Zmarnowałem szansę na wielką karierę - rozmowa z Rafałem Grzelakiem, nowym pomocnikiem Steauy Bukareszt

Z Pogonią Szczecin miał walczyć o mistrzostwo Polski. W Porto razem z Boavistą miał świętować triumfy w lidze portugalskiej. Jego Skoda Xanthi poważnie celowała w awans do Pucharu UEFA. Dziś jednak mimo sporego bagażu doświadczeń na koncie Rafała Grzelaka widnieje tylko jeden sukces - Puchar Polski zdobyty z Lechem. Tym razem jednak przed 27-latkiem otworzyła się wielka szansa. Grzelak podpisał umowę z Steauą Bukareszt.

W tym artykule dowiesz się o:

Sebastian Staszewski: Informacja o twoim transferze do Steauy była wielkim zaskoczeniem. Większość kibiców zapomniała już o Rafale Grzelaku, dziennikarze nie kwapili się do wywiadów z tobą. I nagle przechodzisz do jednego z najlepszych, rumuńskich zespołów.

Rafał Grzelak: - Kiedy otrzymałem informację o ofercie Steauy sam byłem zaskoczony. Bardzo ważną rolę przy tym transferze odegrał Paweł Golański. Kto wie czy bez jego pomocy dziś byłbym w Bukareszcie. Ja znam taką wersję: Steaua poszukiwała zawodnika na lewą stronę. No i Paweł właśnie zaproponował moją osobę. Rozmowy troszeczkę trwały. Nie było to takie hop siup. Myślałem jednak, że będzie więcej problemów, jeżeli chodzi o moje odejście ze Skody. Fajnie, że udało się zrealizować ten transfer i działacze z Ksanthi nie robili mi na złość.

Twoja radość jest pewnie połowiczna, bo na razie to tylko wypożyczenie.

- Trochę tak. Jeżeli za rok klub z Bukaresztu mnie wykupi wtedy będę naprawdę zadowolony. Steaua to dużo lepsza drużyna niż Boavista i Skoda. To klasa sama w sobie. I naprawdę tu aż chce się grać.

Wspomniałeś, że znaczącą rolę przy twoim transferze odegrał Paweł Golański. Przyjaźnicie się już kilka lat, prawda?

- Obaj jesteśmy z Łodzi. Trenowaliśmy przecież razem w szkółce łódzkiego SMS. Jesteśmy także z jednego rocznika - 1982. Sporo występów zaliczyliśmy w reprezentacjach juniorskich. Zdobyliśmy Mistrzostwo Europy U-18 w 2001 roku. Z "Golem " przyjaźnimy już kupę czasu. I oficjalnie chciałbym mu podziękować za pomoc przy moim transferze.

Kiedy pół roku temu chciał cię pozyskać łódzki Widzew działacze Skody krzyknęli dwa miliony euro. Ile zapłacić będzie musiała Steaua, jeżeli zdecyduje się na opcję pierwokupu.

- Nie jest to jakaś wielka kasa. Gazety piszą o bajońskich sumach, ale to tylko plotki. Myślę, że to około 400 tysięcy euro. Kiedy Widzew próbował wykupić moją kartę Grecy nie chcieli mnie za nic puścić. Dlatego wtedy rzucili zaporową sumę. Było to chyba 1,5 mln euro. A może i dwa miliony? Dziś żądają już normalnej kwoty.

Miałeś inne propozycje niż ta ze Steauy?

- Miałem dwie oferty, ale obie mało konkretne. Nie można nazwać tego chyba nawet ofertami. Jedna była z 2. Bundesligi, druga z jednego z klubów cypryjskich. Konkretnie z Nikozji. Słyszałem jednak tylko tyle, że działacze tych zespołów są mną zainteresowani. Na papierze nic nie miałem. Konkrety przyszły natomiast z Rumunii. Nie chciałem ryzykować i czekać, więc przyjąłem warunki, które zaproponowali mi menadżerowie. No i dziś gram w Steaule.

Powrót do Polski nie wchodził w grę? Nie jeden klub z naszej ekstraklasy marzy pewnie o lewym pomocniku twojego pokroju.

- Zainteresowania ze strony polskich klubów nie było. Pół roku temu zgłaszał się Widzew, ale nic z tego nie wynikło. Jeżeli jednak zadzwoniłaby drużyna z naszego kraju byłbym skłonny wrócić. Naprawdę nie robiło mi to szczególnej różnicy. Gra się tam, gdzie cię chcą. Jeżeli przyjdzie mi występować za granicą to OK. Żaden problem. Poza tym wydaje mi się, że teraz trafiłem idealnie. Bo i Lech i Wisła, i nawet Legia są chyba słabsze niż Steaua.

W Steaule zaliczyłeś wejście smoka. Najpierw gol przeciwko Ujpestowi a później dwie asysty w meczu z Motherwell. I to wszystko w meczach Ligi Europa.

- Tak się złożyło, wypada tylko się cieszyć. Otrzymałem od trenera szansę i wydaje mi się, że ją wykorzystałem. Miałem też trochę szczęścia, ale mówi się, że ono sprzyja lepszym. Ciągle poznaję zespół i rumuńską piłkę. Dochodzę do formy fizycznej. Trener Bergodi już na obozie w Austrii powiedział mi, żebym się nie podpalał, bo na początku będę rezerwowym. Miałem pięciotygodniową przerwę i sztab chce mnie spokojnie wprowadzić do zespołu. Pełen profesjonalizm.

Jeżeli tak się wprowadzasz do drużyny to strach pomyśleć, co będzie za pół roku.

- Nie no nie przesadzajmy. Beckhamem albo Ronaldo nie będę. Jeżeli dojdę do pełnej formy fizycznej i zgram się z chłopakami moja gra na bank będzie efektowniejsza i efektywniejsza. Ale do tego potrzeba jeszcze czasu. Więc spokojnie.

Zanim trafiłeś do Bukaresztu przebyłeś bardzo długą drogę. Wyjazd do Portugalii i związanie się kontraktem z Boavistą w perspektywie czasu to była dobra decyzja? Z byłym klubem rozstałeś się przecież w nieciekawych okolicznościach.

- Wyjazd do Portugalii to był bardzo dobry ruch. W Pogoni miałem spore problemy z trenerem Baniakiem i z tabunem sprowadzonych z Brazylii "piłkarzy". Z panem Ptakiem stosunki także nie były najlepsze. A dodatkowo, kiedy wyjeżdżałem do Boavisty to był naprawdę mocny klub. Wyjechałem w 2006 roku a oni trzy lata wcześniej grali w Lidze Mistrzów. Celem była walka o mistrzostwo. Niestety troszeczkę się rozczarowałem, ale i tak nauczyłem się bardzo wiele. Więcej niż w trakcie pobytu w Duisburgu. Liga portugalska naprawdę nie należy do słabych.

Wydawać by się mogło, że po ponad roku spędzonym w solidnym klubie będziesz miał kilka ciekawych propozycji a jak się okazało do zespołu z Porto wpłynęła tylko jedna - z przeciętnej Skody Xanthi.

- Ofert faktycznie nie dostałem. Poza tym sytuacja była bardzo skomplikowana. Obaj z Przemkiem byliśmy tylko wypożyczeni do Portugalii. Nawet nie wiedziałem, kiedy zostałem wykupionym zawodnikiem Boavisty. Ostatecznie Pogoń oddała mnie za darmo w ramach jakichś tam rozliczeń. Później Portugalczycy mieli spore problemy finansowe i nie robili mi problemów, kiedy do klubu przyszła oferta z Grecji. Klub marzeń to nie był, ale i tak miałem tam lepsze perspektywy niż w podupadającej Boaviscie.

W Grecji mimo świetnego początku również nie szło ci najlepiej. W ostatnich miesiącach spróbowałeś nie tylko siedzenia na ławce, ale i na trybunach.

- Najłatwiej złożyć winę na kogoś, ale tak było, że nie wszyscy w klubie byli zadowoleni z tego, że jestem w Skodzie. Początek w Grecji miałem bardzo dobry, ale później sezon był po prostu przeciętny. Przyszedł nowy trener, dał szansę swoim zawodnikom. Ja miałem jasny komunikat: dla mojego dobra powinienem zmienić klub. Więc zmieniłem.

Grałeś w Niemczech, Portugalii i Grecji. W Polsce występowałeś min.: w Pogoni i Lechu. A jednak na poziomie klubowym masz tylko jedno osiągnięcie. Puchar Polski zdobyty właśnie w barwach Kolejorza.

- Faktycznie oprócz Pucharu z Lechem nie mam żadnych sukcesów. W Pogoni mieliśmy walczyć o mistrza i o puchary, tak samo w Portugalii. Skoda także celowała w Puchar UEFA. Ale zawsze wychodziło tak, że albo brakowało niewiele albo do tych pucharów albo było bardzo daleko. Teraz w Steaule mam największą szansę, aby coś osiągnąć. Powalczymy o mistrzostwo i o Ligę Europa. Każdy może się pochwalić jakimś mistrzostwem czy dobrymi występami w Europie a ja w sumie nic nie osiągnąłem. Ale mam jeszcze czas. Mam kilka lat grania w piłkę i czekam na pierwsze, poważne sukcesy.

To, że przed trzema laty nie podpisałeś umowy z krakowską Wisłą, mimo iż byłeś o krok od nowego kontraktu wstrzymało rozwój twojej kariery? Niedługo potem trafiłeś do Boavisty, ale mimo wszystko łatwiej byłoby ci się wypromować grając pod Wawelem.

- Jeżeli tamten transfer doszedłby do skutku na pewno moja kariera ruszyłaby do przodu. Wisła była wtedy najlepszym polskim klubem. Jak co roku walczyła o mistrzostwo. Mogliśmy z Przemkiem stworzyć tam całkiem zgrany duet. Nie po mojej stronie leży jednak wina, że do podpisania umów nie doszło. Wisła zmieniła warunki na takie, jakie nam bardzo nie odpowiadały. Skończyło się tak, że poszedłem do Portugalii. I fajnie. Nie chcę rozpamiętywać przeszłości.

Nie jest jednak tak, że za granicę wyjechałeś pięć - sześć lat za późno? W międzyczasie był oczywiście półroczny pobyt w Duisburgu, ale epizod to małoznaczący.

- Miałem pewne propozycje, kiedy byłem młody. Gdy miałem siedemnaście czy osiemnaście lat interesowały się mną drużyny z Niemiec, Belgii czy Holandii. Niestety wtedy pan Ptak chciał za mnie sporych pieniędzy i transfer nie wypalił. Byłem trochę jego niewolnikiem. Ale nie chcę tego wspominać. W życiu są różne przypadki. Nie zawsze podejmuje się dobre decyzje. Raz kupi się Mercedesa, który po miesiącu się psuje. Wtedy człowiek sobie myśli: kurde, mogłem kupić BMW. Akceptuje to jak potoczyło się moje życie. Chociaż zmarnowałem szansę na naprawdę dużą karierę. Jestem teraz w stolicy Rumunii i chcę po prostu wykorzystać daną mi szansę.

Bramka z Ujpestem, dobra gra i asysty w meczu z Motherwell poskutkowały falą internetowych komentarzy domagających się głośno twojego powołania do reprezentacji. A w kadrze ostatni raz zagrałeś… w lutym 2007 roku przeciwko Słowacji.

- Dawno to było. Przez ostatni rok nikt z kadry nie dzwonił, nikt się nie kontaktował ze mną. Ale kadra to temat ciągle otwarty. Dopóki gram w piłkę mam szansę na występy w biało-czerwonej koszulce. Każdy trener ma swoją koncepcję i powołuje zawodników, którzy mu pasują. Gdyby trenerem był Polak albo Włoch pewnie zaproszenia na kadrę dostawaliby inni zawodnicy. A może Beenhakker się do mnie jeszcze przekona?

Dziś na lewej stronie gra Ebi Smolarek, albo Jacek Krzynówek. Na tej pozycji może występować także Ludovic Obraniak. Wydaje mi się, że musiałoby się stać coś szczególnego, aby powołanie z nazwiskiem Grzelak wylądowało w Bukareszcie.

- Troszeczkę mi przykro, że kadrze brakuje zawodników lewo nożnych, a zamiast dać mi szansę trener Beenhakker woli neutralizować Rogera czy czekać aż paszport dostanie Obraniak. Ale nie zamierzam płakać dziennikarzom w rękaw. Za kilka miesięcy, jeżeli kadra, nie chcę wykrakać, nie awansuje na Mundial trenerem zostanie Polak. Może wtedy otrzymam jakieś powołanie. Cierpliwie poczekam.

Nie żal ci, że uciekły ci Mistrzostwa Świata w Niemczech i EURO w Austrii i Szwajcarii?

- Nie. Zapytasz dlaczego. Dlatego, że nie byłem w tej kadrze, która awansowała na te turnieje. Taki Jerzy Dudek ma w reprezentacji ponad pięćdziesiąt spotkań i nagle dowiaduje się, że nie jedzie do Niemiec. To dopiero był szok. I on ma prawo czuć żal. A ja? Ja nie grałem w eliminacjach, więc czego mam żałować? Jasne, że fajnie byłoby pojechać na taką imprezę, ale nie mam co przeżywać czegoś, na co tak naprawdę nie miałem wielkich szans.

A co powiesz o Ludovicu Obraniaku?

- Gra kilka lat w lidze francuskiej, która jest przecież silna. Na pewno się przyda. Ale spokojnie. Musi się nauczyć języka, dostosować się do stylu naszej reprezentacji. Musi złapać wspólny język z chłopakami. Widać, że ma wielką chęć do gry i spore umiejętności. Ale nie raz mogliśmy się przekonać, że na reprezentację to za mało. Ja osobiście trzymam za niego kciuki. Może uda nam się zagrać w jednej reprezentacji? Oby!

Komentarze (0)