Kielczanie rozgrywki Ligi Mistrzów zaczęli od bardzo dobrego występu w meczu z Kolstad. Już w drugiej kolejce poprzeczka została znacznie podniesiona - żółto-biało-niebieskich czekało wyjazdowe starcie ze Sportingiem. Zespół z Portugalii w poprzednim sezonie otarł się o awans do Final Four, w ćwierćfinałowym dwumeczu przegrał z HBC Nantes zaledwie 57:60. We wcześniejszych rundach zanotował kilka doskonałych wyników, dzięki czemu fazę grupową zakończył na drugiej lokacie przed takimi tuzami jak Fusche Berlin czy Paris Saint-Germain HB.
Wicemistrzowie Polski do Lizbony pojechali bez kontuzjowanego Aleksa Vlaha oraz Piotra Jarosiewicza i Hassana Kaddaha, którzy w ostatnich dniach zmagali się z chorobą.
ZOBACZ WIDEO: Wiadomo, co dziś robi wicemistrzyni olimpijska. "To nie jest wielki biznes"
Już pierwsze minuty pokazały, że nie powtórzy się początek starcia z Kolstad. Gospodarze błyskawicznie ruszyli do ataku i starali się dyktować bardzo szybkie tempo. Kielczanie podjęli rękawicę, dobrze od startu spisywał się Piotr Jędraszczyk, świetnie funkcjonowała współpraca z kołowymi - Theo Monarem i Artsiom Karalekiem. Po dobrym początku Sportingu, to przyjezdni wyszli na prowadzenie i wydawało się, że będą w stanie dotrzymać kroku rywalom.
Wszystko zmieniło się jednak po pierwszym kwadransie gry. Znów kiepsko na postawę zespołu wpłynęły zmiany, po zejściu z boiska Jędraszczyka wicemistrzowie Polski mieli problemy ze złapaniem rytmu. Lizbończycy z kolei znacznie poprawili swoją defensywę i szczypiorniści z województwa świętokrzyskiego mieli spore kłopoty z wypracowaniem pozycji rzutowej. W dodatku, gdy im się to udawało, to nie byli skuteczni, bo ważne piłki odbijał Mohamed Aly Abdelmotaleb.
W przeciwieństwie do pierwszego meczu tym razem bramkarze Industrii nie byli mocnym punktem swojego zespołu. To wszystko złożyło się na to, że jeszcze przed przerwą gracze Sportingu zdołali zbudować przewagę sześciu trafień (18:12).
Kielczanie drugą połowę zaczęli najlepiej jak się dało - od szybko zdobytych dwóch bramek. Na ich nieszczęście rywale odpowiedzieli błyskawicznie - także dwoma trafieniami. Ciężar w ofensywie wziął na siebie Szymon Sićko - rozgrywający dwoił się i troił w ataku, ale jak można było przypuszczać - największe zagrożenie w ofensywie ze strony Portugalczyków stanowił Kiko Costa i on na wszystkie ciosy Sićki odpowiadał bez najmniejszych problemów.
Od 43. minuty szczypiorniści Industrii musieli radzić sobie bez Karaleka, który dostał czerwoną kartkę. Żółto-biało-niebiescy cały czas starali się naciskać na przeciwników, ale nie byli w stanie zbliżyć się na dystans mniejszy niż trzy oczka.
W końcówce zresztą lizbończycy złapali wiatr w żagle i odskoczyli aż na sześć trafień. Czasu ubywało i już na kilka minut przed ostatnią syreną było wiadomo, że wicemistrzowie Polski nie będą w stanie odrobić strat. Kielczanie w Portugalii stracili aż czterdzieści jeden bramek - najwięcej od ponad sześciu lat, kiedy to w meczu o trzecie miejsce Final4 przegrali z Barcą Lassą 35:40 (sezon 2018/2019). Było blisko wyrównania rekordu największej liczby straconych trafień - ten wyczyn należy do Dumy Katalonii i ma niemal siedem lat - w 2018 Hiszpanie rzucili żółto-biało-niebieskim czterdzieści dwa gole.
Sporting CP - Industria Kielce 41:37 (20:15)