Cezary Kucharski: Lewandowski przyszedł, żeby mnie nagrać i uprawdopodobnić tezę o szantażu

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Pan swego czasu też zaproponował Robertowi wspólne kupno działki na Okęciu, która się okazała inwestycją chybioną.

Inwestycja w działkę na Okęciu nie jest inwestycją chybioną, ale długoterminową. Grunty wokół lotnisk, w stolicy, na całym świecie są atrakcyjne. Robert chciał jednak wyjść z tej inwestycji, więc rozliczyłem się z nim, wziąłem jego ryzyko biznesowe na siebie. Co on zresztą potwierdził w naszej rozmowie w restauracji Baczewskich. Podkreślił, że zachowałem się fair. Jest to na nagraniu.

Ma pan całość tego nagrania?

Dopiero w poniedziałek moi pełnomocnicy otrzymali kopie nagrań, zaś od niedawna mieliśmy jedynie stenogram tej rozmowy zrobiony przez ludzi Roberta. Stenogram ten, w mojej ocenie, jest nierzetelny.

Pan rozmów z Robertem nie nagrywał?

Oczywiście, że nie. Uważałem, że spotykamy się, żeby rozwiązać problem. Nie jestem pierwszym na świecie człowiekiem, z którym się wspólnik nie rozliczył. To była trudna rozmowa, ale nie było żadnych gróźb, żadnego straszenia, więc nie ma też mowy o szantażu. Nawet w ujawnionym przez niemiecki "Bild" nagraniu naszej rozmowy telefonicznej z 2018 roku słychać wyraźnie, jak mówię do Roberta: "Nie grożę ci. Nie zrozum mnie źle. Teraz będę walczył o swój interes". A później dodaję: "Wcześniej reprezentowałem cię kosztem moich własnych interesów. (...) Nie chcę cię skrzywdzić, nawet jeśli to, co mówisz, i sposób, w jaki mówisz, jest bardzo bolesny. (...) Nie robię ci nic złego. Ale jeśli będziesz miał kłopoty w przyszłości, nie oczekuj, że ci pomogę". Czy tak rozmawia szantażysta? Czy to są groźby? To było powiedzenie: skoro się rozstajemy, to na mnie nie licz. Żadnego grożenia.

Skoro ma pan stenogram z nagrania waszej rozmowy, to proszę powiedzieć, co w tym stenogramie jest jeszcze, bo ujawniono publicznie tylko jakieś dwie minuty nagrania.

No właśnie... To bardzo znaczące, że akurat wyjęto z bardzo długiej rozmowy właśnie te dwie minuty. Bo pasowały do tezy o szantażu. Jak się pozna całość, to widać, że żadnego szantażu nie było. A - co ciekawsze - dałoby się też tak wyciąć z całości rozmowy takie dwie minuty, żeby postawić tezę, że to Robert Lewandowski straszy mnie, a ja mu zadaję pytanie, czy mnie szantażuje!

To już chyba brawura z pana strony...

Wcale nie. Tak jak powiedziałem, Robert przyszedł na spotkanie nie po to, żeby się dogadać, ale żeby prowokować i mieć to na nagraniu. Dopiero dzisiaj rozumiem niektóre "wrzutki", insynuacje, pomówienia, które robił w rozmowie, które miały mnie zastraszyć, albo później służyć do zmiękczenia mojego stanowiska czy pogorszenia mojej pozycji negocjacyjnej.

Poproszę o jakieś konkrety.

Na przykład w trakcie rozmowy Robert mówi - tak kompletnie od czapy - że ja wyłudziłem jakiś kredyt na nieruchomość w Krakowie. A gdy go zapytałem, o czym on mówi, co ma na myśli - nie umiał odpowiedzieć. Nie znał żadnych szczegółów, zachowywał się tak, jakby ktoś mu opowiedział jakąś plotkę, a on od siebie dołożył jeszcze konfabulację. Dziś rozumiem więcej z naszych rozmów, a te insynuacje stosował, żeby mnie postraszyć, że na mnie też różne rzeczy mogą wypłynąć. Tylko że on nie miał żadnych konkretów. Wrzucał to, bo chciał - albo ktoś z jego otoczenia chciał - żeby to było nagrane. Żeby w przestrzeń publiczną mogło wypłynąć, że Kucharski wyłudził jakiś kredyt. Aż w końcu powiedziałem mu: "Robert, przestań pie*****ć głupoty!". Bo ewidentnie poruszał się po omacku. Coś tam wrzucał, żeby później, gdy wypłyną te nagrania, błoto się do mnie przykleiło, żebym się musiał z tego tłumaczyć.

Pojawiło się coś jeszcze tego typu w wypowiedziach Roberta nagranych w restauracji Baczewskich?

Tak, była jeszcze jedna "wrzutka", o pośle i oświadczeniu majątkowym. I znów nie było żadnych konkretów. Tylko jakieś sugestie, że on niby coś o mnie wie, co może być dla mnie niekorzystne. W rozmowie zarzuca mi, że wokół mnie funkcjonują oszuści, którzy go wykorzystują, że nie rozliczyłem się z nim za podpisanie kontraktu z Bayernem w 2016 roku. Było jeszcze parę innych insynuacji. Po co to mówił? Czy to szantaż? Niech każdy sam to oceni. Zwracam tylko uwagę, że te sprawy nie miały absolutnie nic wspólnego z naszymi rozliczeniami. Te "wrzutki" miały jedynie zaistnieć na nagraniach i zaistniały.

Pan tym zarzutom zaprzecza?

Widzi pan?! Robi pan dokładnie to, o co Lewandowskiemu i jego doradcom chodziło. Już muszę się publicznie tłumaczyć z kwestii, które nie istnieją, są jego wymysłami i manipulacją. Perfidia tego zagrania polega na tym, że Lewandowski opowiada bzdury - co też mówię mu podczas rozmowy - a ode mnie oczekujecie, abym się tłumaczył. Robert Lewandowski nie ma na mnie żadnego "haka" oprócz tego, że byłem politykiem partii dziś opozycyjnej wobec władzy. To pewne! Chodziło tylko o to, żeby takie kwestie pojawiły się na nagraniu, żeby mnie zdyskredytować.

Skoro panu chodziło jedynie o rozliczenia finansowe, to dlaczego w tej całej sprawie pojawia się kwestia niezapłaconych przez Roberta podatków i zagrożenie, że te kwestie wypłyną, że staną się publiczne? Druga strona wskazuje, że szantaż miał polegać na tym, że wykorzystał pan Rafaela Buschmanna z "Der Spiegel" do zainteresowania się kwestiami podatków Roberta i jego firmy.

Tylko ludzie kompletnie naiwni mogą myśleć, że mam nieograniczony wpływ na takie pismo jak "Der Spiegel". Proszę mnie nie przeceniać. Artykuły o nieprawidłowościach finansowych dotyczących Roberta pisał nie sam Buschmann, ale aż pięciu reporterów, którzy współpracowali z redaktorem naczelnym tego magazynu. Można o tym przeczytać w oficjalnym oświadczeniu wydawnictwa. Napisali też, że ich artykuły są oparte o wiarygodne, pisemne dowody, które zebrali w ramach dziennikarskiego śledztwa. Zaprzeczają też, by którykolwiek z dziennikarzy "Spiegla" uczestniczył w szantażu. Co ciekawe, przeczytałem w tym oświadczeniu wydawnictwa, że Lewandowski nie skorzystał z prawa do sprostowania. Niczego takiego do redakcji nie nadesłał. Zastanawiające, prawda?

Jak pan to sobie tłumaczy?

Jak się temu przyjrzeć, to teza o szantażu kupy się nie trzyma. Ma wątłe podstawy lub nawet żadne. Nasze spotkania z Robertem odbyły się we wrześniu 2019 i w styczniu 2020, a dopiero w październiku został zgłoszony domniemany szantaż. Do obu spotkań doszło z inicjatywny drugiej strony, nie z mojej. A jeszcze w maju tego roku wysłałem do Roberta esemesem gratulacje z okazji narodzin drugiej córki i otrzymałem na nie od niego odpowiedź, więc chyba nie czuł się zagrożony. Nagle się okazało, że poczuł się szantażowany we wrześniu, akurat wtedy, gdy złożyłem przeciwko niemu pozew do sądu z żądaniem wypłaty ponad 39 mln złotych. To było prawdziwym powodem oskarżenia mnie o szantaż. No i przypominam, że prawnicy obu stron pracowali nad porozumieniem blisko rok. To co? Robert Lewandowski stoi na stanowisku, że prawnicy negocjowali porozumienie szantażowe? To absurd!

Słucham pana, ale nadal nie mogę pojąć, że tak daleko zabrnęliście w tym konflikcie. Wydacie fortunę na adwokatów, pan został zatrzymany we własnym domu, ze wszystkimi tego nieprzyjemnymi konsekwencjami. Obaj poniesiecie straty finansowe i wizerunkowe. Nie mogliście się po prostu dogadać?

Nie, bo nie było takiej woli z drugiej strony. Prawnik Roberta, Kamil Gorzelnik przysłał mi propozycję wyjścia ze spółki za rekompensatą... 100 złotych. To jest kompletnie niepoważna, lekceważąca propozycja. To jest nieprofesjonalne. Urząd Skarbowy od razu by się tym zainteresował, jak można zbyć udziały w spółce, która ma prawa do wizerunku czołowego piłkarza świata, za 100 złotych? Czy przy takim ich nastawieniu mogliśmy się w ogóle dogadać? Kiedy przyjechałem na tę pierwszą rozmowę do Monachium, Robert stał na stanowisku, że nic nie wniosłem do spółki i nic mi się z niej nie należy.

Ale pełnomocnik Roberta mówił w jednym z wywiadów, że w czasie rozmowy w restauracji Baczewskich Lewandowski przedstawił panu analizę, że nie istnieją ryzyka związane z rozliczeniami podatkowymi.

Proszę pana... To było niepoważne. Przedstawiłem poważną analizę, wykonaną na podstawie audytu renomowanej kancelarii EY, która potwierdziła możliwość wstępnie zidentyfikowanych ryzyk prawnych i podatkowych. A Robert w restauracji przeczytał z kartki kilka punktów od doradcy podatkowego. Tyle tylko że on mi ani tej analizy nie dał, ani nie przesłał, żebym się mógł z tym zapoznać, choć to obiecywał. Przecież to są poważne, skomplikowane sprawy, a nie temat na rzucenie lapidarnie kilku punktów z kartki w czasie rozmowy w restauracji. Zresztą już dużo wcześniej, na spotkaniu z moimi prawnikami, Kamil Gorzelnik - który jako kluczowa postać też został przeze mnie pozwany w tym pozwie na 39 mln - potwierdził, że istnieją takie ryzyka, które trzeba zminimalizować. Wolą Roberta było, że te ryzyka bierze na siebie. Tak też było konstruowane porozumienie. Śmieszne, bo Lewandowski to samo powiedział do mnie w czasie naszej rozmowy: że on mnie może... zwolnić z tych ryzyk. Niesamowite! Zupełnie jakby mógł o czymś decydować w tej sprawie, jakby stał ponad prawem i urzędami skarbowymi.

Z Anną Lewandowską też się pan spotykał?

Nie, nigdy się z nią nie spotkałem w tej sprawie i nie rozmawiałem z nią o tym. Moi prawnicy tylko wysłali do niej zapytanie mailem z prośbą o ustosunkowanie się do zauważonych nieprawidłowości związanych z wypłatami dla niej ze środków spółki. Moi prawnicy wysłali jej też propozycję umowy arbitrażowej, aby spór rozstrzygać w Krajowej Izbie Gospodarczej. Na to pismo nie odpowiedziała. Proszę pamiętać, że ani Robert Lewandowski, ani Kamil Gorzelnik nie udzielali mi żadnych informacji o działalności spółki, mimo że byłem jej udziałowcem. Nie miałem wiedzy, a mogłem ponosić konsekwencje tego, co robiono w spółce. To mi nie pasowało. Dlatego w pisemnej umowie porozumienia, jaką przygotowali prawnicy, domagałem się, by druga strona oświadczyła, że działała zgodnie z prawem, że na przykład nie zaciągnęli zobowiązań w spółce, że płacili podatki i tak dalej. Zresztą sam też oświadczałem w tym porozumieniu, że nie zaciągnąłem w spółce żadnych zobowiązań, że nie wyprowadziłem praw do wizerunku Roberta i tak dalej.

A co pan wniósł do spółki? Bo Robert mówił, że nic się panu nie należy.

Bardzo wygodne stanowisko, szczególnie że jego spółka funkcjonowała całe lata w moim biurze, a on nie ponosił z tego tytułu żadnych kosztów. Ale przede wszystkim wniosłem do firmy prawa marketingowe do wizerunku Roberta Lewandowskiego. Z perspektywy czasu uważam, że w chwili wnoszenia tych praw do spółki wyliczona wartość mojego wkładu nie odzwierciedlała ich rzeczywistego potencjału, ale i tak je wówczas wyceniono na 3,5 miliona złotych. A przy tej wycenie wzięto pod uwagę jedynie część wartości kontraktu z Nike, a przypomnę: już wtedy Robert miał wielu innych reklamodawców. Już wtedy te prawa były warte dużo więcej. Do 2018 roku - gdy Robert stał się zawodnikiem światowego topu - wartość tych praw bardzo znacząco wzrosła. Tyle że robione były wypłaty z konta spółki, żeby pomniejszyć jej wartość przed rozliczeniem się ze mną. Tak więc nie jest tak, że nic nie wniosłem i nic mi się nie należy.

Zatrzymano pana o szóstej rano we własnym domu, przeszukano panu dom i biuro, postawiono zarzuty, przetrzymano na noc w areszcie. Prokurator zastosował wobec pana bardzo wysoką sankcję poręczenia majątkowego na kwotę 4,6 mln złotych. Dostał pan zakaz zbliżania się do Roberta Lewandowskiego i jego żony oraz zakaz wyjeżdżania z kraju. Twardo się z panem prokuratura obeszła... Mówił pan, że stały za tym motywy polityczne, że obecnej władzy pasowały "obrazki" z zatrzymania byłego posła PO, który grał w piłkę w Donaldem Tuskiem.

Cała ta sytuacja była oczywiście traumą. Nie tylko dla mnie, ale i dla mojej rodziny. Można było dzieciom tego oszczędzić, wezwać mnie na przesłuchanie, ale postanowiono zrobić z tego spektakl. Nie chcę w tej chwili rozwijać tego wątku. Przyjęło się, że jak ktoś podnosi larum o "sprawie politycznej", to znaczy, że nie ma innych argumentów. Ja mam ich całą masę i przedłożyłem je wraz z zażaleniami do sądu. Jestem pewnie jedynym w tym kraju zatrzymanym z art. 191 KK [Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 - przyp. red.].

W nagraniu waszej rozmowy z 2018 roku wypomina pan Robertowi, że jego słowa są dla pana bolesne. Wasze stosunki zaczęły się psuć już dużo wcześniej, ale chyba nie spodziewał się pan, że współpraca skończy się dla pana zatrzymaniem i poważnymi zarzutami.

Robert brnie, nie patrząc na konsekwencje swoich działań. To wynika pewnie z tego, że tak mu doradzają. On sam nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji. Traktuje ludzi w sposób arogancki. Pewnie to wynika też z tego, że marketingowcy przekonali go w swoich strategiach, że archetypem zachowania dla niego jest Władca, a wspólnie z żoną mają się zachowywać jak - to metaforycznie pisali - król i królowa Polski. Naprawdę tak było! Prosiłem go wielokrotnie, aby traktował mnie poważnie, a nie w sposób, który proponują mu marketingowcy. Niestety, potrafił mówić wprost, że mnie niczego nie zawdzięcza, bo przecież ja też na nim zarobiłem pieniądze. Aby było jasne - nie oczekiwałem ani nie oczekuję od żadnego piłkarza wdzięczności.

Doskonale pamiętam słowa trenera Bogusława Kaczmarka, który ma dużo bogatsze doświadczenie życiowe, że prędzej doczekasz się wdzięczności łopaty grabarza niż od piłkarza. To trudno zrozumieć naszemu środowisku piłkarskiemu, ale kierując karierą Roberta, kierowały mną wyłącznie względy sportowe i jego sukces. Wielokrotnie byłem poddany presji pieniądza. Ale ja właściwie oceniłem skalę talentu Lewandowskiego i to ja mu wybrałem ścieżkę kariery, którą on do dzisiaj podąża. Jego podpowiadacze przekonywali go, że gdy zmieni menedżera, to trafi do Realu Madryt. I co? Nadal gra w Bayernie, a ja byłem bliski przekonania władz bawarskiego klubu, aby dali zielone światło na transfer. To ja przeprowadziłem to bardzo skomplikowane przejście z Borussii Dortmund i ja mu później wynegocjowałem największy kontrakt w historii całego polskiego sportu. Polak - piłkarz zarabia najwięcej w Niemczech, moje metody negocjacji okazały się dobre. Nikt mi tego nie odbierze.

No właśnie, jak to było z tym przedłużaniem kontraktu z Bayernem. Zdaje się, że Robert w dniu podpisywania kontraktu dopatrzył się, że będzie zarabiał o 1 mln euro mniej za każdy sezon gry w stosunku do tego, co pan i Maik Barthel mu wcześniej obiecali? Różne wersje pojawiały się ostatnio w mediach na ten temat.

Wie pan, jak się komuś wynegocjuje kontrakt, który gwarantuje mu pensję ok. 100 milionów euro w pięć lat, to chyba można by oczekiwać poważnego zachowania. Robert wymyślił już trzy wersje sytuacji, którą sprowokował swoim zachowaniem przy podpisaniu kontaktu z Bayernem w 2016. Inną opowiedział opinii publicznej, kolejną bajkę opowiedział prokuratorowi w swoich zeznaniach, a jeszcze inną podczas nagranej przez siebie rozmowy ze mną. Dzisiaj tylko ktoś bardzo naiwny mógłby dać wiarę funkcjonującym w mediach tłumaczeniom, że Robert poczuł się oszukany, bo wcześniej inną kwotę zapisał sobie na karteczce w domu. Wierzy pan, że można się było pomylić w tej najważniejszej kwestii, jaka jest w kontrakcie? Że to, ile będzie pan zarabiał, musi pan sobie napisać na karteczce, bo pan zapomni? Bajki dla dzieci.

Rzeczywiście najedliśmy się wtedy wstydu przed działaczami Bayernu, bo Robert nie chciał podpisać gotowej umowy. W końcu Bayern postawił sprawę jasno: albo podpisuje na tych warunkach, które są, a jeśli próbuje teraz wynegocjować milion euro więcej, to oni się nie zgadzają i piłkarz zostaje na starych warunkach. Lewandowski to podpisał, ale później domagał się ode mnie i Maika Barthela, żebyśmy wyrównali mu tę różnicę. Gdy dwa miesiące później, w lutym 2017 bezczelnie zaproponował, że jego prawnik przygotuje umowę na 2 mln euro i ja mam ją podpisać, zdecydowanie odmówiłem. Wtedy on oświadczył mi, że tym samym kończymy współpracę. I tak się to skończyło. Bardzo niedługo po tym, jak wynegocjowałem mu naprawdę kosmiczne pieniądze. Takie specyficzne podziękowanie.

Zdawał pan sobie sprawę z tego, że idąc na otwarty, publiczny konflikt z Robertem Lewandowskim, porywa się pan na piłkarza w Polsce uwielbianego, na wręcz dobro narodowe... Miał pan chyba świadomość, że sympatia kibiców będzie po stronie najlepszego polskiego piłkarza a nie pana?

Nigdy nie bałem się mierzyć z silniejszymi. Prawo jest równe dla wszystkich. Będę dochodził sprawiedliwości, nawet jeśli to trochę potrwa. Na pozwie złożonym w Polsce nie skończyłem dochodzenia swoich praw. Moi pełnomocnicy prowadzą już także działania w Niemczech. Prawda wyjdzie na jaw, a ja nie domagam się niczego niezwykłego. Po prostu rozliczenia się ze wspólnego biznesu od swojego byłego wspólnika.

Nie będzie panu łatwo, szczególnie w piłkarskim środowisku. Zbigniew Boniek powiedział w jednym z wywiadów: "Kucharski mówił w wywiadach, że Boniek chciał, by Lewandowski szedł do Genoi czy Romy. To kompletna bzdura, dla mnie Kucharski to po prostu kłamca".

Oczywiście, że Boniek dzwonił do mnie w sprawie Romy, natomiast w sprawie transferu do Genoi chciał się "wbić", jak to mówią o nim agenci i jak mówią w klubach. Nie o sprawiedliwość akurat w środowisku piłkarskim mi chodzi. Opinia środowiska piłkarskiego nigdy nie miała dla mnie znaczenia. Zresztą, czy Boniek jest autorytetem w kwestiach transferów i agentów piłkarskich? On w tym wywiadzie, który pan cytuje, chwali się, że w 2013 roku doradzał Robertowi zmianę agenta, bo inaczej Lewandowski nie zrobi światowej kariery. Stało się dokładnie odwrotnie. I jak to świadczy o Bońku, że jako prezes PZPN przychodzi do piłkarza reprezentacji i doradza mu zmianę agenta? Robert powiedział mi o tej rozmowie z Bońkiem, bo ona tak naprawdę świadczyła o mnie bardzo dobrze. Boniek podał Robertowi nawet kwotę, jaką może zarabiać, zmieniając agenta na zagranicznego, ale ta kwota była dużo niższa niż wynegocjowana przeze mnie w momencie ich rozmowy.

Domyślnym pozostawię, w jakim celu sugeruje się kadrowiczowi takie rzeczy. Zresztą Boniek prawdopodobnie doradzał to samo Bartoszowi Kapustce, żeby zmienił menedżera. Chłopak posłuchał, nie przedłużył kontraktu ze mną. A włoscy agenci sprzedali go tam, gdzie wiadomo było, że nie ma szansy na granie - do Leicester. To zahamowało rozwój piłkarza na 4 lata, Kapustka musiał wrócić do Polski i dopiero teraz próbuje się odbudować w Legii. Ja bym go na pewno nie transferował do klubu, w którym nie miał szans na grę. Kto odda Kapustce te cztery lata? Boniek? Gdybym tak postąpił w przypadku Lewandowskiego i on by cztery lata stracił, dzisiaj nie rozmawialibyśmy ani o wygranej Lidze Mistrzów, ani nawet o grze w Bayernie. Niech więc Boniek nie mówi o rzeczach, o których ewidentnie nie ma pojęcia.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×