Adam Wasilewski - piłkarz i zawodowy strażak. "Człowiek wyłącza przycisk boję się"

PAP / Darek Delmanowicz / Na zdjęciu: straż pożarna w akcji
PAP / Darek Delmanowicz / Na zdjęciu: straż pożarna w akcji

Zgłoszenie: ktoś chce popełnić samobójstwo. Piętro, drugie, trzecie. Jest. - Wchodzimy do mieszkania. Mężczyzna siedzi nago przed telewizorem. Jesteśmy na czas. Kończymy akcję - opowiada Adam Wasilewski, były piłkarz Miedzi Legnica.

W tym artykule dowiesz się o:

- Boisz się czasem?

- Wiesz, jak się już jedzie na akcję, to się o tym nie myśli. Bo kto ma pomóc, jeśli nie ja? Szkoliłem się. Człowiek wyłącza przycisk "boję się". Jesteśmy po to, żeby pomagać.

Pierwsza śmierć, krzyk w nocy

Kiedy nie wiadomo, które służby muszą przyjechać na miejsce zdarzenia, wysyła się strażaków. Pożary, wypadki czy wejście do mieszkań, w którym mogło zdarzyć się coś złego.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Liverpool nie może świętować tytułu z kibicami. Piłkarze zrobili więc to!

- Mieliśmy taką jedną akcję - przypomina sobie Wasilewski. - Musieliśmy dostać się do mieszkania. Wszedłem powoli do środka i od razu zauważyłem rozkładające się ciało jednego z mężczyzn. Innym razem byliśmy u młodej dziewczyny, która przedawkowała narkotyki. Gdy zobaczyłem jej bladą skórę, od razu wiedziałem, że nie żyje.

Często najtrudniejsze zaczyna się po przyjściu do domu. Kiedy emocje już opadną, kiedy głowa zaczyna wracać do tego, co widziała niedawno. - Od kolegów słyszałem, że budzili się w nocy z krzykiem. Widzieli twarze zmarłych osób. To są bardzo rzadkie przypadki, ale jednak zdarzają się. Mamy dostęp do psychologa. Zawsze możemy poradzić się, wygadać.

Na ćwiczeniach uczą: nie myśl o tym. - Ale są różne praktyki. Siadamy, rozmawiamy, staramy się zostawić to w jednostce i nie wracać z tym domu. Żonie raczej nie mówię, co się dzisiaj wydarzyło na akcji. Po co ma wszystko wiedzieć? - pyta retorycznie.

Na zdjęciu: Adam Wasilewski / Fot. archiwum prywatne
Na zdjęciu: Adam Wasilewski / Fot. archiwum prywatne

Chciał grać, dziś gasi pożary

Adam Wasilewski jest zawodowym strażakiem, ale zanim zaczął jeździć na akcje, marzył o graniu w piłkę na wysokim poziomie. Najpierw juniorzy w Legnickim Polu, później treningi w Miedzi Legnica. - W rodzinie zawsze była piłka. Ojciec kopał, brat też. Teraz z gramy nawet w jednej drużynie - opowiada WP SportoweFakty.

- Jak byłem młodszy, to grałem w Miedzi Legnica. Dostałem parę szans w pierwszym zespole na poziomie I ligi, ale myślę, że nie zaufano mi. Zagrałem ledwie 30 minut w trzech meczach. Trudno się pokazać w tak krótkim czasie. Prawda? W końcu Miedź nie przedłużyła ze mną kontraktu. Szukałem klubu w Polsce. Były jakieś oferty, ale granie za 1000 zł miesięcznie w piłkę na drugim końcu Polski? Trochę śmieszne.

Z ówczesną narzeczoną szukali stabilizacji. Miejsca, gdzie mogą zakotwiczyć na dłużej i nie zastanawiać się, co zrobić z wypłatą rzędu 1000 złotych miesięcznie. Chcieli założyć rodzinę, więc granie na drugim końcu Polski za jakieś marne grosze? Nie wchodziło to w grę.

Wasilewski wylądował w 15-tysięcznym Strzegomie. - Pomyślałem, że zejdę klasę niżej, wbiję trochę goli i przyjdą oferty - mówi. Nie mylił się, ale tylko co do jednego. W czwartej lidze wraz ze swoim bratem Marcinem wbili razem aż 55 goli. - Ja 35, on 20. Sporym echem odbiło się to na Dolnym Śląsku, ale ofert nie było. Wtedy zdecydowałem się, że wybiorę drogę mundurową - opowiada.

Wysportowany mężczyzna miał łatwiej. Testy sprawnościowe były tylko formalnością. - Najtrudniejsze są jednak testy psychologiczne - wtrąca i ciągnie dalej: - Nie każdy nadaje się do służby. Niektórzy nie radzą sobie, widząc krew, urwane nogi czy ręce. Są takie sytuacje. Mam znajomych, którzy nie przeszli egzaminów u psychologa. Tego najbardziej obawiałem się, ale jak widać - udało się.

Poszkodowane dzieci

W ostatnich tygodniach strażacy mają pełne ręce roboty. Liczne nawałnicy dają się we znaki mieszkańcom. Z danych Komendy Głównej Straży Pożarnej wynika, że tylko we wtorek (30 czerwca) do akcji związanych z podtopieniami wyjeżdżali aż 966 razy, a do skutków silnego wiatru ponad pół tysiąca razy. Dla porównania pożarów lasów tego tego dnia było tylko cztery, a obiektów mieszkalnych 46.

Statystyki pokazują też, że więcej wypadków jest latem. A zwłaszcza, gdy jest piękna pogoda. Przecież nie pada, przecież nie jest ślisko. Dobra widoczność. Co może się zatem stać?

- Najgorzej jak poszkodowane są dzieci. Każdy ma rodzinę, dzieci. Kuzyn opowiadał, że miał kiedyś akcję. Wyciągał dziecko, które było w wieku jego córki. Ta sytuacja trochę siedziała mu w głowie. Musiał skorzystać z pomocy psychologa - przyznaje.

- Pamiętam swoją pierwszą akcję. Trochę się denerwowałem. Pierwszy wyjazd. Wiadomo. W drodze usłyszeliśmy, że jedziemy do palącej się stodoły. W środku były jakieś pojazdy mechaniczne. Zaraz obok dom, zwierzęta. Faktycznie wówczas się trochę stresowałem - dodaje.

Są i inne akcje, które wspomina raczej z uśmiechem. Mężczyzna miał w domu tarantulę. Ale gdy zajrzał do terrarium, okazało się, że pająka nie ma. Wykręcił nr 112. - Pojechaliśmy. Trochę szukaliśmy, ale znaleźliśmy pająka. Oddaliśmy właścicielowi i był koniec akcji - puszcza oko.

- Dlaczego wybrał pan straż?

- Służba daje mi adrenalinę. Brakowało mi jej, kiedy skończyłem grać profesjonalnie. Po prostu. Idę na służbę i tak naprawdę nie wiem, co się dzisiaj stanie.

Zobacz takżeTransfery. Arkadiusz Milik blisko Juventusu Turyn. Aurelio De Laurentiis postawił warunek

Zobacz takżeUEFA ma problem z finałem Ligi Mistrzów. Tomasz Hajto proponuje Warszawę

Komentarze (2)
avatar
Kot Laury
4.07.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Panie Bartoszu, nie piszemy "w Strzegomie", tylko "w Strzegomiu". 
Monika Figas
4.07.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Trzeba być twardy w zawodzie , a nie miękki.