Przygotowująca się do styczniowych mistrzostw Europy reprezentacja Polski zagrała z Czechami w nietypowym dla piłki ręcznej miejscu. W Wałbrzychu nie tylko nie ma żadnej drużyny ligowej, ale również zawodniczki i zawodnicy z tego miasta nie rywalizują w zmaganiach młodzieżowych. Trener Jota Gonzalez wobec licznych urazów i czasowych rezygnacji z gry w kadrze postawił aż na 6 zawodników PGE Wybrzeża. W kadrze znalazło się też trzech absolutnych debiutantów. Oprócz grającego w gdańskim klubie Damiana Domagały, szansę otrzymali Leon Łazarczyk z Energa Bank PBS MMTS-u Kwidzyn i Piotr Mielczarski z Irudek Bidasoa Irun.
Mecz rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem ze względu na problemy techniczne w hali. Pierwsze minuty wyglądały dobrze w wykonaniu Biało-Czerwonych. Gdy w 7 minucie swoją drugą bramkę rzucił Filip Michałowicz rehabilitując się za błąd w poprzedniej akcji, na tablicy wyników widniał rezultat 4:2. Później jednak gra naszej reprezentacji zdecydowanie się posypała.
Polacy totalnie gubili się w ataku pozycyjnym i tracili hurtowo bramki. W ciągu sześciu minut Czesi pokonali Adama Morawskiego aż sześciokrotnie i gdy dwa razy z rzędu trafił Daniel Blaha było już 4:8 i selekcjoner polskiej reprezentacji poprosił o czas. Polakom udało się przynajmniej na chwilę powstrzymać zapędy Czechów, jednak wciąż brakowało pomysłu na grę w ataku.
Zawodnicy zza naszej południowej granicy jeszcze w I połowie zaliczyli kolejną świetną serię. Tym razem trafili cztery razy z rzędu i gdy w odpowiednim miejscu i czasie znalazł się Daniel Reznicky, w 22 minucie było już 6:13.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandal na murawie! Kibic uderzył piłkarza
Na domiar złego, przy stanie 8:14, po nieodpowiedzialnym wyjściu Adam Morawski zobaczył czerwoną kartkę i Polska została z jednym bramkarzem. Jeszcze przed przerwą przyjezdni prowadzili różnicą ośmiu trafień, ostatecznie pierwsza część meczu zakończyła się rezultatem 9:16.
Od początku drugiej połowy utrzymywało się 7-8-bramkowe prowadzenie gości. Po 10 minutach doszło do mocno niestandardowej sytuacji. Cała szóstka zawodników z pola, to byli szczypiorniści jednego polskiego klubu - i to nie któregoś z hegemonów z Płocka i z Kielc, a z PGE Wybrzeża. Co ciekawe gra Biało-Czerwonych wówczas przyspieszyła i po rzucie Wiktora Tomczaka było 15:21. Do wyrównania było jednak daleko.
Do zawodników z Gdańska dołączył Paweł Paterek i gra Polaków na pewno wyglądała lepiej niż do przerwy. Od 49 minuty trener Gonzalez zdecydował się na wstawienie siódmego zawodnika do ataku i od razu bramkę rzucił najdłużej siedzący na ławce Jakub Będzikowski, dla którego było to już trzecie trafienie. Polacy wyraźnie się przebudzili i po zbiórce Mikołaja Czaplińskiego w obronie i kontrze, Paterek trafił na 21:25.
Koncert Polaków trwał. Gdy Czapliński trafił ze skrzydła, przy stanie 23:26, na 7 minut przed przerwą selekcjoner Czechów poprosił o czas. Po chwili, po kolejnej bramce Czaplińskiego było już tylko 24:26.
Polacy odpowiadali na bramki Czechów, jednak długo nie potrafili zniwelować straty do mniej niż jednej bramki różnicy. Na 14 sekund przed końcową syreną na 29:30 trafił Sebastian Kaczor, Czesi nie popełnili jednak błędu i wygrali w Wałbrzychu.
Mistrzostwa Europy zaczną się dla Polaków 16 stycznia. W fazie grupowej Biało-Czerwoni grają z Węgrami, Islandią i Włochami. Żeby myśleć o awansie do fazy zasadniczej Polacy muszą się ustrzegać takiej gry jak do przerwy.
Polska: Morawski, Skrzyniarz - Czapliński 5, Będzikowski 4, Widomski 4, Daszek 3, Michałowicz 2, Tomczak 2, Jankowski 2, Paterek 2, Kaczor 2, Beckman 1, Mielczarski 1, Jarosiewicz 1, Marciniak 1, Papina, Domagała, Łazarczyk.
Karne: 4/6.
Kary: 6 min. (Morawski 2 min. - cz.k. Kaczor 4 min.)
Czechy: Mrkva, Hrdlicka - Piroch 6, Josef 5, Blaha 3, Skopar 3, Reichl 3, Vomacka 2, Siroky 2, Solak 2, Palat 2, Sterba 1, Reznicky 1, Tomasek, Brezina, Havran, Douda, Mizera, Nantl, Kubes.
Karne: 3/4.
Kary: 8 min. (Piroch, Havran - po 4 min.)