Do "jedenastki" w 88 minucie meczu Ruchu Chorzów z Arką Gdynia podszedł wprowadzony cztery minuty wcześniej Grzegorz Niciński. W bramce Niebieskich, niczym Jerzy Dudek w pamiętnym finale Ligi Mistrzów FC Liverpool - AC Milan, starał się zdeprymować przeciwnika Krzysztof Pilarz. Po chwili ponad osiem tysięcy kibiców Ruchu wpadło w szał radości. Bramkarz Niebieskich pewnie złapał rzut karny. Siedzący na trybunie głównej wraz z synem, były bramkarz Ruchu, Piotr Lech uśmiechnął się pod nosem przypominając sobie czasy, gdy w chorzowskich barwach wiele razy bronił "jedenastki". - Wyczułem intencje strzelca. Obroniłem rzut karny i miałem swój udział w tym, że trzy punkty zostały w Chorzowie. Starałem się do końca wyczekać strzelca. Jednak planowałem rzucić się w ten róg już wcześniej - skromnie mówił po spotkaniu bohater Chorzowa. - Na pewno wygrana była nam bardzo potrzebna. W pierwszej połowie zagraliśmy bardzo dobrze. Mogliśmy się jeszcze pokusić o kolejnego gola, wtedy na pewno łatwiej by nam się grało. Niestety nie udało się. Po przerwie Arka musiała zaatakować, a my skupiliśmy się na obronie remisu, co nam się ostatecznie udało - ocenił przebieg gry z perspektywy bramki Krzysztof Pilarz.
Chorzowianie w drugim meczu z rzędu na własnym boisku, po raz drugi sięgnęli po komplet punktów. Niebiescy bardzo dobrze czują się na nowej murawie. - W ekstraklasie wszędzie już są tak dobre boiska jak u nas. Czy nam pomogło? Dla obu zespołów jest takie same. Na pewno ważny dla nas był świetny doping kibiców, którzy dodawali sił, gdy zaczynało nam ich brakować - zakończył golkiper, którego imię i nazwisko fani Niebieskich śpiewali jeszcze długo po spotkaniu.