- W pierwszej połowie graliśmy na średnim, europejskim poziomie - chwali swój zespół szkoleniowiec Azotów, Bogdan Kowalczyk. Jego podopieczni wdali się z faworyzowanymi Słoweńcami w wymianę ciosów, w pewnym momencie prowadzili nawet 7:3 i wydawało się, że odrobienie siedmiu bramek z pierwszego spotkanie znajduje się jak najbardziej w ich zasięgu. Nadzieje na awans pogrzebała jednak marniutka druga połowa. - Zabrakło troszeczkę zdrowia, nad tym będzie trzeba się zastanowić i popracować - nie kryje w rozmowie ze dziennikarzami Kowalczyk.
Szkoleniowiec Azotów zaznacza także, że pierwszy mecz z Cimosem stał na nieco wyższym poziomie aniżeli spotkanie, które dane było oglądać kibicom zgromadzonym na hali w Puławach. - Tam niestety bardzo nieszczęśliwie przegraliśmy końcówkę, spotkanie w Słowenii powinno się zakończyć naszą porażką różnicą trzech-czterech bramek - zaznacza Kowalczyk.
Po pierwszym kwadransie - rozegranym ze spokojem i konsekwencją - w szeregi puławian wkradać zaczęła się nerwowość. - Moi gracze podjęli niepotrzebne ryzyko - tłumaczy Kowalczyk. - Nie takie były założenie. Przed meczem mówiłem, że chcemy przede wszystkim to spotkanie wygrać. Mnóstwo było nieprzygotowanych rzutów, prób z niedopracowanych pozycji. To wszystko odbiło się na końcowym wyniku, mecz ostatecznie zakończył się remisem i możemy uznać to za rezultat pozytywny - zaznacza doświadczony szkoleniowiec.
W sobotę w szeregach Azotów zabrakło lidera formacji defensywnej, Mateusza Kusa. Na kole pod bramką rywali znakomicie zastąpił go Paweł Sieczka, w tyłach widać było jednak brak "Kozy". - To jest u nas człowiek, który gra ostatniego w strefie 5-1, dobrze radzi sobie też w 6-0. Gdyby zagrał w meczu z Cimosem, to nie ulega żadnej wątpliwości, że stracilibyśmy cztery-pięć bramek mniej - zaznacza Kowalczyk. Właśnie tyle zabrakło, by w Puławach złapać ze Słoweńcami kontakt i nawiązać walkę o awans do półfinału Challenge Cup.