Rozmowa skończyła się po kilku chwilach, a szczupły chłopak dalej wpatrywał się w ekran komórki. Nie wiedział nawet, kto dzwonił. Na wyświetlaczu telefonu pokazał się dziwny numer więc szczupły brunet oderwał się od znajomych i odebrał. Lekko pochylony słuchał głosu z drugiej strony, za chwilę połączenie się urwało.
Grupka znajomych zobaczyła, jak chłopak przysiada na schodach. Wyglądał, jakby właśnie obudził się w środku nocy i nie wiedział, co się dzieje. Z trudem wymamrotał kilka zdań. - To już chyba koniec - wydusił, a mokre oczy dopowiedziały resztę.
Po chwili jeszcze raz opowiedział przyjaciółce z domu obok, co powiedzieli mu przez telefon. - Powiedzieli, Gosia, że nie będą utrzymywać kogoś, kto nie rokuje - powtórzył.
To był telefon z Legii. Poproszono, by Lewandowski odebrał z recepcji swoją kartę zawodniczą. 17-letni Robert Lewandowski zdał sobie sprawę, że połowę swojego życia spędził na bieganiu za piłką i nie ma planu B.
Gosia dobrze zapamiętała jedno zdanie. - Co ze mną będzie? - mówił. - Nie wiem, czy pytał mnie, czy samego siebie - wspomina dziewczyna.
Telefon do przyjaciela
Matka Iwona przywiozła Roberta przed stadion Legii. Zaczekała na parkingu w samochodzie. Po kilku minutach jej syn otworzył drzwi i usiadł w fotelu obok. Był totalnie załamany. W odstępie kilkunastu miesięcy stracił ojca, doznał groźnej kontuzji, a pod koniec sezonu 2005/06 jeszcze wyrzucili go z klubu.
Pewnie Lewandowski stracił wtedy nadzieję, ale charakter matki, byłej siatkarki, nie pozwolił przekreślić całego dotychczasowego trudu. Kobieta w pośpiechu wykręciła numer do przyjaciela rodziny, Grzegorza Mincbergera. Od 1997 roku kierował miejscowym klubem w ich rodzinnym Lesznie, wsi w połowie drogi między Sochaczewem a Warszawą, poza tym znał środowisko. Robert sporadycznie trenował u niego w Partyzancie w juniorskich latach. - Grzesiu, pomóż - zwróciła się do niego kobieta.
Do niewielkiego gabinetu Partyzanta weszły cztery osoby. Przy biurku usiedli Robert z mamą i Mincberger z kolegą. Zaczęli rozmawiać.
- Jest możliwość wyjazdu do Amiki Wronki, do III ligi - zaczął prezes. Robert od razu pokręcił głową. - Za daleko - dodała Iwona. - Chcę mieć syna bliżej domu - powiedziała.
Mincberger jeździł palcem po mapie, rozważali bliższe kierunki. Świt Nowy Dwór, Legionovia, Pogoń Grodzisk Mazowiecki, a może Mazur Karczew? W końcu Mincberger wykręcił numer do Sylwiusza Muchy-Orlińskiego.
- Mam chłopaka z kartą w ręku. Grał w drugiej Legii, z jedynką był na obozie - zaczął. - Dawaj go - ówczesny prezes Znicza Pruszków nie bał się ryzyka.
To był punkt zwrotny, jeden z ważniejszych momentów w karierze obecnego kapitana reprezentacji Polski i nowego piłkarza Barcelony.
Kasza ma być zjedzona
W domu Lewandowskich był jasny podział. Rygor trzymała mama Iwona. Na kolację serwowała najczęściej kaszę mannę z sokiem wlanym w środek talerza. Miska musiała być pusta, wtedy kobieta pozwalała odejść od stołu. Po kolacji mówiła: "do łóżek". Sen to był konik pani Iwony, Robert i Milena chodzili spać z zegarkiem w ręku.
Gosia, córka Grzegorza Mincbergera, która z Robertem wychowywała się na jednej ulicy w Lesznie, zgrabnie porównuje rodziców piłkarza. Do dziś są z Lewandowskimi w bardzo bliskich relacjach.
- Oboje uczyli lekcji WF-u w szkole podstawowej. Dzieciaki modliły się, żeby zajęcia prowadził wujek Krzysiek. On tylko rzucał piłkę i się uśmiechał. "Grajcie" - mówił. Ciocia Iwona przeprowadzała trening. Bieg slalomem między pachołkami, uderzenia "ściną" pod siatką. U niej musiał być porządek - podaje przykłady.
Iwona dyscyplinę wyniosła z domu. Dziadkowie Lewandowskiego od strony mamy właśnie tacy byli. Przyjaciel rodziny śmieje się, że to chyba pozostałości po Krzyżakach, którzy w XIII wieku zajęli Grudziądz. Żartuje, że hasło "ordnung muss sein" kobieta przywiozła do Leszna z rodzinnych stron.
To Iwona mówiła dosadniej, gdy Robert nie chciał wystartować w zawodach przełajowych. "Kochany, bierzesz nogi za pas i zapieprzasz" - z matczyną czułością, ale też iskrą w oczach pomagała synowi podjąć decyzję czasem i w nieco bardziej przekonującym stylu.
Te cechy w niej nie wygasły. Przez lata trenowała siatkówkę, do dziś bryluje w towarzystwie podczas spotkań z koleżankami z boiska. Iwona zawsze mierzyła wyżej, nie zadowalała się tym, co ma. Te cechy przejął Robert lub może bardziej - wyćwiczył je do perfekcji.
Za karę taniec
Tata Krzysztof był tym, który pozwalał na więcej. Był od zabawy z dzieciakami, od siedzenia przy grillu, w takich okolicznościach czuł się najlepiej. Starał się rozładowywać podbramkowe sytuacje. Za niezjedzenie kolacji wymyślił karę - trzeba z nim było zatańczyć do jego ulubionej piosenki "A La La La La Long" Inner Circle.
Krzysztof Lewandowski był duszą towarzystwa, wyluzowany i zawsze uśmiechnięty, choć małomówny. Wolał działać. Pracował fizycznie, nie oszczędzał się. W roku szkolnym uczył WF-u, był dyrektorem hali w Lesznie, do tego dorabiał jako kierowca. W wakacje wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych i pomagał na budowie.
Spora część zarobionych pieniędzy szła na dzieci. Siostra Milena trenowała siatkówkę i też miała ją w planach na przyszłość. Z czasem rodzeństwo przeniosło się z Leszna do Warszawy. Gdy mama Krzysztofa zmarła na miażdżycę, a rodzeństwo miało już naście lat, wprowadzili się do 40-metrowej komunalnej kwatery babci na Wrzecionie, by nie dojeżdżać codziennie kilkadziesiąt kilometrów do Warszawy.
Bez planu B. I dobrze
Gdy Legia powiedziała Lewandowskiemu "nie", pojawił się jeszcze jeden problem. Zawodnik został bez perspektyw, ale też bez stypendium. Przepadało prawie tysiąc złotych. Z tych pieniędzy młody zawodnik mógł odciążyć mamę, która dokładała rodzeństwu z niewielkiej pensji nauczycielki.
Przyjaciółka Gosia mówi, że Robert był wtedy przestraszony. Zaraz jednak dodaje: - Dobrze, że nie miał opcji awaryjnej.
- Bo jeszcze poszedłby w co innego - tłumaczy. - Koledzy z Leszna, którym w tamtych czasach wróżono przyszłość w piłce, w momencie pierwszych komplikacji tak właśnie zrobili. Zaczęli szukać innych możliwości. Jeden jest dziś kurierem, drugi jeździ do Francji malować mieszkania. A w juniorach, zdaniem trenerów, byli lepsi od Roberta - opowiada.
Niektórzy kończyli znacznie gorzej - w więzieniu. Za rozboje, handel narkotykami. W okresie szkoły podstawowej to była "elita" - chłopcy lubiący się bić czy ukraść ze sklepu paczkę fajek. Pewnie dlatego Lewandowski nie był lubiany przez wszystkich w klasie, bo nie chciał się z nimi zadawać.
- Trochę mu dokuczali i Robert też to przeżywał - kontynuuje Gosia. - Pamiętam, że podobała mu się jedna dziewczyna, ale ona wolała być w centrum uwagi w grupie łobuzerskiej. Robert tego nie lubił - opowiada dziewczyna.
Przekonuje, że Lewandowski zawsze trzymał się swojego zdania, nie ulegał. - Ciocia Iwona chciała go zeswatać z Agnieszką, blondynką. Wkurzył się. Powiedział: "Mamo, dziękuje, ale ja blondynek nie lubię. Mam piłkę". Wtedy był naprawdę stanowczy - wspomina dziewczyna.
Szkoły, owszem, pilnował, ale w hierarchii obowiązków edukacja zajmowała dalsze miejsce. W Warszawie kończył liceum wieczorowe.
- Na sprawdzianach wysyłał mi SMS-y - wpisywał datę i znak zapytania: co wydarzyło się w tym i w tym roku - uśmiecha się Gosia.
Bohater z cienia
Mincberger przekazał Iwonie Lewandowskiej numer prezesa Znicza Pruszków. Dodał, by powołała się na niego. Dziś emerytowany prezes Partyzanta nie chce jednak niczego sobie przypisywać. Jak twierdzi, "starał się jedynie pomóc".
Tak naprawdę to on pchnął domino. Po dwóch latach "Lewy" trafił do Lecha Poznań. Ze Zniczem wywalczył awans z III do II ligi. Został królem strzelców obu rozgrywek. Z Poznania ruszył w świat: do Borussii Dortmund, Bayernu Monachium i Barcelony.
- Jeździłam po niego do Pruszkowa. Był tak zmęczony, że całą drogę powrotną spał - wspomina Gosia. - W Poznaniu pierwszy raz usłyszałam od niego, że jest zmęczony. Pamiętam naszą rozmową przy stole. Ania (obecnie żona - red.) poruszała wiele wątków. Robert tylko kiwał głową - obrazuje.
Mincbergerowi wystarczy cicha satysfakcja. Mężczyzna chowa się trochę za znakiem czasów. Nie ma włosów, pokazując zdjęcia, zakłada okulary. Wygląda skromnie, ubrany w dżinsy na szelkach i polarową bluzę. Ponad dwudziestoletnią prezesurę w Partyzancie łączył z pracą w firmie turystycznej Orbis. Dziś jest już po drugiej stronie, kibicuje, jeździ na mecze lokalnych drużyn. Pracuje w miejscowych wodociągach.
Żadnego meczu napastnika w seniorskiej piłce nie widział jeszcze na żywo. Woli oglądać z Leszna, z kanapy w pokoju.
Pamięta za to, jakby to było wczoraj, gdy Robert z przyjacielem Adamem biegali ulicą Słoneczną przy jego bramie z piłką. Albo gdy "Bobek" przychodził do jego córek odrabiać lekcje. Choć Gosia śmieje się, że to ona robiła je za niego.
Mincberger cieszy się małymi rzeczami. Z koperty wyciąga zdjęcia z pikniku dla rodziców. Dorośli grali z dzieciakami, klasa Lewandowskiego z podstawówki na rodziców. Najważniejsza była integracja po meczu, grill i takie sprawy.
W domu, w którym skrzypią podłogi, a w telewizji leci "Janosik", Mincberger znajduje jeszcze wydanie "Bilda" z 2013 roku. Niemieccy dziennikarze przyjechali do Leszna robić duży reportaż. Trafił na nich przypadkiem.
- Wyprowadzałem akurat pieska, "Lolka" - opowiada. - Ich korespondent mówił po polsku. Zapytał, z kim mogliby porozmawiać na temat Roberta. Mówię: "Chyba mogę pomóc". Weszliśmy do środka - puszcza oko.
Obca rzeczywistość
Mincberger pamięta też niedzielne popołudnie. To był marzec 2005 roku. Wtedy robił coś w ogródku, a Krzysztof Lewandowski spacerował z psem. Stanęli przy bramie, chwilę pogadali. - Do jutra - powiedzieli sobie.
W poniedziałek Mincberger jechał do pracy na 7 rano, o 9 dostał telefon. Krzysztof Lewandowski zmarł we śnie, miał 49 lat.
- Trzeba pomagać dzieciakom - powtarzał ojciec kapitana reprezentacji Polski. Z Robertem dużo ćwiczył. Chłopak był tak wygimnastykowany, że Krzysztof brał go za nogi, ręce i składał.
Robert Lewandowski zaczął późno mówić, w wieku około czterech lat. U laryngologa korygował problemy z wymową, seplenił. Ciało miał jednak niesłychanie rozwinięte. Znajomi śmieją się, że zanim Robert nauczył się chodzić, już zasuwał na rowerze.
Choroba serca podłamała Krzysztofa psychicznie. Jak wcześniej dwoił się i troił, dorabiał, tak później był coraz mocniej ograniczony. Miał bliskich i przyjaciół obok siebie, ale wewnętrznie trudno mu było zaakceptować pewne rzeczy. Nie mógł jeździć samochodem, nie mógł ćwiczyć, musiał porzucić ukochane judo. Znalazł się w rzeczywistości totalnie obcej dla siebie.
- Miał problemy z nadciśnieniem, musiał regularnie przyjmować leki - Robert Lewandowski wracał do tamtych chwil w wywiadzie z Izą Koprowiak. - Bardzo bał się operacji, ale w końcu się na nią zdecydował. Gdy wszystko się udało, był tak szczęśliwy, że przeżył, że chyba za bardzo się rozluźnił. Lubił napić się alkoholu, wtedy wypił za dużo. Zapomniał wziąć tabletek. Zasnął, już się nie obudził - wspominał kapitan reprezentacji Polski.
Daj milion
W Lesznie przez ostatnie dwadzieścia lat przybyło domów. Wieś mocno się rozbudowała. Za lasem pojawiły się bloki, stare budynki zostały odrestaurowane. Dobudowano gimnazjum, rozbudowano przedszkole. Leszno wypiękniało.
Dalej jednak pracuje się głównie w okolicy, choć przybyło miejsc zatrudnienia, na przykład w marketach. Młodzi wolą jeździć do Warszawy, to jakieś 30 kilometrów drogi. Kiedyś popularnym miejscem pracy był Zakład Mechaniki Precyzyjnej "Mera-Błonie". W okolicy była także cukrownia, którą później zlikwidowano.
Boisko, na którym zaczynał Lewandowski, od razu rzuca się w oczy. Szybko pojawia się po przekroczeniu tabliczki z nazwą miasta, należy do terenu szkoły podstawowej. Jeszcze bardziej wybija je wielki mural Lewandowskiego z flagą Polski i wygranym pucharem Ligi Mistrzów.
Zbitka małego chłopca z piłką, który za kilkanaście lat później osiągnął wielki sukces, ma być inspiracją dla lokalnej społeczności. To historia z krwi i kości, pokazująca człowieka bez supermocy, który tylko ze względu na to, że chciał i ciężko pracował, został najlepszym piłkarzem w dziejach naszego futbolu.
W Lesznie nie wszyscy tak do tego podchodzą.
Znajdą się tacy, którzy umniejszają sukces piłkarza, bo "na pewno miał plecy". Złośliwi kręcą nosem, że "poszedł grać dla Niemców". Krąży też niewypowiedziana pretensja do piłkarza, że skoro "zarobił i jest stąd, to niech więcej pomaga".
Lewandowski dwukrotnie wyposażył Partyzanta Leszno w komplet sprzętu Nike dla wszystkich roczników. Wspierał finansowo także swoją szkołę. Chciał wyłożyć milion złotych na bieżnię wokół boiska, ale wycofał się z inwestycji, widząc, że druga strona nie przedstawiła na ten pomysł żadnego biznesplanu.
Chcesz się przejechać?
Mimo zgrzytów, "Lewy" czuje się w Lesznie ciągle tak samo. - Nieraz rzucił klucze i dał się komuś przejechać swoim samochodem - mówi Gosia. - Sama mogłam poprowadzić zabytkowego kabrioleta, ale przerosło mnie to psychicznie - śmieje się.
Łatwo zauważyć, gdy Lewandowski przyjeżdża do Leszna. Facebook tamtejszej społeczności szybko zalewany jest zdjęciami z piłkarzem. Kilka razy złapano go na parkingu przy Biedronce. Niektórzy czatują w krzakach przy jego domu. To ta sama, ponad stumetrowa działka ze sporym ogrodem i domem wolnostojącym, w której dorastał. Iwona dalej tu pomieszkuje. Trzy razy w tygodniu uczy jeszcze WF-u w szkole.
- Czasem podjedzie ktoś na obcych numerach rejestracyjnych i zapyta, gdzie Robert dorastał. To dalej pewnego rodzaju atrakcja - podaje przykład Grzegorz Mincberger.
Jego córka przypomina sobie wspólne rozmowy z piłkarzem, gdy odwiedzał rodzinę w Polsce. - Mówił kilka razy, że chciałby po prostu pospacerować, bez tego zainteresowania i szumu. W klapkach, luźno ubrany - opowiada.
Dziewczyna jest w lekkim szoku, jaką piłkarz przeszedł przemianę. Pamięta, że "Robert przecież nic nigdy nie mówił, jak tata". Jego pierwsze wywiady w telewizji nazywa "męką".
- Wiem, dlaczego zaczął pojawiać się na galach, w programach, dlaczego bardziej wyszedł do kibiców. Tak dziś wygląda świat. Ale to maska Roberta. On zawsze grał dla samej gry. Gdyby mógł wybierać, to zrezygnowałby z rozpoznawalności - opisuje.
Leszno znów pulsuje
Ostatnio piłkarz był w rodzinnych stronach tylko na chwilę. Widział swój mural, do Leszna przyleciał specjalnie na niedawne wybory prezydenckie. To była szybka akcja. Lewandowski wrzucił głos do urny w szkole podstawowej i tego samego dnia wrócił do Monachium.
Po latach w podwarszawskiej wsi znowu czuć "bas". Tak jak to było przy pierwszej eksplozji kariery zawodnika. Kolejne sukcesy piłkarza trochę spowszedniały mieszkańcom, ale Barcelona rozbudziła emocje na nowo. W piątek całe Leszno będzie oglądało prezentację Roberta Lewandowskiego w nowych barwach.
- A zawsze mówił, że marzy o Realu Madryt - uśmiecha się Gosia.
Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)