Fortuna I Liga. Kornel Paszkiewicz - sędzia, który żyje w angielskim stylu

Newspix / BARTEK ZIOLKOWSKI / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Kornel Paszkiewicz
Newspix / BARTEK ZIOLKOWSKI / FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Kornel Paszkiewicz

Kornel Paszkiewicz to nie tylko sędzia prowadzący mecze Fortuna I Ligi. To też trener angielskiego, pasjonat Premier League, futbolowy freak i motywator. Wyznaje zasadę, że nie pracuje ten, kto robi coś, co kocha. A on robi to, co kocha.

W tym artykule dowiesz się o:

Kornel Paszkiewicz niedawno poprowadził 50. spotkanie w Fortuna I Lidze. Jubileusz przypadł na mecz 8. kolejki GKS Bełchatów - Zagłębie Sosnowiec. - Dwa lata straciłem przez kontuzję, więc tych meczów byłoby więcej. Może teraz byłbym już w ekstraklasie? - pyta 35-latek.

- 50 to i dużo, i mało. Jestem zwolennikiem zasady krok po kroku, do czego nawiązuje nazwa mojej firmy. Dlatego cieszę się z tej pięćdziesiątki, raduję mnie każde spotkanie w roli sędziego. Najważniejsze, że jestem zdrowy, że mogę sędziować i iść do przodu - mówi.

Zaczynał jako asystent w IV lidze. Stopniowo piął się w sędziowskiej hierarchii. Na zapleczu ekstraklasy zaczął gwizdać w sezonie 2014/15. Zaczęło się od meczu Rozwój Katowice - Bytovia Bytów (1:1). - Mecz rozgrywany był wczesną porą: było przedpołudnie, godzina jedenasta - wspomina. - Pamiętam, że na liniach pomagali mi Jakub Ślusarski i Sebastian Mucha, asystenci z ekstraklasy, sędzią technicznym był Paweł Kucharczyk. W tamtym momencie byłem w naprawdę dobrej formie. Przechodziłem z II ligi do I. To spotkanie nie różniło się szczególnie od tych spotkań, które sędziowałem w II lidze. Spokojny pojedynek.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gol-marzenie w Katarze. Cudowna przewrotka na wagę wygranej

Spokojnej pracy nie miał w trakcie jubileuszu. - Najlepiej to biegać przez 90 minut między piłkarzami, nie przeszkadzać im w grze i gwizdać w decydujących momentach. Są jednak takie pojedynki, kiedy trzeba mieć oczy dookoła głowy, co dotyczy Bełchatowa. W Bełchatowie przed meczem przeszła potężna ulewa, przez co boisko było w bardzo złym stanie - tłumaczy.

- Pokazałem osiem żółtych kartek [łącznie dziewięć plus jedną czerwoną - przyp. red.] między 68. a 88. minutą - w tych 20 minutach wiele się działo. Kartki wynikały z nierozważnej gry piłkarzy, były efektem walki, trudnych warunków atmosferycznych. Nie lubię pokazywać tylu "żółtek", ale czasem jestem do tego zmuszony - przyznaje Paszkiewicz.

- Kiedy byłem dużo młodszym sędzią, to bardziej przeżywałem swoje spotkania. Mocno w pamięci zapadło mi spotkanie Pucharu Polski pomiędzy pierwszoligowym Zagłębiem Sosnowie a Wisłą Kraków w sierpniu 2016 roku. Siedem bramek, dogrywka, rzuty karne. Istny rollercoaster. Mecz z gatunku: wychodzisz na murawę i po chwili ostatni gwizdek, tyle się działo. Nie ustrzegłem się błędów, ale podjąłem też kilka bardzo dobrych decyzji - uważa i przekonuje, że do swojej pracy arbitra podchodzi w sposób analityczny.

- Lubię siebie oceniać. Nie boję się przyznać do błędu. Największy błąd popełniłem w meczu Radomiak - GKS Bełchatów w listopadzie 2019 roku. Pokazałem niesłuszną czerwoną kartkę Emilowi Thiakane z GKS-u. Z perspektywy boiska wyglądało to na pewną czerwoną. Dopiero na powtórkach zobaczyłem, jak bardzo się pomyliłem. W ogóle nauka na błędach jest w tym zawodzie kluczem. Inny ważny, z mojej perspektywy mecz, tym razem chodzi o względy piłkarskie, prowadziłem w 5. kolejce sezonu 2017/18. Podbeskidzie Bielsko-Biała grało z Ruchem Chorzów. Dużo kibiców, derby, szczególna atmosfera, emocje - nadmienia Paszkiewicz, sędzia ze statusem "Top Amator A".

Wykonuje zawód, który narodził się z miłości do piłki. Inną wielką miłością wrocławianina jest język angielski. - To, czym zajmuję się na co dzień, jest definicją sukcesu. Dla wielu sukces równa się pieniądze, czy inne dobro materialne. Oczywiście, to są sukcesy, dla mnie natomiast jest nim mój styl życia. Prawda jest taka, że w poniedziałek wielu ludzi idzie do pracy z depresją. Ja zaś każdego ranka wstaję ze świadomością, że przede mną kolejny dzień realizowania się w swoich wielkich miłościach. Udało mi się połączyć dwie pasje, mam piękne życie. Przy okazji ciągnę za uszy kilka osób, które chcą się rozwijać językowo, mentalnie, bo przecież zajmuję się też treningiem motywacyjnym. Idealnie pasuje do pierwszoligowego hasła: Pierwsza Liga Styl Życia - śmieje się.

Paszkiewicz prowadzi bloga, prowadzi kanał na YouTubie. - Ukończyłem nawet kurs trenera personalnego. Pracowałem na siłowni, współpracowałem z klubami fitness - wtrąca. - Social media to po prostu część mojej aktywności zawodowej i życiowej. Żyjemy w czasach łatwego dostępu do mediów społecznościowych, więc uznałem, że i tutaj muszę być aktywny. Pamiętam swoje początki w SM-ach, wielu ludzi negatywnie się na to zapatrywało. "Sędzia piłkarski i social media. Po co ci to?". Odpowiadałem: "Tak najlepiej, żebyśmy my sędziowie zamknęli się dla całego świata w chatkach i udawali, że nas nie ma".

- Skoro ludzie chcą się uczyć, to czemu miałbym się nie dzielić z nimi swoją wiedzą i doświadczeniem. Zobaczcie. Twitter? Językowy. Facebook? Angielski w piłce. Plus prywatne konto. YouTube językowy. Media społecznościowe to potężny oręż rozwoju. Trzeba tylko wiedzieć, jak z tego oręża korzystać. Niestety wielu młodych ludzi nieumiejętnie korzysta z tych narzędzi. Znajdują tam śmieciowe treści. Zajmują się głupotami, głupoty czekają na nich na każdym kroku. Ja chcę produkować wartościowy content, związany z moimi pasjami - zaznacza.

Jego głównym zajęciem jest jednak firma "Step by step Kornel Paszkiewicz", która rozwija się bardzo prężnie. - Sędziowanie jest na drugim miejscu. Ale traktuję je niemal na równi z angielskim. Mam 35 lat, marzenia sędziowskie, cele, do których podążam. Marzy mi się, aby zostać sędzią zawodowym, wówczas pewnie priorytety się zmienią - tłumaczy.

Jakby tego było mało, Paszkiewicz w dniach 13-16 października po raz kolejny miał okazję pełnić funkcję RLO (Oficer Łącznikowy Sędziów) przy meczu Polska - Bośnia i Hercegowina w Lidze Narodów we Wrocławiu.

- Pierwsze przetarcie to spotkanie Śląsk Wrocław - IFK Goeteborg w eliminacjach Ligi Europy. Na mistrzostwach Europy U-20 byłem oddelegowany do opieki nad sędziami, którzy mieli swoją bazę w Krakowie. W ten sposób spotkałem się z Pierluigim Colliną. Jestem ogromnym pasjonatem Premier League, a przecież mecz Polska - BiH prowadził zespół sędziowski z Anglii. Poznałem więc ludzi z ligi najbliższej memu sercu - cieszy się.

- Praca RLO polega na pilnowaniu spraw organizacyjnych i logistycznych. Odbierasz sędziów z lotniska, jedziesz z nimi do hotelu, na trening. Teraz z powodu pandemii inne atrakcje, jak zwiedzanie, są mocno ograniczone. Ale wziąłem ze sobą obserwatora i oprowadziłem go po Katedrze Wrocławskiej oraz Rynku Wrocławskim. Gdyby nie daj Boże coś się działo, to jestem pierwszą osobą do pomocy. To był mój pierwszy mecz przy pierwszej reprezentacji. Byłem na wyciągnięcie ręki od najlepszych polskich zawodników. Widziałem wszystko od kuchni. Cenne doświadczenie! - wyjaśnia Kornel Paszkiewicz, wierny naśladowca słów Konfucjusza: "Znajdź zawód, który kochasz, a całe życie nie będziesz musiał pracować" - podkreśla.

- Często po pracy jesteśmy zmęczeni, ale są czynności, które mimo zmęczenia robimy, bo je lubimy. Dam tu za przykład mój harmonogram w poniedziałek. Rano wizyta u fizjoterapeuty, z którym współpracuję. Potem dziewięć treningów językowych online. Choć skończę pracować o 20, to nie będę narzekał na zmęczenie, bo zrobiłem coś pożytecznego, coś sprawiającego mi dużo frajdy. I to jest esencja słów Konfucjusza. Duża w tym rola rodziców, aby inspirowali dzieci nie pod kątem piątek i szóstek w szkole, tylko, żeby te rozwijały zainteresowania. Dlaczego tak mocno poszedłem w angielski język piłkarski i sędziowanie? To moje dwie pasje, dzięki którym staje się lepszy i lepszy. Jak bym chwytał się dziesięciu spraw naraz, to w niczym nie byłbym dobry - kończy Paszkiewicz.

Komentarze (0)