Po zakończeniu sezonu działacze Niebieskich nie przedłużyli z nim umowy. Wówczas do akcji wkroczyła Jagiellonia i zawodnik zdecydował się podpisać z nią roczny kontrakt z opcją przedłużenia na kolejne dwanaście miesięcy. Wychowanek Polonii Świdnica w swojej karierze występował w Śląsku Wrocław, Górniku Łęczna, Ruchu Chorzów, a także w dwóch izraelskich zespołach - Hapoel Beer-Sheva i Ihud Bnei Sachnin.
Tomasz Kozioł: Z jednej strony Ruch wywalczył utrzymanie, z drugiej Pan zdobył w ubiegłym sezonie tylko dwie bramki. Jakie to był sezon dla Remigiusza Jezierskiego - udany czy też nie?
Remigiusz Jezierski (napastnik Jagiellonii Białystok): Przede wszystkim był to sezon powrotu po kontuzji. W maju miałem poważną operację kolana, a dopiero w listopadzie wróciłem do gry. Pod tym względem był to na pewno dla mnie trudny moment. Mimo to udało mi się wywalczyć miejsce w podstawowej jedenastce Ruchu. Dorobku bramkowego nie miałem imponującego, jednak udało mi się wspomóc drużynę w postaci asyst, co też należy do moich zadań. Nie zapamiętam raczej tego sezonu na dłużej, a kojarzyć mi się będzie bardziej z oczekiwaniami powrotu. Na zbliżający się patrzę z większymi nadziejami i myślę, że przy trenerze Probierzu odbuduję się jeszcze lepiej fizycznie, a tym samym wierzę, że te dwanaście miesięcy będzie lepsze niż poprzednie.
W finale Pucharu Polski Ruch minimalnie przegrał z Lechem Poznań. Wyszedł Pan w podstawowym składzie, ale już po dwudziestu minutach drugiej połowy zszedł Pan z boiska. Czuje Pan niedosyt po tym spotkaniu?
- Na pewno. Była szansa podnieść puchar, a byłoby to lepszym osiągnięciem niż tylko zawieszenie na szyi srebrnego medalu. Byliśmy jednak wtedy w trudnym momencie - graliśmy mecze co trzy dni, które były bardzo ważne kontekście walki o utrzymanie. Czuliśmy się zmęczeni i poobijani, po meczu z Lechem, a w zasadzie wojnie. Nie zagraliśmy rewelacyjnego spotkania w tym finale, aczkolwiek na tle bardzo dobrego zespołu nie wypadliśmy aż tak źle.
Wielu obserwatorów twierdzi, że tegoroczny finał Pucharu Polski, jeżeli chodzi o to, co działo się na trybunach był najpiękniejszym finałem ostatnich lat. Zgodzi się Pan z tą opinią?
- Na pewno spotkanie rozgrywane przy 25-tysięcznej publiczności było pięknym widowiskiem. Przyjemnie było zagrać przed takimi kibicami. W przeszłości miałem również przyjemność wystąpić w Wielkich Derbach Śląska [Ruch Chorzów - Górnik Zabrze-red.]. Są to wspaniałe widowiska i oby więcej takich w Polsce. Obecnie w naszym kraju budowane są stadiony i miejmy nadzieję, że to sprawi, że nasza liga będzie inaczej spostrzegana - gdy kibic ma lepsze warunki do oglądania spotkań, wówczas lepiej wspomina mecz.
Spodziewał się Pan, że ostatni mecz sezonu z Legią będzie Pana ostatnim w chorzowskim zespole?
- Poniekąd się spodziewałem, ponieważ w klubie była taka, a nie inna sytuacja - zarówno finansowa jak i kadrowa zespołu. Brałem pod uwagę taki scenariusz, że nie zostanę w Ruchu.
Czuje Pan żal, że działacze Ruchu nie zdecydowali się przedłużyć z Panem kontraktu?
- Nie mam żalu, ponieważ miało to związek z sytuacją finansową klubu. To, że nie zostałem w Chorzowie rozbiło się także o wysokość mojego kontraktu. Okazało się, że jestem dla nich za drogi.
Pański kolega Ariel Jakubowski w wywiadzie dla jednej z gazet powiedział, że ubolewa, że Ruch stracił takiego zawodnika jak Pan.
- Dziękuje Arielowi. Z tym zespołem bardzo się zżyłem. Panowała tam rodzinna atmosfera. Jeden za drugiego skoczylibyśmy w ogień, dlatego drużyny i kolegów, których tam zostawiłem na pewno żal. Nie raz dawali mi odczuć, to co Ariel powiedział na łamach tej gazety. Takie życie... Teraz spotykamy się po drugiej strony barykady. W Gutowie Młaym mieliśmy okazję zagrać przeciwko sobie w sparingu i mam nadzieję, że zagram przeciwko Ruchowi w lidze.
Niewielu polskich zawodników skłania się, aby wyjechać do Izraela. Pan natomiast dwukrotnie zdecydował się na taki krok. Warto było?
- Tak... za pierwszym razem, zaś za drugim już nie, ponieważ przygoda w Sachnin nie była za bardzo udana. Wypożyczono mnie tam na pół roku z Górnika Łęczna. Generalnie było warto i miło wspominam grę w Izraelu. Nie taki diabeł straszny... Wiadomo jak reagują wszyscy, gdy zawodnik jedzie do Izraela na dłuższy okres, a nie tylko na wycieczkę. Mamy fobię, którą kreują media. Tam wojna jest takim marginesem jak u nas bandyckie napaści na ulicach czy gwałty. Tak jak do Polski ktoś miałby nie przyjeżdżać, bo u nas mogą cię napaść na ulicy... Pod tym względem bezpieczeństwo życia codziennego stoi tam na innym poziomie. W Izraelu na plaży portfele leżą na ręczniku, samochody są otwarte i nikt ich nie kradnie. Ludzie siedzą sobie w ciepłym klimacie na ławeczkach, pod palmami i piknikują. Jedyne na co trzeba uważać w Izraelu to na ataki terrorystyczne, na zamachowców z Palestyny. Izrael jest krajem wysoko rozwiniętym - dużo bogatszym od Polski. Jest wspierany przez Amerykę. Z pobytu w Izraelu przywiozłem niezapomniane wspomnienia. Stamtąd pochodzi historia związana z naszą religią.
Wrócę jeszcze do Pana występów. W Hapoel Beer-Sheva wiodło się Panu całkiem dobrze. W przeciągu dwóch lat strzelił Pan dla tej drużyny czternaście bramek ligowych. Dużo gorzej było w Ihud Bnei Sachnin, gdzie w pół roku ani razu nie trafił pan do siatki.
- O drugim epizodzie lepiej nie wspominać. W lidze nic nie strzeliłem, natomiast parę trafień miałem w pucharze. Na dodatek spadliśmy z ligi. O wiele lepiej wiodło mi się w Hapoelu. Były to na prawdę dwa udane sezony, które zakończyliśmy na czwartym i piątym miejscu w tabeli. Co roku biliśmy się o występy w Pucharze UEFA i w końcu, w tym drugim sezonie nam się udało. Nie było mi jednak dane w nim wystąpić, bowiem odszedłem z drużyny. Zespoły izraelskie kładły szczególny nacisk na grę ofensywną, kombinacyjną co na pewno mi pasowało.
Liga izraelska jest silniejsza od polskiej? Jak wygląda tam organizacja klubów?
- Organizacja jest gorsza niż w naszym kraju. U nas prace na stadionach są o wiele dalej posunięte niż w Izraelu. Włodarze tamtejszych klubów nie kładą nacisku na boiska, odnowę biologiczną - z tą stroną profesjonalnego futbolu mają problem - bardziej mentalny niż finansowy. Izraelska liga jest lepsza technicznie, a nasza bardziej siłowa i taktyczna. Generalnie można powiedzieć, że kluby izraelskie i polskie są na podobnym poziomie.
Kilkanaście dni temu zdecydował się Pan podpisać kontrakt z Jagiellonią. Dlaczego właśnie Białystok?
- Jagiellonia jest fajnym klubem, drużyną, która może coś osiągnąć. Decydującym faktem, który sprawił, że się znalazłem w Białymstoku była konkretna oferta i zainteresowanie trenera Probierza, który się ze mną skontaktował. Szybko osiągnęliśmy porozumienie.
Nie odstraszało dziesięć ujemnych punktów, z którymi Jaga rozpocznie sezon?
- (chwila zastanowienia) Trudno powiedzieć. Teraz jest to zadanie troszeczkę trudniejsze - rzeczywiście. Przychodzę do zespołu, który będzie musiał grać jak te drużyny, które walczą o europejskie puchary. Staramy się nad tym tak nie myśleć - myślimy tak, że musimy zdobyć te 45 punktów, aby zakwalifikować się do pucharów. W końcu w sezonie anulują nam te dziesięć punktów i okaże się, że będziemy grać w pucharach (śmiech).
Jaką rolę w drużynie widzi dla Pana trener Probierz?
- Chodzi o wzmocnienie konkurencji w ataku. Trener zwrócił uwagę na moją osobę jako, nie na strzelca, ale zawodnika robiącego grę, asystującego strzelcom, których - jak powiedział - ma. Zwrócił też uwagę na moje doświadczenie. Chce wykorzystać je w sytuacji tych minusowych punktów, jako, że drużyna jest młoda, "międzynarodowa", aby spalać wokół celu, jakim jest utrzymanie.
Na pierwszy rzut oka jakie różnice pomiędzy Jagiellonią a Ruchem widać najbardziej?
- Jak wspomniałem wcześniej - w Białymstoku jest międzynarodowe towarzystwo. W drużynie panuje fajny, radosny klimat. W zespole jest duża grupa portugalskojęzyczna, ale z komunikacją nie ma większego problemu. Z niektórymi można nawet porozmawiać po angielsku, ale koledzy robią również postępy z nauką języka polskiego.
W sparingu przeciwko Ruchowi strzelił Pan gola, a Jaga gładko wygrała 3:0. W trakcie przygotowań trzykrotnie już trafił Pan do siatki. Jest Pan zadowolony z tego okresu?
- Do tego momentu możemy być zadowoleni. W sobotę w trzydziestostopniowym upale rozegraliśmy dwa sparingi z ŁKS-em Łódź, które troszeczkę nam nie wyszły [0:1 i 1:3-red.], ale jestem w miarę zadowolony. Sparing z Ruchem zagraliśmy dobrze, skutecznie - oby tak w lidze. A swojemu byłemu pracodawcy dałem małego pstryczka.