Z dyktafonem u byłych gwiazd: Igor Gołaszewski

Choć, jak od każdej reguły, również od tej zdarzają się wyjątki, polskie kluby raczej nie słyną z wiązania się ze swoimi byłymi piłkarzami, po zakończeniu przez nich sportowej kariery. Totalnym zaprzeczeniem tej tezy wydaje się być sytuacja Igora Gołaszewskiego, byłego zawodnika Polonii Warszawa, który dziś w klubie z Konwiktorskiej odpowiada za niezwykle interesujące zadania.

Przygodę ze sportem rozpoczął dość nietypowo, jak na piłkarza, bowiem od treningów lekkoatletycznych. Igor Gołaszewski, niemal przez całą piłkarską karierę związany był z Polonią Warszawa. Przez czas jej trwania rozegrał 222 spotkania w lidze polskiej, 35-krotnie posyłając piłkę do siatki rywali. Grywał w ataku, czasem w obronie, ale kibice głównie zapamiętali go z rajdów po prawej stronie pomocy, gdzie imponował niespotykaną kondycją i dynamiką. W wyćwiczeniu tych cech pomogło właśnie uprawianie "królowej sportu".

Chciał grać dalej

Grę w klubie przy Konwiktorskiej zakończył dość niespodziewanie w wieku 38 lat. Niespodziewanie, ponieważ mimo dość zaawansowanego piłkarsko wieku, w zgodnej opinii obserwatorów, mógł prezentować się na poziomie ekstraklasy również w kolejnych, co najmniej, dwóch sezonach. - Wówczas w Polonii były dość specyficzne władze klubu, które wraz z trenerem, zadecydowały, że będą odmładzać drużynę i nie przedłużono ze mną kontraktu. Jak się później okazało - w niedalekiej przyszłości ściągnięto kilku piłkarzy w podobnym wieku, co ja i to nie stało na przeszkodzie. Trudno, stało się. Mówiłem, że akurat wtedy na Polonii życie się nie kończyło i trzeba się starać szukać nowego zajęcia. Po jakimś czasie, w bardzo miły sposób, zostałem ponownie zatrudniony w klubie i od tej pory pracuję tutaj - wyjaśnia Gołaszewski. W chwili, gdy wygasła jego umowa, był ostatnim piłkarzem, który sześć lat wcześniej, w 2000 roku, zdobył z Czarnymi Koszulami tytuł mistrza Polski.

Dwa lata bez Polonii

"Jakiś czas", o którym mówił nasz bohater, to ponad dwa lata. Jest wychowankiem Tęczy Płońsk i po odejściu z Polonii, postanowił ponownie związać się ze swym pierwszym klubem, jednak w międzyczasie grał jeszcze w OKS Start Otwock. Nie są to kluby, które mogły zaspokoić ambicje Gołaszewskiego, więc powoli trzeba było myśleć o zawieszeniu butów na kołku. I kiedy to stało się faktem, nasz rozmówca odebrał telefon z dobrze znanego mu miejsca. Obecni działacze warszawskiego klubu zachowali się uprzejmie w stosunku do swojego byłego gracza i dzięki temu dziś znów pracuje przy Konwiktorskiej. - W klubie odpowiadam głównie za sprawy administracyjne, konkretnie administrację obiektu. Jest to przede wszystkim przygotowanie obiektu do naszego użytku i na mecze, oraz koordynacja pracy ludzi, którzy te zadania wykonują. Oprócz tego pełnię funkcję Rzecznika Prasowego Polonii - opowiada były gwiazdor Czarnych Koszul.

"Człowiek orkiestra"

Większość ludzi uważa, iż piłkarze po zakończeniu sportowej kariery mają wiele wolnych dni na wydawanie zarobionych pieniędzy, często nie wiedząc, co robić z wolnym czasem. W przypadku obecnego Rzecznika Prasowego Polonii jest zgoła odmiennie. Tym bardziej, że nie jest to jego jedyna rola w klubie. - Jest to praca, która mnie pochłania. Wiadomo, że przygotowanie obiektu do meczu ekstraklasy nie jest prostym zadaniem. Są przepisy i różnego rodzaju uwarunkowania, związane z podpisanymi umowami i wymogami ekstraklasy. Trzeba w odpowiednich miejscach rozmieścić reklamy i banery, a także zadbać o przygotowanie murawy, aby spełniała wymogi licencyjne - z pasją opowiada o swoich obecnych obowiązkach. Jakby tego było mało, Igor Gołaszewski jest również osobą wyznaczoną do kontaktu z kibicami Polonii. - To również należy do moich obowiązków. Z ramienia klubu zajmuję się kontaktem z kibicami. Polega to na tym, że m.in. przekazuję postulaty kibiców do klubu, a także prośby w tę drugą stronę. Pomagam również przy organizacji wyjazdów kibiców na mecze rozgrywane poza Warszawą, poprzez zamawianie i rozpowszechnianie biletów. Choć akurat w tej kwestii mogę liczyć na pomoc moich współpracowników, którzy prowadzą zapisy na wejściówki - tłumaczy.

Choć wiadomo, że często współpraca z kibicami w naszym kraju nie należy do najłatwiejszych, nasz rozmówca nie powie złego zdania o fanach Polonii. - Współpraca układa się bardzo dobrze i nie ma większych problemów. Atmosfera na trybunach jest wspaniała. Wiadomo, że zdarzają się osoby, które nie zachowują się, jak należy, ale generalnie przeważa kulturalny doping.

Jednak ta praca również ma swoje minusy. - Oczywiście, ciężko wysiedzieć za biurkiem. Tym bardziej, gdy stale ogląda się mecze. W człowieku niejednokrotnie adrenalina podnosi się do takiego poziomu, że najchętniej by się przebrał i wybiegł na murawę. Jednak czasu nikt nie zatrzyma, te najwspanialsze chwile kiedyś przemijają i trzeba się z tym pogodzić - obrazowo tłumaczy nasz rozmówca.

Wkład w tworzenie historii klubu

Gołaszewski w barwach stołecznego zespołu występował latach 1996-2006 (z półroczną przerwą na grę w Śląsku Wrocław), rozgrywając 212 spotkań, i zdobywając 34 bramki. Przy Konwiktorskiej grał w najlepszym okresie w historii tego klubu, walnie przyczyniając się do jego rozwoju. W całej karierze zdobył wiele ważnych i pięknych bramek dla swego zespołu. - Myślę, że ta najważniejsza, to bramka z eliminacji Ligi Mistrzów. Graliśmy z Dinamem Bukareszt i wygraliśmy na wyjeździe 4:3. Był to ciężki mecz, który na początku przegrywaliśmy. W końcówce spotkania, przy stanie 3:3, już niemal od środkowej linii, udało mi się wyjść na czystą pozycję i wykorzystać tę sytuację. Myślę, że to był taki pierwszy krok do awansu do kolejnej rundy. Rumuni byli bardzo wymagającym zespołem i w rewanżu do przerwy przegrywaliśmy 0:1. W drugiej połówce dwie bramki zdobył Olisadebe, a ja "dołożyłem" trzecią. Także uważam, że te trafienia były najważniejsze. A to najpiękniejsze? W meczu pucharu ligi, przeciwko Wiśle Kraków, zdobyłem gola po uderzeniu głową z szesnastu metrów. Była to ciężka pozycja i troszkę się trzeba było nagimnastykować, aby sięgnąć piłki. Później to trafienie zostało ocenione jako podręcznikowe - wspomina z błyskiem w oku.

Zabrakło powołań

W latach 2000-2001 z Czarnymi Koszulami skolekcjonował wszystkie krajowe trofea. Wpierw udało się wywalczyć mistrzostwo i puchar ligi, by w kolejnym sezonie dołożyć triumf w krajowym pucharze i superpucharze. Mimo, iż w tych latach był wyróżniającą się postacią naszej ligi, nie doczekał się powołań do reprezentacji narodowej. - Na pewno tego zabrakło. Jednak należy pamiętać, że w późnym wieku zacząłem trenować grę w piłkę nożną, bo miałem 21 lat, czyli czas rozgrywek młodzieżowych gdzieś mi tam uciekł. Wcześniej ćwiczyłem lekkoatletykę, ale to też w jakiś sposób mi później pomogło w dalszym rozwoju kariery piłkarskiej. Oprócz dynamiki i wytrzymałości, te treningi pomogły mi w ogólnym rozwoju sportowym.

Nie było występów w koszulce z orzełkiem na piersi, ale Gołaszewski miał okazje zaprezentować swe umiejętności w zagranicznym klubie. Mimo to, nigdy z tych szans nie skorzystał. - Pojawiały się jakieś oferty, ale ja zawsze na pierwszym miejscu stawiałem rodzinę. Żona tu pracowała, dzieci się uczyły, a pieniądze nie były najważniejsze. Bardziej zależało mi na stabilizacji, tym bardziej, że zżyłem się z tym klubem i ostatecznie oferty odrzucałem. Raz zainteresowanie pojawiło się ze Stanów Zjednoczonych. Skończyło się na tym, że...została mi na pamiątkę wiza, bo zrezygnowałem już w ostatniej chwili. Innym razem byłem blisko przejścia do klubu z Chin. Również byłem bardzo blisko transferu, ale nad finanse przełożyłem możliwość pozostania na miejscu, z rodziną - tłumaczy 41-letni dziś były gracz, wyraźnie przy tym wskazując, iż swych decyzji nie żałuje.

Mimo niespotykanego wśród piłkarzy wieku, niekiedy patrząc na poziom obecnych piłkarzy stołecznego zespołu, nachodzi pytanie, czy Gołaszewski poradziłby sobie jeszcze z występami na poziomie ekstraklasy. - Byłoby ciężko, bo od dwóch lat nie mam profesjonalnego treningu, ale mówiąc już półżartem - myślę, że bym spróbował - zakończył z uśmiechem nasz rozmówca.

Komentarze (0)