W ostatecznym rozrachunku do kolejnej fazy Challenge Cup awansował polski klub. O ogromnym pechu może mówić Zlatko Vezenkovski, który już po końcowej syrenie nie wykorzystał rzutu karnego. W tej sytuacji macedoński szczypiornista trafił w słupek.
- On był wyznaczony do rzutu. W tej chwili wydawał się najbardziej stabilny psychicznie. Myślałem także o Petro Kitevie. Jednak zapadła decyzja, iż do piłki podejdzie Vezenkovski. To jest sport, nie można mieć do niego pretensji, choć wszyscy żałują straconej szansy - stwierdził Milczo Czakareski w rozmowie z bałkańską prasą. Szkoleniowiec VV Tikves 06 Kavadarci przyczynę porażki widzi w szerszym kontekście.
- Widocznie nie wytrzymaliśmy presji psychicznej w pojedynku przeciwko klasowemu polskiemu zespołowi, w którego szeregach jest dwóch reprezentantów Polski, trzech obcokrajowców oraz świetny bramkarz. Nie mogę narzekać na ducha walki swoich zawodników, lecz w niektórych kluczowych momentach uciekali oni od odpowiedzialności. Mecz był bardzo wyrównany, do samego końca była bramka za bramkę - dodał Czakareski, który pozwolił sobie na ocenę pracy dwóch arbitrów - Davida Soka i Bojana Laha, ale także sytuacji w klubie.
- Słoweńscy sędziowie podjęli kilka błędnych decyzji, ale wierzę, że nas nie skrzywdzili. Naprawdę szkoda, gdyż w przypadku zwycięstwa mogliśmy odnieść swój największy sukces, a w hali Jasmin była na to szansa. Przed tym spotkaniem wiele osób zadawało sobie pytanie, jak mogliśmy odnieść zwycięstwo w pierwszym starciu. Jednak taki jest sport, choć w takich warunkach, w jakich funkcjonujemy i braków, jakie są widoczne, jest to maksimum - wyraził swoje zdanie Milczo Czakareski.