ŁKS Łódź przegrał z "wirusem ekstraklasy" (ANALIZA)

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki
Gdyby piłka nożna nie polegała na strzelaniu bramek, a na grze piłką na połowie przeciwnika, ekipa z al. Unii biłaby się w tym sezonie o europejskie puchary. Lecz na liczenie "pięknych" lub "pechowych" porażek za chwilę zabraknie palców drugiej ręki. A w maju do klubu przyszedł trener, który po pracy w Cracovii, Miedzi Legnica czy Widzewie Łódź miał przypiętą łatkę tego, pod wodzą którego drużyny przeważają i... nie wygrywają. W dwóch ostatnich klubach drużyny przez niego prowadzone zdobywały średnio poniżej jednego punktu na mecz.

- Nie możemy odpuścić nawet na milimetr żadnego meczu, nawet kosztem pięknej gry. Mówi się o drużynach, które ja prowadzę, że pięknie grają w piłkę, ale nic z tego nie wynika. Dla mnie priorytetem jest ładna gra w połączeniu z wygrywaniem. Teraz na pierwszym planie jest zdobywanie bramek, wygrywanie meczów, nawet kosztem zasad, które będziemy chcieli osiągać. Tylko zwycięstwa będą nam dawać punkty, a punkty utrzymanie - to słowa Stawowego z 15 maja.

26 dni później ŁKS ma 68 procent posiadania piłki w meczu z Jagiellonią Białystok. Wymienia 590 (według innych źródeł 628) podań, czyli dwa razy więcej od rywala, ale z tym rywalem przegrywa 0:3. Dla porównania: w tej samej kolejce Lech Poznań w meczu z Pogonią Szczecin ma 62 procent posiadania piłki, wymienia 630 podań, ale... wygrywa 4:0.

- To kwestia tego, że zawiodłem jako trener na całej linii. Daliśmy się wypunktować niczym bokser na ringu. Jagiellonia czekała na nas na swojej połowie. Nie potrafiliśmy przez ten zagęszczony blok obronny przebić. Gra była za wolna. [...] Dla mnie ci chłopcy potrafią grać w piłkę, robić wiele kapitalnych rzeczy, ale nie przekłada się to na mecz mistrzowski. To nie ich wina, a szkoleniowca. Muszę najpierw siebie uderzyć w pierś, skoro nie potrafię wymóc tego, by w meczu mistrzowskim wyglądało to jak na treningu, to widocznie w mojej osobie tkwi rezerwa, którą muszę odnaleźć - tłumaczył Stawowy.

Zaufanie do odbudowania


Na znalezienie tej rezerwy na poziomie PKO Ekstraklasy czasu jest już bardzo niewiele. ŁKS ma 13 punktów straty do Wisły Kraków, która zajmuje trzynaste - ostatnie bezpieczne - miejsce. Jednak Łódzki Klub Sportowy to miejsce, w którym współpraca opiera się na wzajemnym zaufaniu. Przede wszystkim na linii trener-dyrektor sportowy-prezes. Zresztą Wojciech Stawowy miał objąć drużynę już w 2018 roku, tuż po awansie do Fortuna I Ligi. Jego pojawienie się przy al. Unii było tak naprawdę kwestią czasu. Nie jest tajemnicą, że z dyrektorem sportowym Krzysztofem Przytułą znają się doskonale.

54-letni szkoleniowiec otrzymał kredyt zaufania do końca czerwca 2022 roku. Na ten czas przewidziane jest również oddanie do użytku całego Stadionu Miejskiego w Łodzi. Wtedy dopiero - według pierwotnych planów - klub miał zaatakować ekstraklasę. Regularne wypełnienie trybun kibicami będzie trudne (dużo trudniejsze niż po wschodniej części Łodzi, na Widzewie), ale nie niewykonalne. Lecz na obiekt przyciągać musi drużyna. I przyciągała w sezonie 2018/2019, trochę wyprzedzając plany. Problem jednak w tym, że zaufanie kibiców zostało mocno nadszarpnięte i będzie bardzo trudne do odbudowania.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będzie to można zrobić, ale... już w I lidze. O zaufanie byłoby nieco łatwiej, gdyby znów wróciły w drużynie poprzednie proporcje pomiędzy zawodnikami z Polski i zagranicy, aby kibic miał się z kim utożsamiać. Zwłaszcza, że akurat ŁKS ma się czym (i kim) pochwalić, jeśli chodzi o akademię. Jest czego żałować, bo z jednej strony skoro trafiła się okazja, by awansować, trzeba było z niej korzystać. Z drugiej jednak utrzymanie w tym sezonie mogłoby zapewnić pewien komfort pracy, bo za rok z elity spadnie tylko jeden zespół. A rozgrywki na zapleczu zapowiadają się naprawdę zacięte.

Oko prezesa


Prezes Tomasz Salski to ten typ właściciela klubu, który zna się na piłce nożnej i na finansach. Nie działa w emocjach, choć na pewno je odczuwa. To podejście inne, niestandardowe w polskich warunkach.

- W Polsce te zmiany na ławkach trenerskich, od jakiegoś czasu mówi się, że są zbyt często. Właściciele czy prezesi mają za mało cierpliwości. Ostatnio zastanawiałem się, czy w PKO Ekstraklasie częściej zmienia się prezesów czy trenerów, bo tu też były duże zawirowania. Dziś zmiana trenera mogłaby być jedynie zmianą populistyczną, bo tak się robi w większości klubów, gdy jest dużo porażek. W każdym normalnie funkcjonującym klubie powinna być pewna wizja - mówił w wywiadzie dla WP SportoweFakty we wrześniu 2019 roku.

W dalszej części wypowiedzi dodał zdanie, które obiegło później całą piłkarską Polskę: "Jeśli spadniemy z ligi, to wejdziemy do niej z powrotem z trenerem Kazimierzem Moskalem". Ostatecznie to sam szkoleniowiec poprosił o spotkanie z prezesem, na którym ustalono, że umowa zostanie rozwiązana. Poparcie Tomasza Salskiego Moskal miał.

Teraz przychodzi czas na wyciąganie wniosków. Ale nie to słynne, które słyszymy z ust niemal każdego piłkarza i trenera po przegranym lub zremisowanym meczu, a to, które w daleko idącej wizji rozwoju klubu (która w klubie jest i pracują nad tym ludzie, którzy mają na to papiery) pomoże uniknąć pięknych czy pechowych porażek, jak te w sezonie 2019/2020.

Czy zagraniczne transfery ŁKS-u sprawdziły się w sezonie 2019/2020?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×