- Widać, że nie mamy prawie żadnego ataku. Pod bramką stwarzamy może 2-3 okazje. Boki nieskuteczne, rozgrywanie szwankuje, obrona słaba... - wylicza wady Miedziowych Piotr Świerczewski. Słowa byłego reprezentanta Polski to idealny opis gry Zagłębia. Te nie ma żadnych atutów, by pokonać swojego rywala. W tym sezonie zagrało sześć meczów i wszystkie przegrało.
Nawet w środę Miedziowi nie dali rady sprostać amatorom z Kobylina. Ci po pracy, po południu, idą potrenować. Piłkarze Zagłębia zarabiają kilkadziesiąt złotych, a mimo to przegrali 1:3. - Środowy mecz w Pucharze Polski obnażył nasze braki taktycznie, fizyczne, techniczne. Przegraliśmy z Piastem Kobylin. Nawet nie wiem, gdzie jest ten cały Kobylin. Gdzieś niedaleko, bo autokarem jechaliśmy 100 kilometrów - przyznaje Świerczewski.
Pomocnik Miedziowych twierdzi, że jedynym ratunkiem dla lubinian jest przyjście Franciszka Smudy. Od 1 września oficjalnie były szkoleniowiec Lecha Poznań będzie trenował Zagłębie. Do Lubina wróci po trzech latach. - Wierzę teraz tylko w trenera Smudę, który tchnie w nas wolę walki, chęć zwycięstwa. Widać, że po stracie bramki drużyna nie podnosi się, załamuje się. Czekamy na egzekucję - na kolejną bramkę lub na koniec meczu. Gramy bardzo słabo. Dlatego wierzymy w trenera Smudę, że on nam pomoże.
Gdzie jednak wygrywać, jak nie z Arką Gdynia na swoim stadionie? Gdynianie przed tą kolejką byli w identycznej sytuacji, co Miedziowi. Bez zwycięstwa, bez punktu, ale wszystko się zmieniło w niedzielę. - Z tych wszystkich drużyn, z którymi graliśmy, wydaje mi się, że Arka grała najsłabiej - wzdycha Świerczewski. - Można było wywalczyć trzy punkty. Ale jeśli nie wygrywamy z Arką i Ruchem u siebie, czy z Piastem na wyjeździe, to z kim chcemy wygrać? - pyta retorycznie, po czym stawia sprawę jasno: - Albo będziemy pierwszym kandydatem do spadku, albo trener Smuda nam pomoże w czymkolwiek.
Fani Miedziowych mają już dość kompromitacji swojej drużyny. "Po co gracie jak ambicji nie macie?" - skandowali podczas niedzielnego meczu. Do około 70. minuty dopingowali swój zespół, lecz widząc tragiczną grę, brak ambicji u piłkarzy, zaprzestali wspierania swoich piłkarzy. - Kibice chcą byśmy wygrywali przede wszystkim na swoim stadionie. Po to przychodzą tutaj na mecze, aby oglądać ładne akcje. Takich jest tutaj jak na lekarstwo, zaledwie kilka. Oczekują od nas chęci walki, czegokolwiek, a myśmy nie pokazali nic, więc ich cierpliwość także miała kres. Do 70. minuty byli bardzo wyrozumiali. Jest to przykre, jak się patrzy na naszą grę, na nasz dorobek punktowy - dotykamy się praktycznie dna - kończy Piotr Świerczewski.