W Szwecji było ciężko - rozmowa z Tomaszem Pomiankiewiczem, rozgrywającym KPR-u Legionowo

Tomasz Pomiankiewicz po przygodzie z ligą szwedzką wraca do kraju. Doświadczony szczypiornista jesienią poszuka szczęścia w Legionowie, gdzie ma pomóc drużynie w walce o awans do PGNiG Superligi.

Kamil Kołsut: Jesteście powszechnie wymieniani jako główny, obok Wybrzeża Gdańsk, faworyt pierwszoligowych rozgrywek. Sami jednak odżegnujecie się od podobnych opinii, usilnie unikając pompowania balonika.

Tomasz Pomiankiewicz: Cóż, podam w tym wypadku przykład naszych siatkarzy, którzy pojechali na olimpiadę, balonik był napompowany i nic z tego nie wyszło. My podchodzimy do wszystkiego ze spokojem. Chcemy zaszczepić w mieszkańcach Legionowa piłkę ręczną, aby coś się tutaj pozytywnego działo i mam nadzieję, że nam się to uda. Będziemy na pewno walczyli i tanio skóry nie sprzedamy.

Czujecie się mocni na starcie tego sezonu?

- Ciężko to w tej chwili ocenić. Czujemy się, tak jak wszystkie inne ekipy, mocni na własnym parkiecie. W każdym meczu będziemy wychodzili na parkiet skoncentrowani w stu procentach, a co z tego wyjdzie, zobaczymy po końcowym gwizdku.

Co będzie jesienią waszym największym atutem?

- Myślę, że na pewno będzie to agresywna i mocna obrona, z której będziemy wyprowadzać szybkie ataki w pierwsze, i w drugiej tempo. To będą nasze atuty, na tym się skupiamy i na to obecnie poświęcamy najwięcej czasu.

Za tobą występy w lidze szwedzkiej. Wracasz do Polski jako lepszy zawodnik?

- Na pewno jako zawodnik bardziej doświadczony. Piłka ręczna w Szwecji wygląda trochę inaczej niż tutaj, w Polsce. Jest tam agresywniejsza obrona, gra się dużo szybciej i dużo współpracuje z innymi zawodnikami. W Polsce to dopiero raczkuje, grają tak Vive, Wisła czy Stal, które wykonują to wyśmienicie.

Poziom rozgrywek jest porównywalny?

- W tej lidze, w której ja grałem - a był to odpowiednik naszej pierwszej ligi, z tym że w Szwecji jest w niej tylko jedna grupa - czołowe zespoły na pewno mogłyby rywalizować w naszej ekstraklasie, bo grają niezły handball. Pozostałe ekipy prezentowały dobry średni poziom polskiej pierwszej ligi.

Dlaczego zdecydowałeś się na powrót do kraju?

- Wpływ miały na to względy rodzinne. We wrześniu ubiegłego roku urodził mi się syn, a rozłąka okazała się bardzo ciężka. Rodzina przyjechała do mnie dopiero później, na dobrą sprawę byliśmy tam jednak sami, wyalienowani. Było ciężko, a znać dała o sobie bariera językowa, bo szwedzki jest trudny do nauczenia się. Z żoną czuliśmy się tam osamotnieni, żyło nam się ciężko i to był główny powód powrotu.

Co sprawiło, że wybrałeś akurat Legionowo?

- Wiedziałem, że coś się tutaj bardzo dobrze organizuje, że klub jest ułożony, ma dobrego trenera i mocna ekipę chłopaków, którzy grali wprawdzie w drugiej lidze, ale każdy z nich kiedyś występował w ekstraklasie czy na jej zapleczu. Dostałem ciekawą propozycję i z niej skorzystałem.

Były jakieś inne propozycje?

- Tak, były. Nie chcę jednak o nich rozmawiać, bo wybrałem najlepszą ofertę i tego się trzymam.

Jak układa się twoja współpraca z trenerem Cieślikowskim? Kilka dni temu jego nazwisko stało się naprawdę głośne.

- Na razie pracujemy razem króciutko, bo niedawno minął miesiąc. Wiadomo, że potrzebuję czasu, może nie tyle z trenerem, co z chłopakami z drużyny, bo to z nimi jestem na parkiecie i to praktycznie my decydujemy, jak nasza gra wygląda. Trener Cieślikowski jest doświadczonym szkoleniowcem, nadzoruje nas i nami kieruje. Myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Uda się wam jesienią zapełnić Arenę Legionowo?

- To bardzo nowoczesne hala i myślę, że jak zacznie przychodzić tu publiczność legionowska, warszawska i z całego okręgu, to ją wypełnimy. Na pewno rywalom będzie w niej ciężko grać.

Komentarze (0)