Wcześniej pod jego wodzą The Reds wygrali Ligę Mistrzów, Superpuchar Europy i Klubowe Mistrzostwo Świata. Decyzja o zatrudnieniu Niemca była jedną z najlepszych w 128-letniej historii klubu z Anfield.
Oficjalnie większość piłkarzy świata, czy to spętanych poprawnością, czy lojalnością wobec aktualnego trenera, pewnie by ściemniała. Jestem jednak pewien, że gdyby przeprowadzić wśród nich anonimową ankietę, większość wyznałaby, że marzą by być prowadzeni przez Juergena Kloppa. Nie tylko dla sukcesów, jakie mogliby z nim osiągnąć ale ze względu na drogę, którą Niemiec do nich zmierza.
Nie autorytarnymi rządami, nie poprzez strach, manipulacje, prowokacje rywali na konferencjach. Ale odwołując się do serc i emocji. Budując z piłkarzami, ale i kibicami relacje, jakich nie umie stworzyć żaden inny trener. Niczym najlepszy psycholog, kumpel od piwa i żartów, ojciec, traktujący wszystkich w klubie, od pani w recepcji, przez dietetyczkę, dbającego o trawę ogrodnika po największą gwiazdę - i oczywiście wszystkich fanów - jak członków rodziny.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalna sztuczka Lewandowskiego na treningu Bayernu!
Widać to po filmikach z "misiami-uściskami", którymi wita się w klubie po wakacyjnych przerwach czy z okazji świąt. Widać było po łzach, kiedy się rozkleił w czwartkową noc, gdy porażka Manchesteru City z Chelsea dała Liverpoolowi upragniony tytuł. Widać w trakcie meczów, kiedy szaleje za linią boczną, gestykulując, biegając, ciesząc po golach i strojąc groźne miny do arbitrów. Dziękując za doping przed sektorem kibiców wraz z piłkarzami i nie stroniąc od wygłupów podczas wywiadów z mediami, które potrafi uwodzić jak mało kto.
Ale też jak nikt potrafiący podnieść zespół po rozczarowaniu. Uważa zresztą, że umiejętność podnoszenia się po upadkach za sztukę. - Budowa silnej mentalności to proces. Żeby wyciągać prawdziwą motywację ze słów "nigdy się nie poddawaj", musisz najpierw kilka razy się poddać. Żeby potem już nigdy więcej nie chcieć pójść tą drogą - mówi.
Jak to działa w praktyce? Po zakończeniu ubiegłego sezonu piłkarze Liverpoolu mieli prawo się załamać i zdemotywować. Ich wielki wysiłek poszedł na marne. Zgromadzili 97 punktów, więcej niż 116 dotychczasowych mistrzów Anglii, a jednak nie wystarczyło to do zdobycia tak wyczekiwanego tytułu. Kosmiczny Manchester City Pepa Guardioli okazał się lepszy o jeden jedyny punkcik. Na nic zdał się niesamowity wynik na Anfield, gdzie gospodarze po raz pierwszy od sezonu 1979/80 ani razu w sezonie nie dali się pokonać.
Po ostatnim meczu Juergen Klopp wszedł do szatni i przemówił do zawodników tak: - Nie mógłbym być z was bardziej dumny. Byliście niesamowici. Jestem szczęśliwy, że mogę być waszym trenerem, nie zamieniłbym waszej grupy, mentalnych gigantów, na żadną inną. Będziecie mistrzami, bo nimi jesteście.
Dziś kapitan Jordan Henderson mówi, że rozniecił w nich pasję na nowo i zaraził wolą i wiarą w zwycięstwo. Po tak ciężkim sezonie, przy grze tak wyniszczającą organizmy zawodników taktyką było im to potrzebne. W efekcie tytuł mistrza Anglii zapewnili sobie już po 31. kolejce - najszybciej w historii Premier League. Gdy zamrażano futbol z powodu pandemii, mieli w tabeli aż 25 punktów przewagi nad rywalami. Aż do przegranego w marcu meczu z Watfordem wydawało się mogą powtórzyć osiągnięcie Arsenalu z sezonu 2002/03, kiedy "The Invincibles" Arsene'a Wengera skończyli rozgrywki bez ani jednej porażki.
Oczywiście, trzeba docenić Kloppa jako wybitnego taktyka, umiejętnie wykorzystującego ideę "gegenpressingu". Sam jej przecież nie wynalazł - pressing istniał w futbolu od początku, stosował go choćby w latach 60. radziecki trener Dynama Kijów, Wiktor Masłow, a potem Walery Łobanowski, Rinus Michels czy z bardziej współczesnych Jose Mourinho.
Trzeba docenić perfekcyjne transfery i wylansowanie zawodników, na których nikt inny nie zwróciłby uwagi. Nie zaufał i nie dał takiej szansy rozwoju. Jak obaj boczni obrońcy: Trent Alexander-Arnold i Andrew Robertson - dziś światowi fachowcy na swoich pozycjach. Jak wymiana w bramce niepewnych, zawodzących i popełniających błędy Lorisa Kariusa i Simona Mignoleta na najbardziej bezpieczne ręce w branży - Alissona. Jak uczynienie z Hendersona, skreślanego przez innych trenerów i miotanego po różnych formacjach, prawdziwym liderem, charyzmatycznym kapitanem i dowódcą środka pola.
Jak uczynienie Mohameda Salaha czołowym strzelcem świata. Choć Egipcjanina skreślano wcześniej w Chelsea czy Romie, przylepiając łatkę zawodnika, który szybciej biega, niż myśli. Jak podjęcie ryzyka wydania 75 mln funtów na Virgila van Dijka, który w Liverpoolu stał się prawdziwą skałą i nie tylko najdroższym, ale i najbardziej solidnym obrońcą świata.
Jednak, jak pisze w biografii Kloppa "Robimy hałas" Rafael Hoengstein, podczas rozmowy o pracy z właścicielami Liverpoolu w Nowym Jorku, Niemiec przedstawiając swoją filozofię zaakcentował im, że "piłka nożna to coś więcej niż taktyka. Że to również deszcz, ciągłe wślizgi i hałas stadionu". I że na Anfield trzeba przede wszystkim nakręcać publikę dobrą grą, bo to z kolei pobudzi drużynę do walki i wywoła wzajemną wymianę energii.
Trzeba przyznać, że synergia między tym co na trybunach, a tym co na boisku wyszła Kloppowi szczególnie perfekcyjnie. To dzięki niej Liverpool mógł dokonać niemożliwego, wygrywając w półfinale ubiegłej Ligi Mistrzów 4:0 z Barceloną (i to bez Salaha w składzie), a w tym sezonie odnieść na Anfield 22 zwycięstwa z rzędu, co jest rekordem Premier League.
BBC opisując drogę Kloppa do osiągnięcia tej perfekcyjnej symbiozy między fanami a drużyną, przywołuje mecz z West Bromwich Albion na Anfield, rozegrany dwa miesiące po objęciu posady przez niemieckiego trenera w 2015 roku. Zajmujący wówczas 9. miejsce w tabeli Liverpool cudem zremisował 2:2 po golu Divocka Origiego w ostatniej, 95. minucie.
Po ostatnim gwizdku Klopp nawet nie poszedł uścisnąć ręki trenerowi rywali, Tony'emu Pulisowi, ale uderzając dłonią w herb LFC na piersi pognał pod trybunę The Kop, oddać salut kibicom, który wspierali drużynę do końca. Szydzono wówczas w mediach społecznościowych z tej reakcji Niemca, jakby Origi strzelił zwycięską bramkę co najmniej w finale Ligi Mistrzów (co miało się zdarzyć cztery lata później), a przecież dał zaledwie remis z walczącym o utrzymanie słabiakiem. "Takie powody do radości mają być teraz standardem Liverpoolu?" - pytano.
Klopp wyjaśnił jednak, że jego zamysł był głębszy: - To miała być demonstracja, że drużyna i kibice to jedność. My jesteśmy odpowiedzialni za występ na boisku, ale widzowie za atmosferę. Chciałem im pokazać: patrzcie co jesteśmy w stanie osiągnąć razem! Niby w futbolu wszyscy wiedzą, że kibice są ważni, ale mało kto im to okazuje. Chciał im uświadomić ich siłę.
Dodał, że kiedy miesiąc wcześniej Liverpool przegrywał u siebie z Crystal Palace, po golu w 82. minucie, większość widzów zaczęła opuszczać stadion, a on poczuł się najbardziej samotną osobą na świecie. Kibice mieli dosyć. Klopp objął drużynę, która poprzednie sezony kończyła na pozycjach siódmej, szóstej, ósmej, siódmej, drugiej i szóstej.
Cztery miesiące później w szalonym rewanżowym ćwierćfinale Ligi Europy Liverpool pokonał 4:3 znakomicie grającą Borussię Dortmund, zdobywając trzy gole w ostatnich 24 minutach. Atmosfera była niesamowita. Stadion niemal uniósł się nad ziemią, co od tego czasu miało być standardem na Anfield. - Atmosfera była genialna, wybitna, emocjonalna. To co działo się na stadionie można było poczuć, usłyszeć, powąchać - mówił Klopp. A media uznały, że dopiero tego dnia zaczęła się prawdziwie jego era w The Reds.
Michael Gordon, prezydent Fenway Sports Group, która jest właścicielem Liverpoolu, wspomina na kartach "Robimy hałas", że wtedy po ich nowojorskim przesłuchaniu w sprawie pracy uznał, że Klopp nie ma żadnych wad: - Chcę przez to powiedzieć, że Juergen jako trener piłkarski był na tym samym poziomie jak lider biznesu, czy osoba, którą byś widział na kierowniczym stanowisku w swojej firmie. Mówię to jako inwestor z 27-lenim doświadczeniem we współpracy z dyrektorami generalnymi i liderami biznesu z Ameryki i Europy. Wiedziałem, że Klopp jest odpowiednią osobą. Chcieliśmy porozmawiać o szczegółach kontraktu, ale Juergen przeprosił i wyszedł.
Poszedł na spacer do Central Parku, zostawiając dopięcie szczegółów finansowych swojemu agentowi. Po wszystkim Gordon wysłał Kloppowi SMS z kurtuazyjnymi gratulacjami. "Słowami nie potrafię opisać naszej ekscytacji" napisał. Niemiec też nie potrafił. Odpisał sięgając po jedyne słowo, jakim było w stanie oddać swoje emocje: "Woooooooooooooow!!!".
Cały Jurgen Klopp.