Alicja Chrabańska: Przedłużyłeś kontrakt z klubem z Zabrza o dwa lata. Nie było pokusy, żeby jednak poczekać do końca sezonu i rozważyć inne opcje?
Łukasz Stodtko: Bardzo dobrze czuję się w zabrzańskim klubie. Oferta pozostania w zespole złożona jeszcze w trakcie bieżącego sezonu to dla mnie oznaka tego, że w jakiś sposób zostałem doceniony przez pana prezesa. Oczywiście nie zapominam o pierwszej propozycji z Zabrza, kiedy to zarząd zdecydował się mnie przyjąć do drużyny, a następnie o przedłużeniu ze mną umowy o sezon 2011/2012. Kiedy padło pytanie czy chcę zostać w NMC Powen na kolejne lata, powiedziałem że owszem i to bardzo. W klubie jest znakomita atmosfera, osiągamy dobre wyniki, a do tego mieszkam w pobliskich Piekarach Śląskich, także nie ma powodu abym chciał opuszczać Zabrze. Handball Zabrze to klub dobry pod każdym względem.
Mówisz, że zabrzański klub jest klubem dobrym i to w wielu aspektach. W zespole jesteś od dwóch lat, a w tym czasie sporo się chyba tutaj zmieniło?
- Pan prezes Bogdan Kmiecik wprowadził wiele zmian. Przede wszystkim inny jest charakter zawodników, którzy grają w NMC Powen. Kiedyś w dużej mierze byli to wychowankowie klubu, nikt wówczas nie pomyślałby, że w Zabrzu mogą zagrać tak znane nazwiska jak Nat, Garbacz czy Banisz. Widać, że klub zmierza do profesjonalizmu. Mamy więcej jednostek treningowych, jest szkoleniowiec z ogromnym doświadczeniem. Widać wyraźnie, że zarząd chce budować drużynę, która ma walczyć o wysokie cele, nie o utrzymanie, ale nawet o miejsca 1-4 i przepustkę do udziału w europejskich pucharach. Ogromne brawa dla pana prezesa za takie działania i ambicję.
Wspomniałeś o trenerze Zajączkowskim. Jak ocenisz waszą współpracę, kiedy sezon dobiega powoli końca?
- Każdy trener ma swój warsztat. Pracowałem już z wieloma szkoleniowcami i przyznam, że warsztat trenera Zajączkowskiego jest bardzo bogaty. Praca na treningach jest ciężka. Ale jeśli nie ma pracy to i nie ma wyników. Generalnie mnie z trenerem pracuje się dobrze.
Jest ciężka praca i są wyniki jak stwierdziłeś. Bo sam awans do fazy play-off to chyba dla was sukces?
- Taki był przed sezonem cel postawiony przez zarząd. Priorytetem było utrzymanie się w lidze. A następnie zajęcie szóstego miejsca. Teraz powalczymy o ten drugi cel. Po świętach spotkamy się z Chrobrym Głogów, a lepszy zespół tej pary zagra o miejsce piąte. Mam nadzieję, że pokonamy głogowian i my będziemy tym lepszym klubem. Przed sezonem można było w to trochę wątpić, że zdołamy dojść tak daleko. Ale sprawiliśmy niespodziankę i walczyliśmy nieustępliwie o wejście do czwórki. Zabrakło niewiele, bo przegraliśmy pierwszy mecz jedną bramką, drugi dwiema. Może zadziałał u nas stres, poczucie że gramy o wysoką stawkę.
Jak wspomniałeś do awansu zabrakło bardzo niewiele. Podwójnie żal, że to pojedyncze trafienia wyeliminowały was z gry o medale?
- Owszem jest żal, ale to lepiej niż gdybyśmy przegrali dwa mecze na przykład dziewięcioma bramkami. Wtedy wszyscy orzekliby, że jesteśmy słabym zespołem. Kwidzynianie wiedzieli, że jesteśmy nienajgorszą drużyną, ale chyba nie spodziewali się aż tak wyrównanej walki. Przygotowali się do starcia z nami i pokazali dobrą piłkę ręczną. Z MMTS-em w tym sezonie przegraliśmy cztery mecze na cztery rozegrane. Może ta drużyna nam nie leży, bo i tak w sporcie bywa. Czasem ktoś przegra z ekipą dużo niżej notowaną tylko dlatego, że rywal mu nie odpowiada charakterystyką gry. Wielka szkoda, bo mieliśmy szansę na czwórkę.
A jak ocenisz wasze szanse w dalszej rywalizacji w play-offach?
- Na początku sezonu chyba nikt nie sądził, że będziemy walczyć o wejście do najlepszej czwórki. Jest nam przykro, że nie udało nam się wyeliminować MMTS-u Kwidzyn, bo rywal był w naszym zasięgu. Myślę, że łatwiej byłoby wygrać z kwidzynianami niż z Orlen Wisłą Płock i Vive Targami Kielce. Eksperci częstokroć skazywali nas na spadek do I ligi. My pokazaliśmy śląski handball i waleczny charakter. Zwłaszcza w drugiej rundzie, bo w pierwszej może nie było to tak jaskrawo widoczne. Szkoda tego dwumeczu z MMTS-em, bo jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. To już jednak za nami, teraz gramy dalej. Naszym celem było szóste miejsce i to plan minimum, ale mam nadzieję, że uda nam się wejść o oczko wyżej.
Zauważyłeś wyraźną różnicę między pierwszą, a drugą rundą rozgrywek. Skąd taka nagła zmiana, odrodzenie zespołu?
- Okres przygotowawczy do sezonu trwa tylko dwa miesiące. Do zespołu dołączyli nowi zawodnicy, nowy trener. Przez całą pierwszą rundę się docieraliśmy. Każdy szkoleniowiec wprowadza na boisko swoje zagrywki i potrzeba czasu, aby weszły one zawodnikom w krew. Było sporo meczów sparingowych, ale to wciąż za mało, aby się zgrać. Kilka porażek to przegrane jednobramkowe. Jako beniaminek płaciliśmy frycowe. W drugiej rundzie już to wszystko zatrybiło. Do tego doszedł do drużyny w bramce Artur Banisz, na rozegraniu Grzegorz Garbacz. To są duże wzmocnienia. Grzesiek jest świetnym zawodnikiem w defensywie, doświadczonym w ataku. Artur to także znakomity szczypiornista. Oglądaliśmy mecze z początku sezonu i zauważyliśmy, że w naszej grze brakowało ciągłości. Przeprowadzaliśmy pojedyncze akcje, trochę jakbyśmy się spotkali pierwszy raz na boisku.
Jeśli rozmawiamy o zgraniu zespołu to nie da się nie zauważyć, że skład drużyny się mocno zmienił od początku sezonu. Doszli nowi zawodnicy. Czy ciężko było zgrać to wszystko od nowa?
- Na pewno łatwo nie było. Na przykład na środku mamy aż trzech zawodników - Witka Nata, Kamila Mokrzkiego i Grzegorza Garbacza, a z każdym gra wygląda inaczej. Trzeba się na parkiecie rozumieć, wiedzieć czy iść na zewnątrz czy do środka. To są często zagrywki w ciemno. Także myślę, że dla Grześka to było trudne. Podobnie Artur w bramce nie wiedział jak gra się z blokiem, nie znał innych szczegółów taktycznych naszej gry. Dla nowych zawodników ciężej było wejść w zespół, niż nam się z nimi zgrać. Każdego nowego gracza przyjmowaliśmy ciepło, żeby nie mieli tremy. Chłopakom udało się zaprezentować dobrze już w pierwszych meczach, pokazali że są wartościowymi zawodnikami i chwała im za to.
Tak jak postawa całego zespołu tak i Twoja gra wygląda z meczu na mecz coraz lepiej. Ten sezon jest dla Ciebie chyba dużo lepszy niż ubiegły jeśli chodzi o indywidualne osiągnięcia?
- Jak do tej pory uważam, że ten sezon jest w moim wykonaniu dobry. Ale mogło być jeszcze lepiej. Oczywiście w porównaniu do zeszłorocznych rozgrywek widać progres. Z drugiej strony w I lidze gra się zdecydowanie inaczej. Mimo wszystko, czuję że jednak teraz jest zdecydowanie lepiej niż było.
Ten sezon jest dobry - rozmowa z rozgrywającym NMC Powen Zabrze, Łukaszem Stodtko
NMC Powen Zabrze utrzymało się w PGNiG Superlidze. Zabrzanie ambitnie walczyli o wejście do najlepszej czwórki, ale okazali się minimalnie słabsi niż MMTS Kwidzyn. Beniaminkowi pozostało zagrać o miejsca 5-8. W klubie myśli się o tej rywalizacji, ale także o kolejnym sezonie. Właśnie perspektywiczne myślenie zarządu klubu z Zabrza zaowocowało przedłużeniem kontraktu ze świetnie spisującym się w tegorocznych rozgrywkach na parkiecie rozgrywającym Łukaszem Stodtko.