W przeciwieństwie do poprzedniego, olimpijskiego roku, tym razem kielczanie mogli przygotowywać się do sezonu z dużym spokojem. Kibice żółto-biało-niebieskich liczyli, że niczym niezakłócony okres przygotowawczy sprawi, że gracze Industrii szybko osiągną optymalną formę i zdołają jak najdłużej ją utrzymać.
Wicemistrzowie Polski zaczęli sezon najlepiej jak się dało - od wywalczenia Superpucharu Polski. Szczypiorniści z Kielc nie mają jednak zamiaru na tym poprzestawać i jak sami podkreślali przed meczem z Kolstad - już nie mogli się doczekać występów w Lidze Mistrzów. Najważniejsze europejskie rozgrywki klubowe w tym roku zapowiadają się dla graczy z województwa świętokrzyskiego jak prawdziwy tor przeszkód - dość powiedzieć, że żółto-biało-niebiescy trafili do grupy z zeszłorocznymi finalistami z Berlina, zdobywcami brązowych medali Final4 - zawodnikami HBC Nantes, czy zawsze piekielnie groźnymi zespołami z Veszprem, Aalborga czy Lizbony.
ZOBACZ WIDEO: Dostaje 8,5 tys. zł emerytury. Wyjawia, jak na to zapracował
Kielczanie szybko pokazali, że jeśli chodzi o ich formę, to kibice nie muszą się martwić. Już w trzydziestej sekundzie wynik starcia z Kolstad otworzył Szymon Sićko. Koledzy szybko poszli jego śladem i po chwili na tablicy wyników było już 4:0. Norwegowie nie bardzo wiedzieli, skąd przyszedł cios i długimi fragmentami nie mieli pomysłu na odpowiedzenie rywalom. Na ich pierwsze trafienie trzeba było czekać do piątej minuty, ale ta pierwsza bramka w żaden sposób nie rozwiązała ich problemów.
Żółto-biało-niebiescy doskonale spisywali się w obronie, byli czujni, a chwilami nawet nieco przebiegli - jak Aleks Vlah, który wbiegając na parkiet z ławki zdołał wykraść piłkę rywalom i wyprowadzić z tego błyskawiczną kontrę (6:1).
Już w 7. minucie pojedynku o czas poprosił trener Christian Berge. Jego rozmowa z drużyną nie przyniosła jednak wielkich efektów. Co prawda Norwegowie po powrocie na parkiet zdołali zdobyć drugie trafienie, ale kielczanie natychmiast odpowiedzieli i utrzymali sześciobramkowe prowadzenie.
Gracze Dujszebajewa szybko przekonali się jednak o tym, że muszą być mocno skoncentrowani. Tradycyjne zmiany w połowie pierwszej partii tym razem nie przysłużyły się drużynie wicemistrzów Polski. Żółto-biało-niebiescy zaczęli popełniać błędy - przestrzelony rzut, faul w ataku, niewykorzystany karny szybko się na nich zemściły. Przyjezdni wreszcie się nieco ocknęli i zaczęli odrabiać straty - sukcesywnie starali się zmniejszać przewagę Industrii i na sześć minut przed końcem pierwszej połowy zbliżyli się na trzy oczka.
Wtedy też o czas poprosił trener Dujszebajew. Po krótkiej przerwie jego zawodnicy zdołali znów odskoczyć na pięć trafień. Duża w tym zasługa Klemena Ferlina, który był bardzo mocnym punktem swojej ekipy. Słoweniec popisał się kilkoma fantastycznymi paradami, a w całym spotkaniu zaliczył aż piętnaście obron.
Drugą połowę od trafienia zaczęli goście, ale kolejne minuty należały już do żółto-biało-niebieskich. Z dwunastu pierwszych bramek w tej części meczu aż dziewięć padło łupem graczy z województwa świętokrzyskiego.
Kielczanie spisywali się fenomenalne i szybko stało się jasne, że tego zwycięstwa już nie wypuszczą z rąk. W drugiej połowie momentami grali naprawdę koncertowo i to przyniosło efekt - aż jedenastobramkowe zwycięstwo.
Industria Kielce - Kolstad Handball 38:27 (16:12)