Sobotnie spotkanie po raz kolejny potwierdziło, że jeśli Tylutki dobrze wstrzeli się w mecz, to później zaliczanie kolejnych trafień przychodzi mu z dużą łatwością, o czym wcześniej przekonał między innymi mecz o trzecie miejsce w Final Four Pucharu Polski. - Nie wiem, czy to jest regułą, ale oby było tak cały czas - śmieje się rozgrywający Azotów.
Tylutki przez większą część rewanżowego spotkania z zabrzanami do spółki z Piotrem Masłowskim ciągnął ofensywną grę Azotów, pozostali zawodnicy do siatki NMC Powenu na dobrą sprawę trafiać zaczęli dopiero na kilkanaście minut przed końcową syreną. Ostatecznie gospodarze zasłużenie zwyciężyli różnicą siedmiu trafień.
- To był typowy mecz z walki - nie kryje w rozmowie ze SportoweFakty.pl Tylutki. - Spotkały się dwie naprawdę równe drużyny, a my musieliśmy walczyć w okrojonym składzie. Postawiliśmy jednak wszystko na jedną kartę, zagraliśmy twardo w obronie i to się opłaciło - przyznaje rozgrywający Azotów.
W sobotnim meczu trener Marcin Kurowski nie mógł skorzystać z usług Pawła Grzelaka, Dmitrija Afanasjewa, Kirila Koleva i Michała Szyby, a sam Tylutki - który na parkiecie w ataku zastąpił ostatniego z wymienionych - między pierwszym a drugim starciem z zabrzanami zmagał się ze zdrowotnymi dolegliwościami. Ostatecznie jednak do rewanżowego starcia przystąpił i także dzięki niemu Azoty obroniły piąte miejsce mistrzostw Polski.
- Za nami trudny sezon, był on dla nas mieszany - podsumowuje Tylutki. - Dobre mecze przeplataliśmy słabszymi, więc trudno jednoznacznie naszą pozycję ocenić. Sytuacja kadrowa w pewnym momencie była słaba, na mecze jeździliśmy ośmioma zawodnikami. Summa summarum wydaje mi się, że to piąte miejsce jest pozytywne. Zawsze trzeba sobie jednak stawiać wyższe cele i w przyszłym sezonie na pewno będziemy dążyć do lepszego wyniku.