Koźmiński odcina się od Bońka. Szykuje się czystka w PZPN

- Polska piłka potrzebuje pieniędzy. Możemy sobie o wszystkich sprawach pięknie opowiadać, kreślić plany, ale na koniec trzeba mieć kasę - mówi Marek Koźmiński, kandydat na prezesa PZPN.

Piłka Nożna
Piłka Nożna
Marek Koźmiński (z lewej) i Zbigniew Boniek PAP/EPA / PETER POWELL / Na zdjęciu: Marek Koźmiński (z lewej) i Zbigniew Boniek

Czy Marek Koźmiński przegra z Cezarym Kuleszą walkę o fotel szefa Polskiego Związku Piłki Nożnej? Jaka jest jego wersja zdarzeń, do których doszło w ubiegłym tygodniu podczas spotkania baronów? Więcej o tym TUTAJ. Jaki jest jego pomysł na zarządzanie polską piłką, co i konkretnie w jaki sposób ma zamiar zmienić? Zapowiada też wymianę kadr w PZPN. Ze stanowiskiem ma pożegnać się m.in. długoletni przyjaciel Zbigniewa Bońka.

Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Czy fakt, że jest pan kojarzony ze Zbigniewem Bońkiem przeszkadza w kampanii?

Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN ds. szkoleniowych: Co to znaczy, że jestem kojarzony? Pracuję w PZPN przez dziewięć lat prezesury Zbigniewa Bońka, podobnie jak Kulesza. Gdzie Zbigniew Boniek wskazał mnie jako swojego następcę?

Panie Marku...

Wskazał mnie czy nie? Jestem dumny z tego, że mogłem pracować z prezesem Bońkiem przez tyle lat, że mamy dobre relacje. I błędy również biorę na klatę, przecież słaby występ reprezentacji Polski w finałach mistrzostw Europy jest winą również Koźmińskiego, choć w drużynie grają profesjonalni zawodnicy. Ale OK, nie unikałem rozmów o kadrze, nie uciekałem od odpowiedzialności, nie bałem się tego. Jestem kojarzony z prezesem Bońkiem, jest to wykorzystywane przeciwko mnie, nie zgadzam się z tym, ale wielkiego wpływu na to nie mam. Nie zamierzam odcinać się jednak od tych dziewięciu lat pracy, pod wieloma względami to był dobry czas. Nie powiem, że co złe to Boniek, a co dobre to Koźmiński. Mówię: ja też. Kto mnie zna, ten wie, że jestem innym typem człowieka od prezesa Bońka. Mam inny pomysł na zarządzanie federacją, nie powinny to być rządy jednej silnej ręki, chciałbym utworzyć zespoły ludzi specjalizujących się w danej dziedzinie, które przygotowywałyby projekty, w oparciu, o które związek by pracował. A oko do ludzi mam dobre.

ZOBACZ WIDEO: Pierwsze mistrzostwa hejtu. "Mam nadzieje, że sobie z tym poradzi"

Prezes PZPN powinien pobierać pensję, Kulesza w rozmowie z WP SportoweFakty powiedział, że zostawiłby decyzję zarządowi federacji?

Mam to szczęście, że pieniądze są jednym z ostatnich moich zmartwień. Co do zasady, gdy sprawujesz jakąś funkcję, powinieneś otrzymywać za to wynagrodzenie, członkowie zarządu federacji otrzymywali pieniądze za udział w posiedzeniach - ja i Czarek Kulesza również. Nie idę jednak do PZPN po kasę i nie idę po władzę. Ja mogę być wiceprezesem, ale u kogoś, kto jest figurą w polskiej piłce. To środowisko wykreowało mnie na kandydata na następcę prezesa Bońka.

No ale będzie pan pobierał pensję czy nie będzie?

Proszę bardzo - nie będę. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

Zamierza pan zarządzać federacją z gabinetu w siedzibie federacji czy z Krakowa?

Jeśli ktoś uważa, że prezes PZPN powinien siedzieć w gabinecie od poniedziałku do piątku od ósmej do szesnastej, nie ma racji. Prezes PZPN musi wychodzić do ludzi, komunikować się z samorządami, partnerami biznesowymi, mediami, także światem polityki. Jeżeli prezes ograniczyłby się do siedzenia w biurze, byłby kompletny dramat - mamy Polskę, Europę, świat. To są miejsca pracy prezesa PZPN.

O kilku swoich pomysłach personalnych na wiceprezesów federacji powiedział pan publicznie, a co z dyrektorem sportowym PZPN - nadal tę funkcję sprawował będzie Stefan Majewski?

Nie sądzę. I nie ma tu znaczenia, czy wybory wygra Koźmiński, czy Kulesza. Mam kandydata na to stanowisko, ale nie mogę ujawnić jego nazwiska. To człowiek aktywny zawodowo, więc proszę wybaczyć, muszę milczeć. Natomiast Stefan Majewski jest człowiekiem, którego wiedzę warto wykorzystać w strukturach federacji, z tym że w innej formie.

A co z przewodniczącym Kolegium Sędziów?

Zbigniew Przesmycki wykonał dobrą robotę, coś się jednak wypaliło. Widziałbym na tym stanowisku człowieka o trochę innych predyspozycjach, profesjonalnego jak Przesmycki, ale bardziej komunikatywnego, uśmiechniętego...

... kogoś, kto będzie prowadził dialog z klubami?

To właśnie staram się powiedzieć.

Dariusz Pasieka jako dyrektor Szkoły Trenerów PZPN może spać spokojnie?

Jeśli wygram wybory, zaproszę Darka na rozmowę, kilka kwestii wymaga ulepszenia. Pracujemy ze sobą na co dzień, nie raz doszło między nami do spięć, mam do niego duży szacunek, cenię go, nie wszystko mi się jednak podoba.

Na przykład?

Mieliśmy odmienne stanowiska co do sposobu kwalifikowania trenerów na kurs UEFA Pro. Chodzi o merytoryczną ocenę kandydatów, tu się różniliśmy. Planuję także jeszcze raz poprosić UEFA o możliwość organizowania większej liczby kursów na najwyższą licencję.

Może w roli wykładowcy mógłby kilka razy wystąpić Paulo Sousa, skoro selekcjoner ma doświadczenie w pracy w silnych ligach, chciałby grać ofensywnie, ma inną mentalność?

Nie było do tej pory na to czasu, Paulo skupił uwagę na mistrzostwach Europy. Do tego zimą i wiosną podróże selekcjonera w dużej mierze uzależnione były od sytuacji pandemicznej. Ale na przyszłość ten pomysł jest dobry, warto wykorzystać wiedzę Paulo w szerszym kontekście niż reprezentacja Polski. Co więcej, selekcjoner powinien spędzać też więcej czasu w naszym kraju, choć wcale nie musi z wysokości trybun oglądać każdej kolejki Ekstraklasy.

Powinien był też budować relację z polskimi trenerami i to już od kilku miesięcy, szybciej poznałby zawodników?

Zapewne popełniłby wówczas mniej błędów w ocenie możliwości niektórych piłkarzy.

Sousa do końca eliminacji mistrzostw świata nie straci pracy w kadrze, ale na wypadek niepowodzenia - kolejnym selekcjonerem powinien być Polak?

Gdy posadę stracił Jurek Brzęczek, kandydatów zbyt wielu nie było. I nie chodzi o to, że polscy trenerzy są nieprzygotowani do tej roli merytorycznie, po prostu czym innym jest praca z drużyną klubową, a czym innym rola selekcjonera.

O czym Sousa się zresztą przekonał, założył, że zdąży zmienić sposób gry reprezentacji, ale nie zdążył.

Też prawda. Selekcjoner musi być komunikatywny, znać języki obce, mieć doświadczenie z piłki na najwyższym poziomie, potrafić zarządzać ego zawodników i szybko wyciągać wnioski. Paulo to wszystko ma, co pokazał przykład choćby Kamila Glika, zawodnika, który na początku pracy nie we wszystkim odpowiadał Portugalczykowi, a potem urósł do miana piłkarza kluczowego jego reprezentacji. Paulo frycowe już zapłacił, poczekajmy z ostateczną oceną jego pracy do listopada.

Szkolenie to powinien być aspekt kluczowy dla przyszłego prezesa PZPN - dla Koźmińskiego albo dla Kuleszy. Co zrobić, aby polski system produkował większą liczbę dobrze wyszkolonych zawodników?

Zapytałem Paulo Sousę, pochodzącego z kraju, który słynie ze szkolenia piłkarzy, ilu zawodników rocznie nasz system powinien dostarczać do reprezentacji Polski. Odpowiedział, że trzech. W przekroju roczników, które obecnie występują w kadrze, gdybyśmy mieli trzech piłkarzy z każdego, do dyspozycji selekcjonera byłoby około czterdziestu zawodników. Wybór byłby więc szeroki, wręcz bylibyśmy bogatą piłkarską reprezentacją. Ale tylu nie mamy, być może znajdziemy takich graczy dwudziestu pięciu, gdy pojawiają się kontuzje, sprawa zaczyna się dodatkowo komplikować. To jest problem sprzed lat.

Mieliście dziewięć lat na znalezienie rozwiązania.

Czy w ostatnim czasie polskie kluby nie sprzedają za spore pieniądze i regularnie trzech, czterech zawodników do silnych lig zagranicznych? A jeśli sprzedają, to oznacza, że polski system szkolenia ich produkuje. Weźmy pod uwagę obecne lato - wyjechali Aleksander Buksa, Kamil Piątkowski, Tymoteusz Puchacz. No chyba nie chce mi pan powiedzieć, że skauci, dyrektorzy sportowi z poważnych klubów nie wiedzą, co robią?

A pan chyba nie chce powiedzieć, że w komplecie są zawodnikami gotowymi do gry w silnych ligach, że nie mają braków?

PZPN nie trenuje zawodników. System szkolenia został zmieniony, tyle że okazuje się, iż nie każdy stosuje się do jego zaleceń. My radzimy jedno, trenerzy robią po swojemu.

Aha, czyli w sumie to jest dobrze?

Nie jest, ale nie ma też tragedii, jak niektórzy by chcieli. Problemem jest skala młodych zawodników wchodzących do profesjonalnej piłki. Problemem jest fakt, że gdy już pojawiają się zdolni piłkarze, w mgnieniu oka wyjeżdżają z Polski, że kluby nie czekają na wzrost wartości zawodnika.

W jaki sposób można zmienić tę skalę?

Dofinansować trenerów. Szkoleniowcy pracujący z chłopakami w wieku 12-16 lat muszą być godnie opłacani. Na wcześniejszym etapie z dzieciakami pracuje wiele akademii, tu zainteresowanie uprawianiem piłki jest bardzo duże, więc oferta rynku stoi na solidnym poziomie. O kolejny etap szkolenia trzeba zadbać szczególnie, bo późniejszy, od momentu możliwości występów w Centralnej Lidze Juniorów, to już domena klubów zawodowych, one w tym miejscu zaczynają przykładać uwagę do pracy z młodzieżą. Na etapie 12-16 lat robią to jednak tylko niektóre, nieliczne, warto im w tym pomóc.

Jaką kwotą?

Federacja mogłaby przeznaczyć łącznie około 5 milionów złotych w skali roku na ten cel. Dla klubów Ekstraklasy, I, II i III ligi. Trener młodzieży zarabiający lepiej, to trener bardziej skupiony na aktualnej pracy, a nie na szukaniu dodatkowego zajęcia. To trener, który będzie mógł poświęcić utalentowanemu chłopakowi dodatkowy czas. Polska piłka potrzebuje pieniędzy. Możemy sobie o wszystkich sprawach pięknie opowiadać, kreślić plany, ale na koniec trzeba mieć kasę.

Na kolejnej stronie przeczytasz m.in. o zamieszaniu związanym ze spotkaniem baronów, jaki Marek Koźmiński ma pomysł na PKO Ekstraklasę i jak zamierza zmienić przepis o młodzieżowcu.

Kto zostanie prezesem PZPN?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×