Dyrektor TVP Sport dzwonił do Szpakowskiego. Teraz ujawnia szczegóły rozmowy

- Był po meczu, popełnił kilka błędów, ludzie zaczęli mu to wypominać. Zaproponowałem spotkanie - wspomina Marek Szkolnikowski. Rozmawiamy z dyrektorem TVP Sport o aferze związanej z odsunięciem Dariusza Szpakowskiego od prowadzenia finału Euro 2020.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Dariusz Szpakowski Getty Images / Olimpik/NurPhoto / Na zdjęciu: Dariusz Szpakowski

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Może nie bawmy się w zbędne wstępy. Jak to było z Dariuszem Szpakowskim?

Marek Szkolnikowski, dyrektor TVP Sport: W niedzielę po meczu ćwierćfinałowym Czechy - Dania rozmawialiśmy telefonicznie.

Kto zadzwonił?

Ja, ale to Darek zaczął. Od razu powiedział, że nie chce prowadzić finału. Był po meczu, popełnił kilka błędów, mówił o norweskiej obronie, o szwedzkim ataku, ludzie zaczęli mu to wypominać, wylała się po raz kolejny fala komentarzy. Zaproponowałem spotkanie. Następnego dnia rozmawialiśmy 40 minut twarzą w twarz. Darek zdania nie zmienił. Ja, nie ukrywam, też byłem za tym, żeby zmienić duet komentatorski.

Nie było miejsca dla Szpakowskiego?

To nie tak. Zaproponowałem Darkowi wymianę współkomentatora. Andrzeja Juskowiaka mógł zastąpić Robert Podoliński, który świetnie sobie radził podczas turnieju. Miał co prawda plany urlopowe, ale powiedział, że może je zmienić.

Ale Szpakowski nie przyjął tej zmiany.

Chciał być lojalny wobec Juskowiaka. Doceniam to, ale nie ukrywam, że Juskowiak nie zaliczył tego turnieju do udanych.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjął piłkę na własnej połowie, a potem... Coś nieprawdopodobnego!

A to ciekawe, bo zawsze uważałem go za tego, który świetnie czyta grę.

Czytanie gry to jedno, Juskowiak jest w tym naprawdę bardzo dobry, jednak jeśli chodzi o emocje, to…

Zabija mecz?

Usypia.

Byłem przekonany, że w duecie komentatorskim to komentator buduje emocje, zaś ekspert, były piłkarz bądź trener, ma właśnie czytać grę. Taka była chyba idea.

Tak, jednak gdy komentator ma słabszy turniej, właśnie ten ekspert może go ciągnąć w górę lub w dół. Przykładowo gdyby Mateusz Borek miał słabszy dzień pod względem budowania emocji, Kazimierz Węgrzyn, o którym mówią żartobliwie, że zjadł wiaderko witamin, wyciągnie go emocjonalnie w górę. Tak to działa.

A Juskowiak ciągnął w dół?

Tak uznałem. Może gdyby był w duecie z tak energetycznym komentatorem jak na przykład Rafał Wolski, inaczej by to wyglądało.

Ale to oznacza, że uznał pan też, że Szpakowski miał słabszy turniej.

Tak było. Darek to legenda, nie ma tu dwóch zdań, ma fantastyczny głos, ale tych pomyłek było zbyt dużo. Ci Duńczycy, Kimbappe, młody zawodnik, który okazał się 30-latkiem… po prostu było trochę za dużo tych błędów. Do tego doszło przedwczesne przekreślanie polskiej drużyny w trakcie meczu ze Szwecją.

Ok, ale z drugiej strony wszyscy znamy Dariusza Szpakowskiego, zawsze miał różne wpadki, jego wspaniały głos to wynagradzał.

Rozumiem, sam przez wiele lat go broniłem w praktycznie każdym wywiadzie, ale chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.

Pewnie nie, ale gdzie konsekwencja?

Darek wciąż jest świetnym komentatorem, ale podczas tego turnieju wytworzyła się ogromna konkurencja, niespotykana dotąd na polskim rynku, mieliśmy kilku fantastycznych komentatorów. Myślę, że cztery pary komentatorów były lepsze.

Od Dariusza Szpakowskiego? Na pewno…

Cztery pary. Nie czterech komentatorów.

To może źle przydzieliliście parę Szpakowskiemu.

Chyba nie rozumie pan pewnej rzeczy. My nie przydzielamy par. Komentator ma tu dużą dowolność.

To nie dziwne?

Nie, w ogóle. Zwłaszcza przy takim turnieju, gdzie jest ekstremalnie ciężko pod względem logistycznym, komentator i ekspert są ze sobą cały czas, na dobre i na złe. Muszą się dogadywać jako ludzie.

Rozumiem to. Nie rozumiem jednak, po co w ogóle obiecał pan Dariuszowi Szpakowskiemu, że poprowadzi finał. Brzmi jak błąd strategiczny. Trzeba było nikomu nic nie obiecywać i wybrać parę pod sam koniec.

To kwestia logistyczna. Przy tak trudnym turnieju, gdzie są cały czas zmiany miejsc, unikanie kwarantanny, bardzo rozbudowane kwestie bezpieczeństwa, musieliśmy mieć zrobioną rozpiskę. I w jej trakcie Dariusz Szpakowski był przewidziany do finału. Ale turniej to zweryfikował.

Dlaczego sam Dariusz Szpakowski nie zabierze głosu? Mateusz Borek prosił go publicznie, by zabrał głos.

Widocznie potrzebuje czasu dla siebie. Teraz jest w Tokio, od jutra będzie komentować zawody wioślarskie i kajakarskie.

Ale skoro wie, co się dzieje i nie zabiera głosu, to znaczy, że nie do końca jego wersja jest spójna z pańską.

Nie wiem, z czego to wynika. W poniedziałek, sześć dni przed finałem, wspólnie podjęliśmy najlepszą decyzję dla drużyny TVP Sport. Widocznie w międzyczasie zmienił optykę.

Może liczył na to, że zachowa się pan jak w przypadku Sylwii Dekiert? Po tym jak źle oceniła sytuację z Christianem Eriksenem, publicznie wstawił się pan za nią. Za Dariuszem Szpakowskim nie.

Sylwia Dekiert powiedziała jedno zdanie za dużo, a wylało się na nią wiadro pomyj. Broniłem jej, bo nie zasłużyła na takie traktowanie. Na pewno jako dżentelmenowi nie spodobał mi się atak na kobietę. Przez cały turniej pracowała bardzo dobrze. Jeden niefortunny błąd nie zmienia tej oceny.

Jednak duńska telewizja przerwała transmisję. BBC przepraszała telewidzów, że pokazywała te sceny, ludzie z angielskiej telewizji publicznie się kajali.

Do BBC wpłynęło 6,5 tysiąca skarg, a wie pan, ile do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji?

Ile?

Dwie.

W internecie wrzało.

My uznaliśmy, że widzowie muszą wiedzieć, co się dzieje. Gdybyśmy przerwali transmisję, hejt byłby jeszcze większy. Jako pierwsi mieliśmy informację, że z Eriksenem jest wszystko dobrze, że żyje. Naprawdę wylała się fala hejtu z powodu jednego zdania. Zresztą co w tym wszystkim jest istotne. To nie była decyzja Sylwii Dekiert, żeby ciągnąć program, tak zadecydował cały zespół – ze mną na czele. Ona na taki atak nie zasłużyła, bo została postawiona w bardzo trudnej sytuacji.

Szpakowskiego jednak pan nie bronił.

Przede wszystkim zacznijmy od tego, że musimy oddzielić hejt od krytyki. Hejt to wyzwiska, krytyka jest merytoryczna. Darek Szpakowski po każdym meczu był i krytykowany, i hejtowany. Na Onecie, u was w WP, w mediach społecznościowych. Ja naprawdę potrafię oddzielić krytykę od hejtu.

Zarzucano jednak panu, że podjął pan decyzję na podstawie wpisów z Twittera.

To absurdalny zarzut i próba ubezwłasnowolnienia mnie. Wcześniej zarzucano mi, że Darek obsadza mecze i rządzi TVP Sport, a potem, że uległem wpisom z Twittera. I tak źle, i tak niedobrze. To bzdury. Twitter to jedno ze źródeł informacji. Na pewno cenne źródło, ocena pracy w czasie realnym. Ale czy znaczące? Niekoniecznie.

Wracamy do tego, że obiecał mu pan finał.

Muszę reagować w czasie rzeczywistym. Tak jak trener zmienia wyjściowy skład i ustawienie, gdy coś nie gra. Wie pan, gdyby Szpakowski poprosił o finał, o to, żeby mógł się pożegnać z widzami, to by go może dostał… ale na razie wyjechał na igrzyska, komentuje wioślarstwo i kajakarstwo.

Czyli to była trudna decyzja. Nie dostanie tego pożegnania?

Mój plan jest taki, żeby dostał pożegnanie takie, na jakie zasłużył. Szpaler na Stadionie Narodowym podczas meczu Polski z Anglią. A potem wyobrażam to sobie tak, że będzie uczestniczył jako ważny głos w debacie publicznej podczas turniejów, meczów kadry. Nie mamy zamiaru wypychać Dariusza Szpakowskiego z telewizji.

A jeśli chciałby komentować turniej w Katarze?

Nie mam zamiaru wysyłać go na emeryturę. Jeśli uzna, że chce komentować, pojedzie. Ale musi się liczyć z tym, że nie będzie komentatorem numer jeden. A może nawet numer dwa, trzy lub cztery.

Nie pytam, czy czytał pan felieton Stefana Szczepłka i Mirosława Żukowskiego w "Rzeczpospolitej", bo wiem, że pan czytał.

Czytałem i byłem zażenowany. Chyba wylali w nim wszystkie zbierane przez lata frustracje. To starsi dziennikarze, którzy nie załapali się na pociąg…

Tu muszę zaprotestować. Stefan Szczepłek jest znakomitym autorem wielu książek, Mirosław Żukowski to świetny wychowawca dziennikarzy, ale też bardzo dobry autor, choć rzadko to ujawnia. To nie są chłopcy spod sklepu.

Tym bardziej nie rozumiem, jak ktoś z takim dorobkiem mógł pozwolić sobie na wysmarowanie takiego "dzieła". Autorzy apelowali o szacunek, a jednocześnie zmieszali z błotem mnie, Kazimierza Węgrzyna, Mateusza Borka. Nie okazali szacunku Włodzimierzowi Szaranowiczowi, wrzucając jakieś absurdalne insynuacje.

Że pan go wygryzł w jakichś niejasnych okolicznościach.

To było przekroczenie wszelkich granic.

Ale pan też przesadził, pisząc na Twitterze o jakiś dinozaurach, którzy nigdzie nie są zapraszani. Muszę powiedzieć, że bardzo cenię zarówno Szczepłka, jak i Żukowskiego, uważam, że jeśli nie są zapraszani, to jest to błąd.

Zgadzam się, że ten mój wpis był bardzo emocjonalny, ale on wynika właśnie z tych insynuacji. Postępuję jak Anthony Hopkins, który powiedział: "Kiedyś traktowałem ludzi z szacunkiem, a dziś z wzajemnością". To dla mnie było poniżej jakiegokolwiek poziomu. Z Włodzimierzem Szaranowiczem mamy fantastyczny kontakt, przyjacielski. Regularnie spotykamy się na kawie, doradza w sprawie komentatorów, pomaga w codziennej pracy. Te insynuacje, że go wysadziłem z siodła jakimiś dziwnymi metodami, to był brutalny cios poniżej pasa. Dlatego nie wytrzymałem. Zastanawiałem się nawet, żeby iść z tym do sądu, ale uznałem, że nie mam na to czasu. Czy wie pan, że to właśnie Włodzimierz Szaranowicz zarekomendował mnie na swojego następcę? Byłem jego zastępcą przez półtora roku, widział, jak ciężko pracuję i jaką mam wizję. Nie jest tajemnicą, że Włodek jest chory i nie był w stanie dłużej prowadzić TVP Sport.

A w ogóle skąd pan się wziął, bo czytając felieton…

Odniósł pan wrażenie, że jestem Misiewiczem?

Nie chciałem aż tak ostro.

Ale taka sugestia była tam zawarta. Autorzy nie wzięli pod uwagę, że znam cztery języki.

Z polskim?

Z polskim pięć.

Słucham dalej.

Nie chcę, żeby to brzmiało megalomańsko, bo i takie opinie o mnie krążą.

Jasne, proszę o fakty.

Pracowałem przez wiele lat jako dziennikarz w TVP. Obsługiwałem mecze piłkarskie, byłem na mistrzostwach świata w lekkiej atletyce w Korei, pracowałem przy skokach narciarskich. Prowadziłem studio, ale też byłem podwydawcą, a na początku researcherem. Przeszedłem wszystkie szczeble, to dało mi znakomite podstawy merytoryczne do prowadzenia redakcji. Robiłem też wywiady z wieloma gwiazdami sportu.

Pamiętam ten z Joachimem Loewem.

Chociażby.

Ale nie był pan dziennikarzem z pierwszego szeregu.

Wtedy w TVP Sport był szklany sufit, więcej się nie dało zrobić. Poza tym Tuchel i Klopp nie byli gwiazdami futbolu. Znam się na dziennikarstwie, ale nie tylko. Mam zrobione MBA, jestem wiceprezesem Komitetu Sportowego Europejskiej Unii Nadawców. Myśli pan, że tam by wybrali człowieka bez kompetencji?

Myślę, że nie.

No właśnie. A próbowano ze mnie zrobić gościa przyniesionego w teczce. Jednak i to bym przełknął, gdyby nie te insynuacje na temat Włodzimierza Szaranowicza.

To jak pan trafił na tak wysokie stanowisko?

Szukano kogoś, kto zmieni telewizję sportową. Ktoś mnie polecił, spełniałem warunki, o których opowiedziałem.

Autorzy zauważyli, że PiS używa sportu do propagandy.

Ale to absurdalne oskarżenie.

Dlaczego? Przecież nie jest żadną tajemnicą, że rządy używały, używają i używać będą sportu jako narzędzia propagandy.

No dobrze, ale w tym kontekście to absurd. Zresztą nie musi mi pan takich rzeczy tłumaczyć. Piszę doktorat na temat wykorzystywania sportu do celów politycznych. Mam wrażenie, że autorzy apelując o czystość sportu, sami wmieszali tam politykę. Tymczasem nieformalnym recenzentem mojej pracy jest Włodzimierz Szaranowicz, przepytałem do niej również bardzo obszernie Dariusza Szpakowskiego. To tak a propos mojego kontaktu z legendami i wzajemnego szacunku, którym się darzymy. Jednak chciałbym, żeby z tej naszej rozmowy wybrzmiało, że przez ileś lat doprowadziliśmy TVP Sport z paździerzowej stacji do bardzo wysokiego poziomu. Janusz Michallik, którego wypożyczyliśmy z amerykańskiej stacji ESPN, powiedział, że gdyby jakaś stacja tak opakowała turniej w USA, dostałaby nagrodę EMMY. Do tej pory za wzór uchodził Polsat i jego EURO 2008, jestem przekonany, że przebiliśmy ten turniej. Mieliśmy grupę fantastycznych komentatorów, mieliśmy świetne studio, topowych ekspertów, dużo świeżej krwi. A w Katarze będziemy chcieli być jeszcze lepsi.

Obawiam się, że w Katarze nie zagra Polska i to będzie krew w piach.

Może też tak być… oby nie.

Nie ukrywam, że opakowanie turnieju mi również zaimponowało, ale żeby nie było tak miło, przytoczę powtarzany wiele razy argument z internetu: "Za dwa miliardy złotych i ja bym zrobił taką stację".

Wiele osób myśli, że siedzę jak Sknerus Mckwacz na górze złota i zastanawiam się, na co ją wydać. To są mity i bzdury. Dwa miliardy to kwota dla wszystkich mediów publicznych, a do TVP Sport trafia z tej puli bardzo niewiele. Wszystkie wyliczenia są do znalezienia w kilka minut w internecie, to są ogólnodostępne dane! Polska ma najtrudniejszy rynek telewizyjny w Europie. NENT kupił prawa do Bundesligi, Premier League, za chwilę Eleven i Canal Plus muszą walczyć o rynek, żeby przetrwać. I my w takim wyścigu bierzemy udział. Ludzie z Europejskiej Unii Nadawców (EBU) łapią się za głowy, jak im opowiadam o naszym rynku. To nie Rosja czy Białoruś, że wykładamy kasę na stół i dostajemy wszystkie prawa. Tu są normalne przetargi, zamknięte koperty. Działamy w realiach wolnorynkowych, czasem przegrywamy, częściej wygrywamy. To, że mamy dziś tak dobrą i nowoczesną telewizję sportową, to też efekt zdolności menedżerskich. Trzeba przekonać do wydatków Zarząd, Radę Nadzorczą i wiele innych osób.

Zakończmy jeszcze ten rozdział EURO 2020. Proszę powiedzieć, dlaczego właśnie Mateusz Borek z Kazkiem Węgrzynem dostali finał?

Rafał Wolski już wcześniej miał zaplanowany urlop, wybierałem między Borkiem i Węgrzynem a Laskowskim i Podolińskim.

Trudny wybór.

Bardzo trudny, dwóch fantastycznych komentatorów, świetni eksperci. Mateusz Borek wygrał na finiszu o milimetry.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×