespołu nie wypadliśmy aż tak źle.

Wielu obserwatorów twierdzi, że tegoroczny finał Pucharu Polski, jeżeli chodzi o to, co działo się na trybunach był najpiękniejszym finałem ostatnich lat. Zgodzi się Pan z tą opinią?

- Na pewno spotkanie rozgrywane przy 25-tysięcznej publiczności było pięknym widowiskiem. Przyjemnie było zagrać przed takimi kibicami. W przeszłości miałem również przyjemność wystąpić w Wielkich Derbach Śląska [Ruch Chorzów - Górnik Zabrze-red.]. Są to wspaniałe widowiska i oby więcej takich w Polsce. Obecnie w naszym kraju budowane są stadiony i miejmy nadzieję, że to sprawi, że nasza liga będzie inaczej spostrzegana - gdy kibic ma lepsze warunki do oglądania spotkań, wówczas lepiej wspomina mecz.

Spodziewał się Pan, że ostatni mecz sezonu z Legią będzie Pana ostatnim w chorzowskim zespole?

- Poniekąd się spodziewałem, ponieważ w klubie była taka, a nie inna sytuacja - zarówno finansowa jak i kadrowa zespołu. Brałem pod uwagę taki scenariusz, że nie zostanę w Ruchu.

Czuje Pan żal, że działacze Ruchu nie zdecydowali się przedłużyć z Panem kontraktu?

- Nie mam żalu, ponieważ miało to związek z sytuacją finansową klubu. To, że nie zostałem w Chorzowie rozbiło się także o wysokość mojego kontraktu. Okazało się, że jestem dla nich za drogi.

Pański kolega Ariel Jakubowski w wywiadzie dla jednej z gazet powiedział, że ubolewa, że Ruch stracił takiego zawodnika jak Pan.

- Dziękuje Arielowi. Z tym zespołem bardzo się zżyłem. Panowała tam rodzinna atmosfera. Jeden za drugiego skoczylibyśmy w ogień, dlatego drużyny i kolegów, których tam zostawiłem na pewno żal. Nie raz dawali mi odczuć, to co Ariel powiedział na łamach tej gazety. Takie życie... Teraz spotykamy się po drugiej strony barykady. W Gutowie Młaym mieliśmy okazję zagrać przeciwko sobie w sparingu i mam nadzieję, że zagram przeciwko Ruchowi w lidze.

Niewielu polskich zawodników skłania się, aby wyjechać do Izraela. Pan natomiast dwukrotnie zdecydował się na taki krok. Warto było?

- Tak... za pierwszym razem, zaś za drugim już nie, ponieważ przygoda w Sachnin nie była za bardzo udana. Wypożyczono mnie tam na pół roku z Górnika Łęczna. Generalnie było warto i miło wspominam grę w Izraelu. Nie taki diabeł straszny... Wiadomo jak reagują wszyscy, gdy zawodnik jedzie do Izraela na dłuższy okres, a nie tylko na wycieczkę. Mamy fobię, którą kreują media. Tam wojna jest takim marginesem jak u nas bandyckie napaści na ulicach czy gwałty. Tak jak do Polski ktoś miałby nie przyjeżdżać, bo u nas mogą cię napaść na ulicy... Pod tym względem bezpieczeństwo życia codziennego stoi tam na innym poziomie. W Izraelu na plaży portfele leżą na ręczniku, samochody są otwarte i nikt ich nie kradnie. Ludzie siedzą sobie w ciepłym klimacie na ławeczkach, pod palmami i piknikują. Jedyne na co trzeba uważać w Izraelu to na ataki terrorystyczne, na zamachowców z Palestyny. Izrael jest krajem wysoko rozwiniętym - dużo bogatszym od Polski. Jest wspierany przez Amerykę. Z pobytu w Izraelu przywiozłem niezapomniane wspomnienia. Stamtąd pochodzi historia związana z naszą religią.

Wrócę jeszcze do Pana występów. W Hapoel Beer-Sheva wiodło się Panu całkiem dobrze. W przeciągu dwóch lat strzelił Pan dla tej drużyny czternaście bramek ligowych. Dużo gorzej było w Ihud Bnei Sachnin, gdzie w pół roku ani razu nie trafił pan do siatki.

- O drugim epizodzie lepiej nie wspominać. W lidze nic nie strzeliłem, natomiast parę trafień miałem w pucharze. Na dodatek spadliśmy z ligi. O wiele lepiej wiodło mi się w Hapoelu. Były to na prawdę dwa udane sezony, które zakończyliśmy na czwartym i piątym miejscu w tabeli. Co roku biliśmy się o występy w Pucharze UEFA i w końcu, w tym drugim sezonie nam się udało. Nie było mi jednak dane w nim wystąpić, bowiem odszedłem z drużyny. Zespoły izraelskie kładły szczególny nacisk na grę ofensywną, kombinacyjną co na pewno mi pasowało.

Liga izraelska jest silniejsza od polskiej? Jak wygląda tam organizacja klubów?

- Organizacja jest gorsza niż w naszym kraju. U nas prace na stadionach są o wiele dalej posunięte niż w Izraelu. Włodarze tamtejszych klubów nie kładą nacisku na boiska, odnowę biologiczną - z tą stroną profesjonalnego futbolu mają problem - bardziej mentalny niż finansowy. Izraelska liga jest lepsza technicznie, a nasza bardziej siłowa i taktyczna. Generalnie można powiedzieć, że kluby izraelskie i polskie są na podobnym poziomie.

Kilkanaście dni temu zdecydował się Pan podpisać kontrakt z Jagiellonią. Dlaczego właśnie Białystok?

- Jagiellonia jest fajnym klubem, drużyną, która może coś osiągnąć. Decydującym faktem, który sprawił, że się znalazłem w Białymstoku była konkretna oferta i zainteresowanie trenera Probierza, który się ze mną skontaktował. Szybko osiągnęliśmy porozumienie.

Nie odstraszało dziesięć ujemnych punktów, z którymi Jaga rozpocznie sezon?

- (chwila zastanowienia) Trudno powiedzieć. Teraz jest to zadanie troszeczkę trudniejsze - rzeczywiście. Przychodzę do zespołu, który będzie musiał grać jak te drużyny, które walczą o europejskie puchary. Staramy się nad tym tak nie myśleć - myślimy tak, że musimy zdobyć te 45 punktów, aby zakwalifikować się do pucharów. W końcu w sezonie anulują nam te dziesięć punktów i okaże się, że będziemy grać w pucharach (śmiech).

Jaką rolę w drużynie widzi dla Pana trener Probierz?

- Chodzi o wzmocnienie konkurencji w ataku. Trener zwrócił uwagę na moją osobę jako, nie na strzelca, ale zawodnika robiącego grę, asystującego strzelcom, których - jak powiedział - ma. Zwrócił też uwagę na moje doświadczenie. Chce wykorzystać je w sytuacji tych minusowych punktów, jako, że drużyna jest młoda, "międzynarodowa", aby spalać wokół celu, jakim jest utrzymanie.

Na pierwszy rzut oka jakie różnice pomiędzy Jagiellonią a Ruchem widać najbardziej?

- Jak wspomniałem wcześniej - w Białymstoku jest międzynarodowe towarzystwo. W drużynie panuje fajny, radosny klimat. W zespole jest duża grupa portugalskojęzyczna, ale z komunikacją nie ma większego problemu. Z niektórymi można nawet porozmawiać po angielsku, ale koledzy robią również postępy z nauką języka polskiego.

W sparingu przeciwko Ruchowi strzelił Pan gola, a Jaga gładko wygrała 3:0. W trakcie przygotowań trzykrotnie już trafił Pan do siatki. Jest Pan zadowolony z tego okresu?

- Do tego momentu możemy być zadowoleni. W sobotę w trzydziestostopniowym upale rozegraliśmy dwa sparingi z ŁKS-em Łódź, które troszeczkę nam nie wyszły [0:1 i 1:3-red.], ale jestem w miarę zadowolony. Sparing z Ruchem zagraliśmy dobrze, skutecznie - oby tak w lidze. A swojemu byłemu pracodawcy dałem małego pstryczka.

Komentarze (0)