Z mocno mieszanymi uczuciami schodziły z parkietu szczypiornistki SPR Pogoni Baltica Szczecin po porażce w dogrywce z podopiecznymi Sabiny Włodek. - Pozostaje niedosyt - przyznała tuż po zakończonym meczu Katarzyna Sabała. - Szkoda, bo miałyśmy je na widelcu. Gra toczyła się bramka za bramkę. Ale taki jest sport. W tych ostatnich minutach zabrakło nam takiej zimnej głowy. Nie trzeba było kalkulować, tylko wyjść do rzucającej i skasować. Było mało czasu, nie ma co rozmyślać. Trudno - dodała.
[ad=rectangle]
Jak się później, najwięcej krwi w kluczowym momencie zawodów szczeciniankom napsuła Marta Gęga. Na ten fakt uwagę zwróciła także skrzydłowa Pogoni. - Tak, jak mówiłam wcześniej, nie trzeba było kalkulować, tylko trzeba było wyjść nawet na 11 metr, bo i z tego potrafiła nam rzucać bramki. Zabrakło nam takiej konsekwencji. Wiedziałyśmy o jej umiejętnościach, trener też nas na to uczulał w przerwie. Widocznie jeszcze nie jesteśmy na tyle dojrzałe. Teraz będziemy walczyć o trzecie miejsce.
Pewnym pocieszeniem było jednak wybronienie się w ostatnich 19 sekundach, kiedy to rywal mógł już wtedy zakończyć to, trzymające w napięciu, widowisko. - To prawda. Ta dogrywka kosztowała nas sporo sił. Widać było, że z mistrzem Polski też można powalczyć. To nie są nadzwyczajne zawodniczki. My też potrafimy dobrze grać. Może za rok się uda. Widocznie ten finał jeszcze nie był dla nas. Zagramy w tym małym finale i wierzę mocno w to, że zdobędziemy brązowy medal - liczy po cichu Sabała.
Na pytanie, jak ocenia swój występ, odpowiedziała. - Ciężko jest oceniać samego siebie. Miałam dwie sytuacje, w których nie rzuciłam bramki. Grałam na tyle, na ile mogłam. Ciężko było nie wykorzystać takich okazji, bo byłam sam na sam z bramkarką. To nie były trudne sytuacje. Wykorzystałam to, co grał pode mnie zespół. Mogę się tylko cieszyć z tego, co mi się udało - w kilku krytycznych zdaniach zakończyła rozmowę prawoskrzydłowa.