- Nie chcę rozmawiać o piłce. Dziękuję bardzo - mówi Aleksander Kłak. Bramkarz polskiej srebrnej drużyny z Barcelony i 11-krotny reprezentant Polski skończył 50 lat. Nie daje się namówić na wspomnienia. - Bo co ja mogę panu w ogóle o piłce powiedzieć? Nie oglądam meczów, nie mam nawet telewizora. Wolę książki. Dużo czytam, jak w dawnych czasach, gdy byłem młodszy. O piłce nie ma co gadać. Zamknąłem tamten etap w moim życiu.
- Byłem niedawno na rocznicowym spotkaniu z kibicami Antwerpii. Po wszystkim pogadaliśmy z kolegą z drużyny. Gunter Ribus, bo tak się nazywał, powiedział: "Bardzo się zmieniłeś". Ucieszyłem się, że ktoś to zauważył. Dla wielu osób komplementem są słowa: "Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniłeś". Dla mnie nie.
"Depresji nie życzę nikomu"
Dziś jestem zupełnie innym człowiekiem, wszystko przewartościowałem, wróciłem do korzeni. Wszystko zaczęło się w dniu, gdy przyszedłem do ojców kapucynów w Antwerpii. Powiedziałem o swoich problemach. To był taki moment, gdy doszedłem do ściany. Nic już nie dawało mi satysfakcji, miałem myśli samobójcze. Wie pan, co to znaczy "beznadziejny"? Tak się mówi często, ale tak naprawdę chyba mało kto wie, co to za uczucie. Bezsilność, brak widoków, brak celu. Ja wiem. Depresji nie życzę nikomu. Ale dziś wiem, że to nie jest beznadziejna sytuacja, wiem, że można z tego wyjść.
Z ludźmi ze wspólnoty pojechaliśmy pochodzić w Ardeny. Chodziliśmy po pagórkach, bo żadne to góry. Z czasem jeździliśmy do Holandii, do Luksemburga, na coraz wyższe szczyty. Często zdarzało się nam zatrzymywać w połowie drogi, rozmawiać o Bogu, czytać pismo święte. Wróciłem do korzeni. Wychowałem się w bardzo wierzącej rodzinie, byłem ministrantem, ale z czasem moją nową religią stała się piłka nożna. Nie powiem, że stałem się antykościelny, po prostu jakoś przestałem do tych wszystkich wartości przywiązywać wagę. Piłka spowodowała, że Bóg zszedł na dalszy plan. Miałem talent. Z czasem zaczął się pościg za sukcesem.
Piłka to dążenie do perfekcji. Masz talent, jesteś ambitny, chcesz osiągnąć sukces. I ja taki byłem, dążyłem po trupach do celu, kosztem własnego zdrowia, własnego ciała. Przecież miałem 11 operacji: plecy, stawy, wszystko w pewnym momencie nadawało się do wymiany. Ale nie możesz się zatrzymać, bo przecież musisz odnieść sukces. Świat sportu jest specyficzny, nastawiony na narcyzów, egocentryków, na kult jednostki. Gdy pojawiają się sukcesy, pojawiają się pochlebcy. Ludzie zaczynają cię chwalić, zaczynasz żyć w przekonaniu o swojej wielkości, tracisz dystans, tracisz trzeźwe spojrzenie. Liczy się tylko sukces, liczę się tylko ja. Łatwo wpaść w tę pułapkę. I ja wpadłem. A to przecież nie trwa wiecznie. Z czasem sukcesów jest coraz mniej, coraz trudniej jest o pracę. To jest naprawdę ciężki czas. Nagle okazuje się, że nie jesteś najlepszy, że lądujesz na ławce. "Jak to ja nie jestem najlepszy? Przecież zawsze byłem!". Nie możesz z tym się pogodzić. Miałem konflikt z trenerem, drużyna stanęła po jego stronie. Dziś po latach to rozumiem. Wiem, że mieli rację. Ale wtedy tak na to nie patrzyłem, nie mogłem się z tym pogodzić.
Myślę, że to ma wiele wspólnego z depresją. Musiałem wszystko ułożyć od nowa. Staram się naprawić kontakty z moimi synami, ale nie jest łatwo. Trzeba ponosić konsekwencje swoich wyborów.
"Bawię się, chodzę na imprezy, prowadzę autobus miejski"
Wspólnota pozwoliła mi wyjść z tamtego stanu. Ale to nie jest łatwe. Musisz porzucić stary sposób myślenia, zejść na sam dół. Już nie jesteś najważniejszy. Musisz wyzbyć się postawy egocentrycznej, zacząć dostrzegać świat dookoła, potrzeby innych.
Zacząłem szukać nowych wyzwań, większych. Raz byłem na pielgrzymce z Lizbony do Fatimy, dwa w Hiszpanii. Z Oviedo do Santiago de Compostela. Szlak Camino Primitivo liczy ponad 300 kilometrów. Masz czas dla siebie, mierzysz się z własnymi słabościami, z przeszłością, szukasz sensu życia. Zwłaszcza teraz, gdy jest pandemia, ludzie umierają, sporo myśli krąży wokół tematu śmierci, życia wiecznego.
Uwielbiam też góry. Przecież mieszkając w Nowym Sączu mieliśmy tak blisko w góry. Kiedyś chodziliśmy na wycieczki szkolne, potem piłka nożna wyparła wszystko, z czasem w umowach znajdowały się zapisy o zakazie uprawiania sportów ekstremalnych. Zapomniałem o górach. Ale gdzieś tam były w mojej świadomości. Więc nie jest to nowa pasja, a mój powrót do przeszłości.
Zacząłem od prostego trekkingu, potem wchodziliśmy coraz wyżej. Trochę się wspinam, ale to raczej takie amatorskie wchodzenie. W tym roku byłem na Gerlachu, najwyższym szczycie Tatr, potem Monte Rosa, drugi najwyższy szczyt Alp. I w końcu Mont Blanc. Teraz planuję zrobić Kazbek, przekroczyć 5 tysięcy metrów. Byłem już na Kaukazie na trekkingu na Uszbie, ale chodziliśmy na wysokości ok. 3 tysięcy metrów. Czas na poprawkę. To dla mnie wyzwanie sportowe, ale i doznanie duchowe. A Himalaje? Nie, nie myślę o tym. Nie chcę iść coraz wyżej, chcę żeby to była przyjemność, a nie wyścig. Proszę pamiętać, że ja już prowadziłem taki tryb życia jako piłkarz. Szybciej, więcej, lepiej. Nie chcę przechodzić tego drugi raz.
Jak więc widać, wróciłem do sportu. Mam też grupę kolarską, cały czas coś robię. Bawię się, chodzę na imprezy, prowadzę autobus miejski. Jem, piję, śpię, chodzę. Robię wszystko to samo co robiłem. Ale jakby inaczej, z większą świadomością po co to wszystko. Odzyskałem radość z życia, cieszą mnie małe rzeczy, każdy dzień. Trochę to trwało, ale wróciłem do żywych. Dzięki Bogu.
Aleksander Kłak - ur. 1970, grał m.in. w Iglopolu Dębica, Olimpii Poznań, Górniku Zabrze, belgijskim Royal Antwerp oraz holenderskim De Graafschap. Ma na koncie 11 występów w reprezentacji Polski. Był podstawowym bramkarzem drużyny Janusza Wójcika, która w 1992 roku zdobyła srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fenomenalny gol w III lidze! Strzał piętką, z powietrza!