Piotr Werda: Jakie były kulisy objęcia przez pana funkcji drugiego szkoleniowca Nielby?
Dariusz Molski: Już w trakcie poprzedniego sezonu nawiązałem kontakt z ówczesnym prezesem klubu. Wstępnie ustaliliśmy, iż gdyby potrzebna była pomoc, to jestem gotowy do współpracy. Obecni włodarze klubu stwierdzili, że Pawłowi Galusowi - pierwszemu trenerowi, przydałoby się wsparcie. Zaakceptowałem warunki, które mi zaproponowali i rozpocząłem pracę w Wągrowcu.
Jaka będzie pana rola w zespole? Za jakie elementy będzie pan odpowiedzialny?
- Będę pracował wspólnie z Pawłem Galusem przy każdym elemencie. Teraz jednak szczególnie skupię się na pracy z bramkarzami.
Czy będzie pan mieszkał w Wągrowcu, czy też dojeżdżał z Gorzowa Wielkopolskiego na treningi?
- W związku z moją pracą zawodową, którą wykonuję w Gorzowie, organizacyjnie będzie mi bardzo trudno, aby zamieszkać teraz w Wągrowcu. Nie mogę przecież zrezygnować z pracy. W dzisiejszych czasach, jeśli się z niej zrezygnuje, to można potem nie mieć możliwości, aby do niej powrócić. Praca trenerska jest takim zajęciem, w którym niestety jest się raz na wozie, raz pod wozem. Pierwszy tydzień dojeżdżałem codziennie samochodem. Uczestniczyłem tylko w treningu wieczornym. Tak jednak na dłuższą metę się nie da. Zbliża się przecież zima i trudne warunki na drogach. Myślę, że będę starał się zostawać w Wągrowcu tak długo, jak to możliwe. Dzięki temu będę mógł pracować z zespołem również na zajęciach porannych.
Czym zajmuje się pan w Gorzowie?
- Od 1989 roku wykładam w poznańskiej filii Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie. Ponadto pracuję też w gimnazjum oraz szkole podstawowej. Szkolę również grupy młodzieżowe.
Jaki jest pana największy sukces, a jaka największa porażka w pracy trenerskiej?
- Największą moją porażką było to, iż w poprzednim sezonie Superligi, w czasie, gdy kierowałem drużyną AZS-u AWF Gorzów Wielkopolski, nie pozwolono mi dokończyć tego, co rozpocząłem. Wpływ na moje pożegnanie z gorzowskim zespołem miało wiele czynników. Szkoda, że drużyna AZS-u później się rozleciała. Z tego powodu jest mi bardzo przykro. Włożyłem tam wiele pracy oraz serca. Sądzę, że ten zespół ostatecznie utrzymałby się w ekstraklasie. Na pewno osiągnęlibyśmy ten cel. Z kolei moim największym sukcesem było kilkukrotne wprowadzenie tego zespołu do najwyższej klasy rozgrywek w Polsce. Ostatnio dwukrotnie udało się nam awansować do Superligi. Niestety, nie dane nam było w niej pozostać. Po każdym z sezonów spadaliśmy do pierwszej ligi.
Widać, że niezwykle szybko złapał pan kontakt z zawodnikami.
- Do Wągrowca przyjechałem po to, aby pomóc zespołowi. Zawsze staram się szybko łapać kontakt z graczem, aby jak najwięcej uzyskać od niego informacji. Dowiedzieć się, jak mu pomóc, aby jak najszybciej poprawić to, co jest do naprawienia. Jeżeli jest dobry kontakt z zawodnikiem, łatwiej znaleźć przyczynę błędu, czy też jakiegoś niepowodzenia i szybko temu przeciwdziałać.
Co jest największym minusem zespołu?
- Trzeba jak najszybciej sprawić, aby kontuzjowani zawodnicy szybko powrócili do gry. Mamy w swoich szeregach Andrieja Wachnowicza, który przecież od początku sezonu nie zagrał jeszcze w żadnym meczu. Jest Bartosz Świerad, który wciąż zmaga się z kontuzją ręki. Z kolei Dawid Przysiek cały czas ma kłopoty żołądkowe. Wysyłamy go teraz na gastroskopię. Łukasz Gierak wciąż zmaga się z nogami. Na szczęście do składu doszedł Jakub Płócienniczak. Największym minusem naszego zespołu jest właśnie to, że ciągle nie możemy zagrać w komplecie. Przez to robi się wąska ławka. Choć mamy perspektywicznych juniorów, którzy bardzo starają się na treningach, to jednak nie oszukujmy się - to jest melodia przyszłości. Oni będą grać za jakiś czas. Nie ujmując żadnemu z nich, dziś nie stać ich na pełną grę. Jeśli zespół będzie w komplecie, to będziemy mogli ugrać zdecydowanie więcej punktów.
Jak układa się współpraca z trenerem Galusem?
- Z Pawłem Galusem znamy się od dawna z ligowych parkietów. Chcemy ze sobą dobrze współpracować. Mamy przecież całe mnóstwo pracy do wykonania. Podzieliliśmy się więc obowiązkami.
Jako trener, do czego przywiązuje pan największą uwagę?
- Do dokładności. Uważam, że to, co sobie założyłem i wymagam, musi być należycie wykonane. Dlatego też niezwykle ważny jest np. prawidłowy sposób wykonywania rzutu. Jeżeli zawodnik zachowuje się choć trochę inaczej niż powinien, to jest to złe. To wynika nieraz z jakiejś rutyny. Drobne detale rzutują jednak na efekt końcowy.
Jakie jest pana życie prywatne?
- Mam 50 lat, żonę oraz dwie dorosłe córki. Dobrze czuję się w sporcie. Zawsze był on dla mnie priorytetem. Piłka ręczna przysłaniała mi całe życie. Ponadto, mam zainteresowania muzyczne - jestem ogromnym fanem zespołu IRA. Nikt przy mnie nie może słuchać innej muzyki. Bardzo odpowiada mi brzmienie tego zespołu, wokalista oraz teksty.