Sytuacja jest bardzo trudna i tak naprawdę, gdyby PZPN ukarał Cracovię degradacją, spełniając życzenie wielu kibiców, też nie można by mieć zastrzeżeń. Tyle tylko że od 2008 roku degradacja nie jest przewidziana wśród kar za korupcję. Trzeba znaleźć inne wyjście. Osobiście chciałbym, żeby klub z Krakowa odkupił winy budując i utrzymując boiska dla dzieci w biednych gminach, może kupił sprzęt. Byłoby to symboliczne zadośćuczynienie na zasadzie prac społecznych. Z pożytkiem dla środowiska piłkarskiego. Jednocześnie droższe niż milion złotych. Traktowałbym to jako realne odkupienie win. A przecież jest wiele małych klubów w potrzebie, są dzieci, które marzą o ładnej murawie, dobrej piłce, normalnych butach.
PZPN wybrał milion złotych grzywny i pięć punktów kary. Milion, który zostanie wydany na jakieś mało znaczące sprawy, wsiąknie w budżet związkowy, może zostaną opłacone z niego wycieczki na turnieje dla działaczy. Bo takie wycieczki są bardzo drogie, zwłaszcza że trzeba opłacić bardzo drogie hotele. Nawet nie chcę myśleć na co działacze przeznaczą ten milion.
Dlaczego nie jestem zwolennikiem drastycznej kary? Przypomnijmy, że związek mógł ukarać klub trzema, ale mógł też trzydziestoma ujemnymi punktami.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzut wolny, z którego śmieje się cały świat. Co oni narobili?!
Pięć punktów może ktoś uznać za wymiar zbyt symboliczny, ale sprawa jest dość stara, ma już brodę. Kara jest w miarę dotkliwa, ale jednocześnie nie przekreśla drużyny. Może gdyby sprawa była świeża albo bardziej jednoznaczna, nie byłoby możliwości podjęcia innej decyzji niż drastyczna kara, oznaczająca de facto degradację.
A tak? Od tego czasu właściciel Cracovii Janusz Filipiak wpompował spore pieniądze w piłkę, zbudował ośrodek, zabrał się za budowę akademii. W jakiś sposób odkupił winę i po tylu latach szkoda byłoby - z punktu widzenia interesu polskiej piłki - niszczyć taki ośrodek piłkarski.
Ktoś powie, że wszyscy są równi wobec prawa. Na korzyść Filipiaka działa, że w tamtym okresie nie był on jedynym właścicielem klubu, a jedynie posiadał 28 procent akcji. Nie ma wątpliwości, że miał bardzo dużo do powiedzenia, ale nie wiemy, czy wszystko i na ile kontrolował sprawy. Ludzie blisko klubu, z którymi rozmawiam, uważają, że wiedza Filipiaka na temat tego, co działo się w klubie, była mocno powierzchowna, zaś po przejęciu pakietu większościowego, w wakacje 2004 roku, zaczął robić porządki.
Ale co innego działa na korzyść profesora Filipiaka. Jedna z osób odpowiedzialnych za ustawianie meczów, Jacek P., nie była formalnie związana z klubem. Prokurator związkowy nie ustalił, że P. działał z inspiracji klubu, ani też że pieniądze pochodziły z klubu. Nie ustalił, że Cracovia ustawiła mecze, a jedynie, że na tym korzystała.
Co to znaczy? Że na przykład teoretycznie ktoś mógł ustawić je niezależnie, pod zakłady bukmacherskie. I nie ma tu znaczenia, w co wierzymy, dopóki nie zostanie udowodnione, że mamy rację.
Rola drugiej osoby, Rafała R., już zdecydowanie obciąża klub. Ale trzeba pamiętać, że Rafał R. był w klubie z ramienia... miasta. Dopiero po awansie inwestor całkowicie przejął udziały i wyciął starych działaczy.
Sprawa jest dość trudna. Nie jest tak jednoznaczna jak w przypadku klubów, gdzie robiono zrzutkę w szatni, gdzie zamieszane były całe zarządy, gdzie płacono pieniędzmi z biletów. Dlatego ten zgniły kompromis, choć nie zadowala ani zwolenników drastycznej kary dla Cracovii, ani też samej Cracovii (ze względu na ujemne punkty), wydaje się najmniej złym wyjściem z sytuacji.