HSV Hamburg, w którym gra Marcin Lijewski w sobotę w Kolonii pokonało niespodziewanie THW Kiel. Starszy z braci Lijewski podkreśla, że jego drużyna bardzo pieczołowicie przygotowywała się do tego turnieju, gdyż dla nich była to jedyna szansa na wygranie jakiegoś trofeum w tym sezonie. - Nie wiem, czy sprawiliśmy sensację? My w siebie wierzyliśmy. Kto wierzy i walczy dopóki trwa mecz, jest zwycięzcą. Uważam, że mecz mieliśmy pod kontrolą. THW Kiel gonił nas co prawda, ale to my dyktowaliśmy warunki i pokonaliśmy faworyta bardzo wysoko. Cieszę się, że udało nam się wielu "rozczarować" naszym zwycięstwem nad Kiel. Zagraliśmy super zawody. Mam nadzieję, że uda nam się to powtórzyć w niedzielnym finale - podsumował po meczu starszy z "Lijków".
Pod koniec meczu wszyscy fani HSV oraz kibice z Polski, trzymający kciuki za wielokrotnego reprezentanta naszego kraju, zadrżeli, kiedy Marcin Lijewski upadł na parkiet i długo nie podnosił się z boiska. Po meczu wyjaśnił dla SportoweFakty.pl, co mu się stało. - Jeśli chodzi o kontuzję, jest to tylko zbity mięsień. Bolesny uraz, ale mam nadzieję, że nic poważnego mi się nie stało. Wierzę, że na niedzielę będę gotowy. Mamy w klubie dużo fizjoterapeutów, którzy będą się uwijać całą noc, by doprowadzić nas do użytku - powiedział gracz HSV.
Zdaniem Marcina Lijewskiego kluczem do zwycięstwa nad mistrzem Niemiec była obrona i konsekwentna, długa gra w ataku. - Nie pamiętam, kiedy ktoś pokonał Kiel taką różnicą i kto rzucił mu aż 39 bramek. Zagraliśmy naprawdę świetnie w defensywie i w ataku byliśmy bardzo cierpliwi - wyjaśnia Lijewski.
W niedzielnym finale HSV Hamburg zmierzy się z Barceloną, która pokonała Vive Targi Kielce, a właśnie o starciu w finale z młodszym bratem, Krzysztofem marzył Marcin.
- Straciliśmy w półfinałowym meczu strasznie dużo sił. W niedzielę wygra ten zespół, który stracił tych sił mniej i szybciej się zregeneruje. Nie widziałem co prawda meczu Vive Targi Kielce z Barceloną, ale po wyniku wnioskuję, że Hiszpanie stracili mniej sił niż my w pojedynku z THW Kiel - kończy nasz rozmówca.
Z Kolonii dla SportoweFakty.pl
Maciej Kmiecik