Dwie bramki w dwóch najbliższych meczach - tyle potrzeba Robertowi Lewandowskiemu, by pobić wydawałoby się niepobijalny rekord Gerda Muellera: 40 trafień w sezonie Bundesligi.
- Myślałem, że rekord Gerda Muellera nigdy nie zostanie pobity - mówił niedawno Uli Hoeness w rozmowie z niemiecką agencją prasową. - Jednak w to, w jaki sposób gra Lewandowski może sprawić, że mu się to uda - dodał.
A Hoeness akurat jak mało kto wie, co mówi. Z bliska oglądał wyczyny Muellera, współtworząc wraz z nim wielki Bayern lat 70. To zresztą była drużyna naszpikowana gwiazdami - Hoeness, Beckenbauer, Mueller, Maier, Rummenigge... Mueller wyraźnie się z nich wszystkich jednak wyróżniał. I to nie tylko na boisku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Strzela jak "nowy Messi"
Ubezpieczenie na życie
- To był kwadrat, miał dziesięć kilogramów nadwagi - tak po latach kolegę z boiska opisywał Franz Beckenbauer. Mueller posturą przypominał bowiem bardziej ciężarowca, reprezentanta sportów siłowych, a nie piłkarza. Jego cechą charakterystyczną były przede wszystkim potężne uda.
I choć początkowo koledzy podchodzili do Muellera z dystansem, nie dowierzając, że ktoś taki może faktycznie dawać sobie radę na boisku, to ten bardzo szybko rozwiał wątpliwości. W sumie w 580 meczach dla Bawarczyków zdobył 523 bramki.
- To było nasze ubezpieczenie na życie. Jeśli było to konieczne, wywalczył piłkę i strzelił gola - charakteryzował z kolei Muellera Paul Breitner.
Mueller nigdy nie był wirtuozem futbolu, magikiem pokroju Ronaldinho czy Neymara. Miał za to zabójczy instynkt. Ten w sezonie 1971/1972 pozwolił mu na dokonanie niemożliwego - sięgnięcia po tytuł króla strzelców z 40 trafieniami. Do tej pory nikt nigdy nawet nie zbliżył się do takiego wyniku - dwa kolejne najlepsze rezultaty także należą do Muellera - 38 goli w sezonie 1969/1970 oraz 36 trzy lata później. Zamach na niemiecką świętość przeprowadził dopiero Robert Lewandowski.
- Gerd nie byłby zazdrosny. Nie narzekałby, że stracił rekord. Byłoby przeciwnie, pierwszy pogratulowałby i powiedziałby: "Dobra robota, jesteś super!". Mam co do tego stuprocentową pewność - mówiła w rozmowie z "Bildem" Uschi Mueller, żona legendarnego "Bombera". Ten bowiem od lat sam już się nie wypowiada.
"Tylko otwiera oczy"
Dziś Gerd Mueller jest bowiem przykuty do łóżka. Legenda niemieckiej piłki zmaga się z Alzheimerem, od lat nie występuje publicznie. - Cały czas leży w łóżku. W ciągu dnia tylko na chwilę otwiera oczy - mówiła pod koniec zeszłego roku w rozmowie z "Bildem" jego żona.
Gerd od lat, jeszcze zanim w 2014 roku trafił do domu opieki, miał kłopoty z pamięcią. W 2011 roku zgubił się podczas włoskiego zgrupowania drugiej drużyny Bayernu. Miejscowa policja odnalazła go dopiero po kilkunastu godzinach.
Do końca jednak nie zapomnieli o nim dawni przyjaciele z boiska. Regularnie odwiedzał go m.in. Uli Hoeness. Zresztą zdaniem samego Muellera to właśnie Hoeness oraz Beckenbauer 30 lat wcześniej uratowali mu życie.
Przyjaciele na dobre i na złe
Mueller karierę piłkarską kończył w USA, najpierw w barwach Fort Lauderdale Strikers, a następnie Smith Brothers Lounge. W Ameryce jednak się nie odnalazł. Stracił też większość pieniędzy. Nieudane biznesy oraz kłopoty ze skarbówką sprawiły, że znalazł się na dnie. Na domiar złego, problemy topił w alkoholu.
Jak tłumaczył sam Mueller, początkowo alkohol był dla niego lekarstwem na strach przed lataniem. Z czasem jednak stał się poważną chorobą. Chorobą, z której wyciągnęli go dopiero dawni przyjaciele. Na początku lat 90. Beckenbauer, Hoeness oraz żona Uschi zorganizowali Gerdowi odwyk. "Bomber" otrzymał od swoich kompanów z boiska gwarancję - jeżeli przetrwa leczenie, w klubie będzie zawsze czekać na niego praca.
Mueller przetrwał. Zgodnie z obietnicą został po odwyku zatrudniony jako asystent trenera zespołu rezerw. Praca w klubie była dla niego terapią, sposobem na utrzymanie go w trzeźwości, zapewnieniem mu celu w życiu.
Zgodnie z obietnicą, w klubie pracował tak długo, jak pozwoliło mu na to zdrowie. Przygodę z Bayernem zakończył dopiero w 2014 roku, gdy lekarze obawiali się już puścić go gdziekolwiek bez opieki.