Krzysztof Podliński: Zbliża się nowy sezon. Pana zespół jest przygotowany do rozgrywek?
Igor Stankiewicz: Tyle o ile. Proszę wziąć pod uwagę to, że mamy sześciu nowych zawodników. Zgranie tego całego towarzystwa to nie jest taka prosta sprawa. Taki proces z reguły trwa dwa miesiące. Potrzebujemy jeszcze troszeczkę czasu, natomiast sezon zaczyna się już teraz. Nie ma co narzekać. Trzeba grać i walczyć o punkty.
Pierwszy mecz to zawsze jakaś niewiadoma. Obawia się pan Wolsztyniaka?
- Jak najbardziej tak. Nie mam zwyczaju, żeby lekceważyć jakiegokolwiek przeciwnika. W swoim sportowym życiu nieraz się przekonałem, że to często się mści. Na pewno będę uczulał chłopaków, żeby w sobotę wyszli na boisko w pełni skoncentrowani i pamiętali o tym, że mecz trwa 60 minut.
Faworytem będzie jednak Pomezania. Własna hala i silniejszy skład przemawiają za wami.
- Zgadza się. Mamy własną halę i na papierze mocniejszy skład. Tylko proszę sobie przypomnieć ostatnią kolejkę Superligi. Pogoń Szczecin, która na papierze wygląda bardzo dobrze przegrała zdecydowanie ze skazanym na pożarcie Chrobrym Głogów. Wielokrotnie powtarzam, że sport przynosi przeróżne niespodzianki. Nie ma żadnych pewników.
Transfer Damiana Moszczyńskiego był sporym wydarzeniem. Jak udało wam się ściągnąć tego gracza do Malborka?
- To jest pytanie do prezesa klubu, w jaki sposób dogadał się z Damianem. Ja mogę powiedzieć, że cieszy mnie to, iż Damian jest. Natomiast on w jednym ze sparingów doznał lekkiego urazu łydki. W chwili obecnej przechodzi rehabilitację. Jego występ w sobotnim meczu stoi pod znakiem zapytania.
Marek Boneczko i Grzegorz Sibiga najlepsze lata mają za sobą. Liczy pan na ich doświadczenie?
- Jak najbardziej tak. Nie wiek, ale forma sportowa decyduje o tym, czy ktoś gra czy nie. Z mojego punktu widzenia i czterdziesto paro latek jeżeli miałby odpowiednią dyspozycję sportową w danym momencie, to widzę go na boisku. Nikogo nie można skreślać.
Sokół Kościerzyna był drużyną własnej hali. Co będzie wizytówką Pomezanii?
- Twierdza Malbork. Nie wiem, czy uda nam się to zrealizować na początku ligi, ale na pewno będziemy do tego dążyć, żeby każdy zespół, który będzie do nas przyjeżdżał wiedział, że tych punktów łatwo z Malborka nie wywiezie.
Dlaczego zrezygnował pan z pracy w Kościerzynie?
- Nastąpiło zmęczenie materiału. Po prostu po pięciu latach wydawało mi się, że zespół, którym kieruje osiąga takie wyniki na jakie zasługuje. W okresie kiedy ja pracowałem w Kościerzynie był to klub, który miał najniższy budżet w całej pierwszej lidze. Mimo wszystko zawsze spokojnie graliśmy o ten środek tabeli. Czasem bywało i lepiej. Moje spojrzenie na pewne sprawy związane z klubem nie do końca zgadzało się ze spojrzeniem, jakie miał zarząd Sokoła. W związku z tym uważałem, że pewna formuła się wyczerpała. Po prostu podziękowaliśmy sobie i w przyjacielskiej atmosferze rozstaliśmy się.
Ma pan poczucie, że pracuje teraz w klubie bardziej poukładanym, rozwojowym?
- Na pewno. Ja przeżywałem w Kościerzynie duże problemy. Natomiast póki co w Malborku wygląda to zdecydowanie lepiej, bardziej profesjonalnie. Powiem szczerze, że po pięciu latach odzwyczaiłem się od pewnych rzeczy, które są w sumie normalne dla zespołu, który chce normalnie funkcjonować.
Malbork żyje piłką ręczną? Da się odczuć zainteresowanie wami?
- Tak. Zainteresowanie piłką ręczną jest zdecydowanie większe niż w Kościerzynie. Jest grupa kibiców, którzy przychodzą na mecze i dopingują nas. Co więcej organizują również niedalekie wyjazdy, by nam pomóc. Jest więc grupa ludzi, dla których piłka ręczna jest atrakcyjną formą odreagowania od codzienności.
W kontekście awansu wymienia się drużyny z Gdańska i Legionowa. Chcecie włączyć się do walki o Superligę?
- Powiem tak: musimy okrzepnąć w tej pierwszej lidze. To jest takie popularne ostatnio słowo. Dlatego, że to jest praktycznie nowa drużyna. Mamy dużo nowych ludzi i potrzebujemy czasu. Niewątpliwie faworytami tegorocznych rozgrywek są KPR Legionowo i Wybrzeże Gdańsk. To fakt. Te dwa kluby będą pewnie walczyć o najwyższe cele. My nie będziemy im tego ułatwiać.