Jakub Szczęsny: Za nami początek rozgrywek I ligi, a KPR Ostrovia Ostrów bez Eugeniusza Lijewskiego na ławce trenerskiej. Dlaczego nie prowadzi pan Ostrovii?
Eugeniusz Lijewski: Musiałem zrezygnować z trenowania seniorów Ostrovii, ponieważ miałem problemy zdrowotne. Poddałem się zabiegowi lekarskiemu i teraz jest wszystko OK. Obecnie zajmuję się szkoleniem młodzieży w jednej z ostrowskich szkół.
Wspólnie z synami, Pawłem Ruskiem oraz Bartłomiejami Jaszką i Tomczakiem pojawił się pan na bilbordzie "Ostrów, tu szkolimy mistrzów", który otwiera miasto. Według pana to ważny element promocji waszego regionu?
- Popieramy wszystko, co promuje naszą dyscyplinę. Bilbord z elementami sportowymi ma dwa znaczenia. Pierwszym jest fakt, że władze miasta doceniają to co robimy. Drugi jest taki, że Ostrów nie ma za bardzo czym się szczycić i dlatego po raz drugi wielki obiekt z piłkarzami ręcznymi doszedł do skutku.
Jeden z pana byłych podopiecznych, Damian Krzywda miał przejść do Azotów Puławy. Niestety, nic z tego nie wyszło. Co według pana spowodowało taki rozwój sytuacji?
- Damian jest dobrym zawodnikiem ,lecz ma duże braki techniczne. Musi poprawić grę "1 na 1", lepiej używać zwodów i być może dostanie kiedyś jeszcze jedną szansę. Póki co niech walczy z Ostrovią o ekstraklasę.
Patrząc na reprezentantów Polski, wywodzących się z Ostrowa Wielkopolskiego oraz kilku graczy Superligi mężczyzn istnieje według pana "ostrowska myśl szkoleniowa"?
- Nie ma żadnej specjalnej myśli, ponieważ wszędzie trafiają się utalentowani sportowcy. Trzeba mieć zacięcie do sportu. My nie zrobiliśmy nic szczególnego, by Ostrów doczekał się znanych piłkarzy ręcznych.
Ostatnim, który dołączył do słynnej "grupy ostrowskiej" jest Bartłomiej Tomczak. Jak pan wspomina jego pobyt w macierzystym klubie?
- Bartek jest wychowankiem Pawła Ruska. Tomczak miał wielkie serce do gry. Nie oszczędzał się na treningach, walczył ze wszystkich sił. Był bardzo sumienny. Tylko choroba była w stanie uniemożliwić mu udział w treningu. Jego marzeniem była gra w Superlidze. Trafił do kadry narodowej i w pełni sobie na to zasłużył. Jego rozwój sportowy był prawidłowy. Najpierw sukcesy młodzieżowe, takie jak mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski juniorów, a dopiero potem kadra i nowy zespół. Tak wygląda kariera najlepszych zawodników.
Zamykając wątek Ostrowa, czy według pana Tomasza Rosińskiego można przypisać do grupy, którą tworzą pańscy synowie oraz Tomczak i Jaszka?
- Trudne pytanie. Jego matka, pani Marchewka urodziła się w Ostrowie i stawiała pierwsze kroki w piłce ręcznej. Jej mąż grał przez 2 lata w Ostrowie ze mną w jednym klubie. Następnie wyemigrowali do Katowic i tam urodził się Tomek. Nie wiem jak prawidłowo podsumować tą sytuację. Powiedzmy, że Tomasz Rosiński ma ostrowskie korzenie.
Jak pan odebrał informacje niemieckich mediów, które wróżyły Marcinowi Lijewskiemu koniec kariery?
- Ze spokojem przyjąłem tą informację. Wiem, że jeżeli działoby się coś złego, to wiedziałbym o tym pierwszy, bezpośrednio od Marcina. Niemieckie media, a w szczególności "Bild", który jako pierwszy tą informację podał, specjalizują się w plotkach. Szukają tematu na pierwszą stronę i często piszą głupoty. Staw skokowy Marcina jest już po zabiegu. Wszystko jest OK. Usunięto osiem chrząstek, które przeszkadzały stawowi. Myślę, że za miesiąc mój syn będzie gotowy do gry, a niemieccy dziennikarze dadzą mu spokój.
Głupi zbieg okoliczności sprawił, że również Krzysztof Lijewski złapał kontuzję. Pech prześladuje pańskich synów, dla których ostatnie urazy nie są pierwszymi w sportowej przygodzie?
- Nie można mówić o pechu. Rozgrywający oraz kołowy to pozycje newralgiczne. Tam potrzeba dobrego przygotowania fizycznego oraz odporności psychicznej. Obciążenia są bardzo duże, dlatego zawodnicy liczą się z tym, że mogą złapać kilka drobnych urazów w ciągu całego sezonu.
Zdaniem surowego, szczerego, obiektywnego ojca - trenera dla Krzysztofa Lijewskiego zamiana HSV Hamburg na Rhein-Neckar Lowen jest krokiem do przodu?
- Czas pokaże, czy była to słuszna decyzja. W HSV odpowiedzialność za wynik rozkładała się na kilku zawodników. W Lowen jest troszkę inaczej. Krzysiek ma być siłą napędową zespołu. Początek sezonu wskazuje, że wszyscy upatrują w nim lidera zespołu. Myślę, że to zmobilizuje go do jeszcze lepszej gry.
Lwy z Mannheim nie zagrają w Lidze Mistrzów. Porażka nowego zespołu młodszego syna z Vive Targami Kielce była dla pana niespodzianką ?
- Rzeczywiście byłem zaskoczony. Przygotowania Lwów do sezonu nie przebiegały zbyt dobrze. Sam Krzysiek przyznał, że ciężko mu było się zgrać z nową ekipą i dlatego jechał pełen obaw do Kielc. Znając Grzegorza Tkaczyka i innych zawodników wiedział, że będzie bardzo trudno. Ten zimny prysznic może im wyjść na dobre. Wiedzą co zrobili źle i muszą walczyć o jak najwyższą lokatę w Bundeslidze.
HSV Hamburg zdobył pierwszy tytuł mistrzowski w historii klubu i po kilku letniej dominacji THW Kiel zdetronizował Zebry. Jak pan odebrał wspólny sukces pańskich synów i ich kolegów z zespołu?
- Wielki sukces HSV i wielka klęska THW. Zespół naszpikowany gwiazdami przegrał dwa mecze u siebie i stracił tytuł. Dla mnie Kilonia jest zespołem kompletnym i zdecydowanie najlepszym na świecie. Wypadek przy pracy sprawił, że Hamburg zdobył tytuł w pełni zasłużenie.
Marcin i Krzysztof nie grają już w jednym klubie. Jak w rodzinnym domu wygląda podział kibicowania? Mama za HSV, a tata za Rhein-Neckar Lowen?
- Gdy grają przeciwko sobie, to nie kibicujemy nikomu, tylko koncentrujemy uwagę na nich. Chcemy by jak najlepiej zagrali i by ominęły ich kontuzje. To jest najważniejsze. HSV i starszy syn zrobili swoje także teraz czas na Lwy i młodszego syna.
Wierzy pan w to, że Ostrów znajdzie się kiedyś w Superlidze mężczyzn?
- Bardzo bym tego chciał. Niestety, znając sytuację finansową, problem ze sponsorem, wiem, że to bardzo trudne zadanie do wykonania. Miasto jest zadowolone, że wyszkoliliśmy mistrzów, a na chwilę obecną mamy tylko I ligę. Martwi mnie to, że z powodów finansowych nasi wychowankowie muszą sobie szukać nowych klubów.