W Niemczech czuł się szykanowany, Holandia go pokochała. I pamięta do dziś. W Utrechcie, gdzie grał przez sześć lat, nikt nie ma wątpliwości: Włodzimierz Smolarek był wielkim piłkarzem. I fantastycznym człowiekiem.
Już w niedzielę (godz. 15.00) Polska zagra z Holandią na Euro 2024. Chyba żaden nasz piłkarz nie jest w kraju tulipanów tak szanowany jak Smolarek.
Medalista MŚ 1982 mieszkał w Holandii ponad 20 lat. Grał w Utrechcie i Feyenoordzie Rotterdam, potem szkolił młodych piłkarzy.
Dopiero po śmierci taty uświadomiłem sobie, ile znaczył dla kibiców w Polsce i Holandii - mówi syn legendy, Mariusz Smolarek. Odnaleźliśmy go w 6,5-tysięcznym Lekkerkerk.
Tekst: Dariusz Faron
- Kawy? Herbaty? Mamy wszystko. All inclusive – Mariusz Smolarek staje za drewnianą ladą z szerokim uśmiechem. Ten uśmiech ma po ojcu, tak jak spojrzenie.
W Lekkerkerk, miasteczku pod Rotterdamem, życie toczy się leniwym tempem. Na wąskich uliczkach rzadko pojawia się samochód. Mocne słońce daje się we znaki, ludzie schowani w domach. Dwóch starszych panów z gracją, bez pośpiechu, odbija piłkę na korcie.
Mariusz Smolarek od lat pracuje jako instruktor tenisa. Mieszka pięć kilometrów od kortu. Jest w lokalnym klubie jednym z dwóch trenerów. Codziennie przyjeżdża rowerem na piętnastą, kończy o dwudziestej drugiej. - Miłość do tenisa zaszczepił mi tata. Za Widzewem Łódź był mały kort, na którym często graliśmy. Ale wielkim tenisistą nigdy nie byłem. W skali Holandii: trzy na dziesięć - śmieje się Mariusz.
Jest z osiągnięć ojca dumny.
- Bardzo kochał mnie i brata, Ebiego. Dla nas to nie był wielki piłkarz, tylko tata. Nie widzieliśmy w nim faceta strzelającego gola Realowi Madryt, tylko kochanego ojca, który rano przygotowuje jajecznicę - opowiada Mariusz.
- Dopiero tuż po jego śmierci w 2012 r. zacząłem rozumieć, jak był w Polsce szanowany. Przeżyłem szok. Wszędzie mówiono o jego odejściu, wspominały go dosłownie wszystkie media - mówi.
Czytając artykuły, zaczął sobie odświeżać najważniejsze momenty z kariery ojca.
Słynne zwycięstwo Polski z NRD w Lipsku, gdy tata strzelił dwie bramki.
Trzecie miejsce na MŚ 1982.
Legendarny taniec w narożniku przeciwko ZSRR.
Decydujący gol z Portugalią na mistrzostwach świata w 1986 r.
- Kiedy zobaczyłem na pogrzebie tłumy, zdałem sobie sprawę, ile znaczył dla polskiej piłki i dla kibiców. Ale Holandia też go pokochała.
TORT I SZAMPANY
16 lipca 1988. Rotterdam.
Pierwszy dzień Włodzimierza Smolarka w Feyenoordzie zaczyna się od "sto lat!". Gdy wchodzi do klubu, czekają na niego dwa torty. Na jednym flaga Polski, na drugim – Holandii. Przygotował je Jan De Zeeuw, działacz, który sprowadził napastnika do Rotterdamu. Oprócz tortów przyniósł też torbę z szampanami z okazji 31. urodzin "Smolara".
Świętowanie jest na tyle udane, że kilku pracowników sztabu musi pomóc trenerowi dotrzeć do domu. Powie im później: - Przepraszam, ale musicie mi to wybaczyć. Mam w drużynie Polaka.
Smolarek szybko zyskuje sympatię i szacunek. Holendrzy lubią w nim to, że zna swoją wartość i nie boi się odezwać. W autobiografii będzie po latach wspominał:
- Przedstawiłem się. Gdy wyciągnąłem rękę do bramkarza Joopa Hiele, podał mi sprzęt ze spodenkami, w których nie było sznurka. Od razu pokazałem to klubowej magazynierce. Hiele patrzy i mówi:
- Kim ty jesteś? Powinieneś sam naprawić te spodenki.
- A ty kim jesteś?
- Bramkarzem holenderskiej kadry.
- A ja jestem medalistą i dwukrotnym uczestnikiem mundialu. Jak osiągniesz tyle samo, to pogadamy.
Wszyscy wybuchli śmiechem. Wkrótce Hiele wyciągnął do mnie rękę i był moim najlepszym kolegą w drużynie”.
"SMUTNY, ŚMIERDZĄCY POLAK"
W Holandii Smolarek oddycha dużo swobodniej niż w Niemczech.
Mimo że przed przyjazdem do Rotterdamu zdobył z Eintrachtem Puchar Niemiec, opuszczał Frankfurt z ulgą. Tam szatnia nigdy w pełni go nie zaakceptowała.
Już na pierwszym treningu koledzy niemiłosiernie sponiewierali Smolarka, żeby pokazać mu miejsce w szeregu. Na następne zajęcia kupił długie korki i sam zaczął grać tak ostro, że trener wziął go na dywanik. - A widział pan, co oni robili ostatnio ze mną? - gdy Smolarek zadał to pytanie, szkoleniowiec tylko spuścił głowę.
- Po dwóch latach gry w Eintrachcie Włodek prosił mnie: "Jan, zabierz mnie stąd. Ja tutaj zawsze jestem dla Niemców tym smutnym, śmierdzącym Polakiem. Jak coś idzie źle, to jest na mnie. A jak coś zrobię dobrze, moje nazwisko ledwo przechodzi im przez usta". W Feyenoordzie przyjęli go zupełnie inaczej - mówił w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem dla sport.pl Jan De Zeeuw.
Na łamach WP SportoweFakty działacz opowiada: - Włodek nie był tam szczęśliwy. Radość życia odzyskał dopiero w Holandii. Przed przyjazdem radziłem mu jedynie, żeby zmienił niemiecką rejestrację w samochodzie, bo ktoś przewróci go do góry nogami!
W Holandii nikt jednak auta Smolarkowi nie niszczy. Wręcz przeciwnie – znajduje tam swoje miejsce na ziemi. W książce stwierdzi: nie sądziłem, że spędzę tam 20 lat.
Do 1990 r. gra w Feyenoordzie. Później przez sześć lat jest ulubieńcem kibiców Utrechtu. W 166 meczach strzela dla klubu 33 gole, by po zakończeniu kariery wrócić do Rotterdamu jako trener młodzieży. Wyszkoli dziesiątki młodych piłkarzy, z Robinem van Persiem na czele. Znany napastnik reprezentacji Holandii, występujący w Arsenalu czy Manchesterze United, nigdy nie zapomni, pod czyimi skrzydłami stawiał pierwsze kroki.
Po śmierci Smolarka pierwszego SMS-a z wyrazami smutku Jan De Zeeuw dostanie właśnie od Van Persiego.
MARZENIA W GRUZACH
Maj 2024. Leekerkerk.
- Też grałem jako napastnik w juniorach Feyenoordu. Czy miałem talent? Tak mówili - opowiada Mariusz Smolarek. Na boisko nie wybiegł od trzech lat. Ma zniszczone kolano. Nie ma co ryzykować, jako instruktor tenisa musi być sprawny.
Mariusz trenował w drużynach młodzieżowych Feyenoordu z bratem, Ebim.
- Tata nigdy nie wywierał presji, żebyśmy zostali piłkarzami. Sami o tym marzyliśmy. Po szkole rzucaliśmy tornistry w kąt i do wieczora przesiadywaliśmy na boisku. Piękne czasy.
Marzenia legły w gruzach, gdy miał 14 lat. To był wyjazdowy mecz. Mariusz dostał piłkę na szesnasty metr. Za wszelką cenę chciał trącić ją przed bramkarzem, który wjechał wślizgiem. Później nie pamiętał już nic prócz bólu. Odwieźli go ze złamaną nogą do szpitala. Po rehabilitacji wrócił na boisko. Nie było już jednak mowy o wielkiej karierze. Zwłaszcza że łapał kolejne urazy.
- Ale nadal gram w piłkę lepiej niż w tenisa - śmieje się Smolarek.
I cieszy z sukcesów brata, który z powodzeniem występował w reprezentacji Polski. Słynny mecz przeciwko Portugalii i dwa gole Ebiego oglądał w Holandii przed telewizorem. Opowiada: brat wkurzył rywali na tyle, że po końcowym gwizdku Cristiano Ronaldo nie chciał się z nim wymienić koszulką.
Widocznie taki już pech Smolarków. Przecież na mundialu, przypomina Mariusz, ojciec prosił o koszulkę Maradonę. Argentyńczyk odwrócił się na pięcie. A Smolarek rzucił do niego po polsku: - Przyjdzie czas, że to ty będziesz prosić mnie!
Mariusz pozostał w cieniu, ale dobrze mu z tym. - Nigdy nie zazdrościłem Ebiemu sukcesu. Wręcz przeciwnie, mocno go dopingowałem. Nieraz jako starszy brat radziłem, co może poprawić. Z boku zawsze widać lepiej.
- Jestem dumny z brata i taty. Choć minęło tyle lat, ojciec nadal jest w Holandii bardzo szanowany. Zresztą, jeśli jedziesz do Utrechtu, sam się przekonasz.
WIĘŹ
Stadion Galgenwaard świeci pustkami. Jest po sezonie. Wiatrak szumi, pani z recepcji ospale stuka w klawiaturę.
- Szuka pan Włodzimierza Smolarka? Ach, świetnie! - udaje zainteresowanie, ale słabo jej to wychodzi. Reporter z Polski obchodzi ją równie mocno, co wyniki Utrechtu z lat 90.
Na szczęście nie trzeba długo szukać. Długa ściana przy recepcji na parterze. Biały napis "piłkarska historia Utrechtu" i zdjęcia najsłynniejszych postaci w historii klubu.
Smolarek unosi ręce i szeroko się uśmiecha po strzelonym golu.
- Był dla mnie kimś wyjątkowym. Jeśli grasz z kimś przez sześć lat, znasz go bardziej niż jego żona! Widzisz wszystkie jego zalety i słabości. Przeżywacie ze sobą wspaniałe chwile i te trudniejsze – opowiada były piłkarz Utrechtu, Ab Plugboer.
Jest trenerem młodzieży w klubowej akademii. Jej obiekty są położone kilka minut piechotą od stadionu.
- Od razu dostrzegliśmy, jak znakomitym jest zawodnikiem. Był niesamowicie inteligentny z piłką przy nodze. Dzięki temu nam grało się dużo łatwiej. Sprawiał, że cały zespół spisywał się lepiej. Niesamowity napastnik - rozpływa się Plugboer.
Zarzeka się, że przez całą karierę z nikim nie rozumiał się tak dobrze jak ze Smolarkiem. - Wiele razy graliśmy na pamięć. Nie musiałem nawet patrzeć, żeby wiedzieć, gdzie biegnie "Smoli". Naprawdę była między nami więź. Potrafię to udowodnić! - Holender wyciąga z kieszeni telefon i odtwarza wideo.
Październik 1991. Stadion Galgenwaard. Utrecht gra w Pucharze UEFA z Realem Madryt. Plugboer dostaje piłkę na lewą stronę. Dogrywa w pole karne, nawet nie spoglądając w stronę szesnastki. A Smolarek uderza w długi róg, dając zespołowi prowadzenie.
- Mówiłem ci! Przegraliśmy 1:3, ale to i tak był dla nas wyjątkowy mecz. Taki klub jak Utrecht mierzył się z wielkim Realem Madryt... - wzdycha były pomocnik.
- Wiem, że widzisz się jeszcze z naszym środkowym obrońcą, Robertem Roestem. Przy nim o meczu z Madrytem lepiej nie wspominaj.
PIŁKARSKI OJCIEC
Kilkanaście minut później Roest wybucha śmiechem na trybunach akademii Utrechtu. Dłuższe włosy, luźna koszulka, nieco szelmowski uśmiech.
- Ilu piłkarzy może się pochwalić, że strzeliło gola słynnemu Realowi?! - wykrzykuje.
W 66. minucie chciał zgrać piłkę głową do bramkarza. Zamiast tego, strzelił samobója. Ale powtarza za Plugboerem: to był wyjątkowy czas. Na tyle wyjątkowy, że wymienia bez zająknięcia podstawową jedenastkę Utrechtu z sezonu 1991/1992. Ze Smolarkiem na czele.
- Włodek należał do starszyzny, a ja wchodziłem do szatni jako najmłodszy zawodnik. Dlatego był moim piłkarskim ojcem. Niesamowity gracz z ogromnym doświadczeniem. Wiele się od niego nauczyłem - mówi Roest.
Chodzi mu nie tylko o boisko.
- Pamiętam, jak pojechaliśmy na obóz do Gijon. Byliśmy już po wszystkich meczach kontrolnych i treningach. Poszedłem w tango. Siedziałem w hotelowym barze z kolegami, nagle wszedł "Smoli". Zamiast zostać na widoku, tak jak my, sączył ze starszą gwardią whisky w pokoju hotelowym. Pomyślałem: cholera, tu też ma ode mnie większe doświadczenie!
Roest znów głośno się śmieje. Ale zaraz poważniejsze. - Gdy w 2012 r. dowiedziałem się, że "Smoli" zmarł na serce, przeżyłem szok. Odszedł zdecydowanie za wcześnie. Wielka osobowość. Legenda. A poza boiskiem normalny, bardzo porządny facet.
Roest przypomina, że niedługo po tym, jak do Holandii dotarła wiadomość o śmierci Smolarka, Utrecht grał mecz ligowy z Feyenoordem. Kluby uczciły pamięć Polaka minutą ciszy. Piłkarze wyszli na murawę z czarnymi opaskami na ramieniu, a na środku boiska rozłożono transparent z podobizną "Smoliego".
- To nie jest żadna dyplomacja: jestem zaszczycony, że mogę się wypowiedzieć w reportażu o Smolarku.
- Mogę tylko powtórzyć to, co powiedział ci Mariusz: "Smoli" kochał Holandię. A Holandia pokochała jego.ODLICZANIE
- Gdyby wyjechał wcześniej, mógłby osiągnąć jeszcze więcej - ocenia Mariusz Smolarek. - Ale i tak miał wspaniałą karierę. Cieszę się, że w Holandii przekonali się, jak wspaniałym był zawodnikiem.
Nawet po powrocie Włodzimierza Smolarka do Polski w 2009 r., Mariusz miał z ojcem świetny kontakt. Często rozmawiali telefonicznie. Dziś tęskni za tymi rozmowami. Chętnie usiadłby z ojcem przy herbacie, obejrzał wspólnie mecz.
Mariusz już odlicza do pierwszego spotkania Polaków na Euro 2024. W niedzielę przyjdzie na kort w koszulce Biało-Czerwonych. - Trochę się boję. Jeśli drużyna Koemana nas zleje, to jak pokażę się w klubie? - pyta, udając zaniepokojenie.
Cieszy się, że mimo upływu czasu pamięć o ojcu nie ginie. Ostatnio dowiedział się, że można nawet wybrać postać Włodzimierza Smolarka w grze komputerowej FIFA 23. Pewnie kilku młodszych kibiców dowie się dzięki temu, kim był.
Mariusz uśmiecha się tak szeroko jak na początku spotkania.
- Sam wziąłem nawet pada do ręki. Ale nie jestem w tym mistrzem, a nie wypada grać słabo tak dobrym zawodnikiem jak Smolarek. Dałem sobie spokój.
- Nie ma co szargać dobrego imienia taty.