W tym artykule dowiesz się o:
Mistrz Polski dysponuje zdecydowanie najlepszą kadrą spośród wszystkich klubów Ekstraklasy, ale i działaczom stołecznego klubu zdarzają się transferowe pomyłki. Do takich zaliczyć trzeba przecież sprowadzenie Ivana Trickovskiego i Michaiła Aleksandrowa, którzy w przeszłości może i byli łakomymi kąskami na rynku transferowym, ale do Legii trafili już, będąc po drugiej stronie rzeki.
Trickovski zasilił Legię na zasadzie wolnego transferu z Al-Nasr Dubaj i w 17 jesiennych występach strzelił jednego gola, do którego dołożył dwie asysty, a zimą przeniósł się do AEK-u Larnaka. Za Aleksandrowa legioniści zapłacili Ludogorcowi Razgrad kilkaset tysięcy złotych, a ten w 14 wiosennych występach nie strzelił ani jednego gola i nie zanotował ani jednej asysty.
Trzeba też wspomnieć o Branimirze Galiciu i Pablo Dyego, którzy trafili na Łazienkowską 3 z innego rozdania i nawet nie zadebiutowali w Ekstraklasie, ale nie można o nich zapomnieć, podsumowując transfery do klubu.
Piast z większością transferów trafił, ale też zaliczył wpadki. Zimą wicemistrz Polski wypożyczył ze Skonto Ryga Artursa Karasausksa. Łotysz strzelał w ojczyźnie dużo goli, ale w Gliwicach w ogóle się nie sprawdził - wiosną rozegrał tylko dwa spotkania i już pod koniec kwietnia jego kontrakt z Piastem został rozwiązany.
Kolejnym piłkarzem, który furory przy Okrzei 20 nie zrobił, jest chorwacki obrońca Kristijan Ipsa. Nim trafił do Piasta, był bez klubu, ale wcześniej grał dla takich zespołów jak FC Midtjylland, Energie Cottbus czy Reggina Calcio, a jego ostatnim przed Piastem przystankiem był rumuński Petrolul Ploiesti. To całkiem przyzwoity zestaw, ale drużynie Radoslava Latala Ipsa nie pomógł. W Ekstraklasie zaliczył tylko cztery występy - ostatni na początku marca.
Jan Vlasko miał być czołową postacią beniaminka. W końcu był uznawany za jednego z najlepszych ofensywnych pomocników słowackiej ligi. Jesienią rozegrał w Ekstraklasie tylko 434 minuty i zaliczył jedną asystę, a w przerwie zimowej nabawił się poważnej kontuzji biodra i wiosną nie zagrał w żadnym spotkaniu. Czy po powrocie do zdrowia w końcu zacznie grać na miarę oczekiwań?
Brązowi medaliści mistrzostw Polski nie zdecydowali się natomiast na przedłużenie wygasającego z końcem czerwca kontraktu z brazylijskim skrzydłowym, Luisem Carlosem. Ten trafił do Miedziowych w przerwie zimowej, ale wiosną rozegrał tylko trzy spotkania. Nie przypominał siebie z czasów, gdy występował w Zawiszy Bydgoszcz i Koronie Kielce.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Dudek: Legia nie dominuje jak Bayern, a powinna (źródło TVP)
{"id":"","title":"","signature":""}
Pasy w minionym sezonie dokonały dobrych transferów, ale z Antonem Karaczanakowem całkowicie przestrzeliły. Bułgar miał przy Kałuży 1 zastąpić sprzedanego Reading FC Denissa Rakelsa, ale przez całą rundę wiosenną rozegrał tylko 70 minut w pięciu meczach, a ostatni raz na boisku pojawił się w 30. kolejce. Trener Jacek Zieliński wolał na skrzydłach ustawiać Bartosza Kapustkę, Erika Jendriska, Jakuba Wójcickiego, Tomasa Vestenicky'ego czy Mateusza Wdowiaka.
- Anton ma naprawdę duże umiejętności, ale na razie nie potrafi ich pokazać w meczu ligowym. Na treningach pokazuje wiele. To jest dobry piłkarz, ale trudno mu zaistnieć. Myślałem, że to się stanie szybciej i nie wygląda to tak, jakbyśmy chcieli - tłumaczył Zieliński.
Marco Paixao miał pomóc Lechii w awansie do europejskich pucharów, a tymczasem wiosną rozegrał tylko trzy spotkania - ostatnie 1 marca. Portugalczyk miał problem ze zdrowiem, ale to nie zmienia faktu, że były wicekról strzelców Ekstraklasy jest jednym z większych transferowych niewypałów - jego przydatność dla Lechii była żadna.
Drugim z nietrafionych ruchów Lechii było sprowadzenie Nevena Markovicia. Serb nigdy nie grał w czołowych klubach dobrych lig - raczej wędrował po średniakach rozgrywek słabszych niż Ekstraklasa, a do Gdańska trafił w ogóle ze szwajcarskiej II ligi. Nic więc dziwnego, że nie potrafił przebić się do "11" biało-zielonych. Na razie bilans jego przygody z Lechią to pięć występów. Bardziej niż z gry zasłynął z tego, że przyjaźni się ze świetnym tenisistą, Novakiem Djokoviciem.
Kolejorz w minionym sezonie miał wyjątkowo wysoki procent nieudanych transferów. Zacznijmy od Sisiego, który w przeszłości był związany z Valencią, Herculesem Alicante, Realem Valladoid, Recreativo Huleva czy Osasuną Pampeluna, a do Lecha trafił z koreańskiego Suwon FC. W Primera Division rozegrał 89 spotkań, a na jej zapleczu wystąpił 109 razy. Jest byłym juniorskim i młodzieżowym reprezentantem Hiszpanii.
To były podopieczny Jana Urbana z Osasuny i opiekun Kolejorza liczył na to, że Hiszpan nawiążę formą do dawnych lat, ale w Poznaniu filigranowy pomocnik kompletnie rozczarował. Zaliczył zaledwie pięć występów (licząc wszystkie rozgrywki) i nie odegrał poważnej roli w drużynie. Jego przygoda z Lechem dobiegła już końca - klub nie przedłużył z nim kontraktu.
Lechici nie trafili też zupełnie z transferem Denisa Thomalli. 24-latek, który miał za sobą przetarcie w Bundeslidze w barwach Hoffenheim, a wcześniejszy sezon spędził na wypożyczeniu w SV Ried (10 goli, 7 asyst), w Ekstraklasie zupełnie się nie odnalazł: w 13 występach nie zdobył ani jednej bramki, a zaliczył tylko jedną asystę. Już zimą wyjechał z Poznania, a teraz 1.FC Heidenheim, niemiecki klub, zamierza skorzystać z prawa do wykupu tego piłkarza.
Kolejnym nie do końca udanym transferem Kolejorza był Vladimir Volkov. Czarnogórzec, który miał wypełnić lukę powstałą po odejściu Barry'ego Douglasa, został wypożyczony z KV Mechelen, ale rozegrał tylko osiem spotkań i Lech już zrezygnował z jego usług.
Rafaela Crivellaro Wisła obserwowała, gdy ten występował w Portugalii, ale rundę wiosenną sezonu 2014/2015 spędził w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Krakowianie zaczekali, aż Crivellaro zatęskni za Europą, zaproponowali mu aż trzyletni kontrakt i już po kilku tygodniach mocno żałowali, że tak mu zaufali. Brazylijczyk na boisku raził nieporadnością, a gra w Ekstraklasie jest dla niego zdecydowanie za szybka - nie dał Wiśle na boisku niczego pożytecznego. Nie ma przypadku w tym, że odkąd Wisłę przejął Dariusz Wdowczyk, Crivellaro rozegrał tylko 37 minut w 11 meczach. Teraz dostał wolną rękę w poszukiwaniu klubu, ale jego kontrakt z Białą Gwiazdą obowiązuje jeszcze przez dwa lata.
Witalij Bałaszow z kolei trafił do Wisły z... bezrobocia. Jego kontrakt z Czornomorcem Odessa wygasł 30 czerwca i do lutego Ukrainiec pozostawał bez klubu. Mógł imponować szybkością, ale gorzej było u niego z grą w piłkę. W ośmiu wiosennych występach nie strzelił ani jednego gola i nie zaliczył ani jednej asysty, ale za to wywalczył jeden rzut karny. Jeszcze przed końcem sezonu usłyszał, że nie ma już dla niego miejsca w Wiśle.
WKS zdecydował się na zatrudnienie Igora Tyszczenki po uprzednich testach, ale jak się okazało, nie były one miarodajne, bo wiosną Ukrainiec rozegrał dla wrocławian tylko dwa mecze i choć Mariusz Rumak często podkreślał jego profesjonalizm i zaangażowanie, to nie zabierał go do kadry meczowej.
Marcel Gecov, który ma za sobą debiut w reprezentacji Czech, do WKS-u trafił po przygodzie z Rapidem Bukareszt. Jest wychowankiem Slavii Praga, a grał też w Slovanie Liberec, Fulham Londyn i KAA Gent. Ma na koncie też siedem występów w rozgrywkach UEFA. Z jego przenosinami do zielono-biało-czerwonych wiązano zatem spore nadzieje, którym zupełnie nie sprostał. Jesienią był podstawowym graczem Śląska, ale zasłużył na krytykę, jaka na niego spłynęła. Wiosną grał mniej i prezentował się - jak cały WKS - zdecydowanie lepiej, ale w ostatecznym rozrachunku jego sprowadzenie to nieudany transfer wrocławskiego klubu.
Matija Sirok od przybycia do Białegostoku rozegrał trzy mecze w Ekstraklasie. Na boku obrony pojawiał się od pierwszej minuty w spotkaniach z Legią Warszawa, Śląskiem Wrocław oraz Górnikiem Zabrze, a w maju zdecydował się na rozwiązanie kontraktu z Jagiellonią. To duże rozczarowanie, biorąc pod uwagę, że Sirok był jednym z czołowych prawych obrońców słoweńskiej ekstraklasy.
Charlie Trafford był pierwszym zimowym nabytkiem Korony. Kanadyjczyk z polskim paszportem trafił do Kielc z fińskiego Kuopion Palloseura, ale przeskok do polskiej Ekstraklasy okazał się dla niego za trudny. Jego wiosenny dorobek to trzy występy, w czasie których spędził na boisku tylko 150 minut. Marcin Brosz ostatni raz postawił na niego 27 lutego.
Termalica wywalczyła awans do Ekstraklasy praktycznie bez pomocy obcokrajowców, bo jedynymi zagranicznymi zawodnikami w zespole Piotra Mandrysza byli wówczas Słowacy Peter Maslo i Dalibor Pleva. Z kolei w trakcie minionego sezonu do Niecieczy zawitało aż dziewięciu obcokrajowców - do sześciu z nich nie możemy się przyczepić, ale trzech zasługuje na wspomnienie.
Chodzi o Stefana Nikolicia, Elvisa Bratanovicia i Vladislavsa Gutkovskisa, którzy trafili do Termaliki przed rundą wiosenną. Łączny dorobek tych, pożal się Boże, napastników w Ekstraklasie to 561 rozegranych minut, zero bramek i jedna asysta.
Przygoda Dziugasa Bartkusa z Górnikiem trwała niespełna cztery miesiące. Litewski bramkarz związał się z klubem z Łęcznej 29 stycznia, a już 20 maja jego kontrakt został rozwiązany. Bartkus zaczął rundę wiosenną między słupkami Górnika, ale szybko okazało się, że jest tykającą bombą i Jurij Szatałow wrócił do wariantu z Sergiuszem Prusakiem. Litwin interweniował na linii z ledwie 61-proc. skutecznością - to jeden z najsłabszych wyników w sezonie.
Ken Kallaste trafił do Zabrza w przerwie zimowej. Estończyk jest reprezentantem swojego kraju, który miał uszczelnić defensywę 14-krotnych mistrzów Polski. Kallaste grał regularnie przez całą rundę wiosenną, ale wiele dobrego do powiedzenia o nim nie mamy.
Przy Roosevelta 81 rozczarował też Jose Kante. Hiszpan był zaangażowany i zawsze był "pod grą", dochodząc nawet do sytuacji podbramkowych, ale w całej rundzie wiosennej nie strzelił dla dla Górnika ani jednego gola! Kante pudłował nawet w najprostszych sytuacjach. Z takim napastnikiem zabrzanie nie mieli prawa utrzymać się w elicie.
Podobno leżącego się nie kopie, ale skoro sam się o to prosi? Przed sezonem i w trakcie przerwy zimowej Podbeskidzie zakontraktowało aż 19 zawodników, w tym siedmiu obcokrajowców, z których większość nie nadawała się do gry w Ekstraklasie.
Skupmy się na trzech. Białorusin Oleg Wierietiło miał być odpowiedzią na problemy Górali na prawej obronie, a tymczasem wiosną był jednym z najsłabszych ogniw bielskiej drużyny. W 10 występach zebrał aż sześć żółtych kartek, a dwa razy wylatywał z boiska za żółty dublet.
Lukas Janić grał pod Klimczokiem tylko jesienią i szybko z niego zrezygnowano. Było to jego drugie podejście do Ekstraklasy - w sezonie 2010/2011 występował już w Koronie Kielce, ale z równie marnym skutkiem.
I wreszcie Celestine Lazarus, którego Podbeskidzie ściągnęło z II-ligowego (!) słowackiego FK Bodva Moldava. Jesienią Nigeryjczyk rozegrał tylko cztery mecze w barwach Górali, a wiosną był już poza kadrą I zespołu, choć ciągle pozostawał i pozostaje na utrzymaniu Podbeskidzia.