Piotr Przybecki - legenda Bundesligi odbudowuje Śląsk Wrocław cz.1

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Falowanie i spadanie

Przełomowy okazał się sezon 2000/2001. Wtedy Przybecki stanowił główną armatę Essen i zwrócił na siebie uwagę góry ligi. I to nie byle kogo, bo o Polaka starało się samo THW Kiel. Używając obrazowych futbolowych porównań, Przybecki wpadł w oko zespołowi klasy Bayernu Monachium. To była jedna z ofert z kategorii nie do odrzucenia. Polak znalazł się w gronie najlepszych graczy świata, prowadzonych przez świetnego serbskiego szkoleniowca Zvonimira Serdarusicia.

Radość nie trwała jednak długo. Wszystkie nadzieje na nowy sezon prysnęły jak bańka mydlana, gdy Przybecki przekonał się o "klasie" zawodników z niższych lig. - To był dla mnie najgorszy moment. W jednym z meczów kontrolnych, w dodatku z zawodnikami z niższej ligi zdarzył się bardzo głupi faul. Zawodnik wjechał mi od tyłu z nogi i wszystko poszło mi w kolanie. Uważano, że będę sportowym inwalidą. Nastąpił długi okres operacji, rehabilitacji i walki o powrót - przypomniał.

Pierwszy sezon w Kilonii był stracony. Przybecki zdążył zagrać tylko w jednym spotkaniu, ale dzięki temu może w swoim CV pochwalić się mistrzostwem Niemiec w 2002 roku. W kolejnych sezonach los oszczędzał Polaka, lecz kontuzja odcisnęła na nim spore piętno i znacząco naznaczyła dalszą karierę w ekipie Zebr. - Wyszedłem z tego, grałem dalej w Kilonii, ale nie było mi łatwo dojść do dawnej dyspozycji. W czasie kariery skakałem bardzo wysoko, korzystałem z motoryki i szybkości, wszystko zostało zaburzone. Nabrałem jednocześnie doświadczenia z innej strony - wspomina. Ostatecznie Przybecki zakończył przygodę z THW z dorobkiem 57 spotkań i 147 bramek, a warto przypomnieć, że lekarze nie dawali mu zbyt wielu szans na powrót do sprawności.

Od gwiazd handballu w Kilonii mogło się wówczas zakręcić w głowie. - Grał z nami Magnus Wislander, Henning Fritz, przyszedł Demetrio Lozano z Barcelony, był poza tym Nikolaj Jakobsen, obecny trener Rhein-Neckar Lowen. Mógłbym tak wymieniać bardzo długo. Nasza drużyna była bardzo ciekawa. Starsi zawodnikami połączyli się z młodym pokoleniem, które dopiero wchodziło na arenę międzynarodową. Kolejny sezon mieliśmy trochę słabszy, dużo zawodników odeszło, zespół był w przebudowie. Wygraliśmy w międzyczasie mistrzostwo i wicemistrzostwo Niemiec oraz 2 puchary EHF.
W THW Kiel roiło się od gwiazd szczypiorniaka fot.: archiv.thw-handball.de W THW Kiel roiło się od gwiazd szczypiorniaka fot.: archiv.thw-handball.de
Na nowej ścieżce

Po 3 latach w Kilonii Przybecki powiedział dość. Nie oznacza to jednak, że nie otrzymał nowej oferty. Po doświadczeniach z kontuzjowanym kolanem działacze THW Kiel nie byli pewni, czy Przybecki będzie jeszcze w stanie wznieść się na wyżyny i dlatego z rezerwą podchodzili do długoterminowej umowy z Polakiem. Jak pokaże przyszłość, Polak zagrał im na nosie i udowodnił, że nie należało go przedwcześnie skreślać. - W Kiel wszystko było dobrze rozłożone. Oczywiście, że trzeba było dzielić parkiet z innym bardzo dobrym graczem. Problem leżał gdzie indziej. Lekarz THW stwierdził, że to kolano nie wytrzyma. Miałem możliwość zostania na kolejny rok i wtedy miałem podjąć decyzję, ale to było za bardzo pisane palcem po wodzie. Wtedy postanowiłem odejść do Nordhorn. Przekonałem się do tego transferu, ponieważ zespół prowadził Ola Lindgren i skandynawska szkoła trenerska zawsze mnie ciekawiła. Chciałem tego spróbować. Zresztą styl gry Nordhorn mi pasował. Miałem już wtedy duże doświadczenie, widziałem, jak grają zespoły i jaką filozofię wyznają trenerzy. Bardzo liczyłem, że moja wiedza mi pomoże - opowiada Przybecki.

W ciągu kilku lat zespół z liczącego 52 tysiące mieszkańców Nordhorn przebił się do ligowej czołówki. Drużyna z pogranicza niemiecko-holenderskiego miała kim straszyć przeciwników. W kadrze nie brakowało reprezentantów czołowych reprezentacji świata, jednak głównym bombardierem był nie kto inny jak Piotr Przybecki. HSG Nordhorn prowadzone przez Szweda Olę Lindgrena szczyt swoich możliwości osiągnęła w 2008 roku, zdobywając Puchar EHF. – Grali z nami Ljubo Vranjes, Peter Gentzel, jeden z najlepszych bramkarzy świata, Jan Filip, jeden z lepszych skrzydłowych świata. Nie można zapomnieć o Holgerze Grandorfie. Na papierze Nordhorn to mała wioska, ale jak się zobaczyło skład, to zmieniało się zdanie. Wielu naszych graczy poszło do dobrych klubów, m.in. Rastko Stojković, który zrobił furorę w Polsce. Działacze mieli rękę do sprowadzania ludzi, którzy pasowali do tego zespołu. Pojawił się nasz styl gry - wspomina były reprezentant kraju.

Eldorado nie trwało w nieskończoność. W 2009 roku pojawiły się kłopoty finansowe, klub ogłosił upadłość, a zawodnicy zostali zmuszeni do poszukiwania nowych pracodawców. Przybecki na swój, jak się miało potem okazać, ostatni przystanek w karierze wybrał Hannover. Tamtejszy TSV Hannover-Burgdorf awansował do Bundesligi i potrzebował lidera zarówno na boisku jak i w szatni. - Chciałem już szczerze mówiąc wracać, ale porozmawiałem z trenerem Hannoveru, młodym Niemcem. Zachęcił mnie do gry w klubie, który po 30 latach wchodzi do Bundesligi i potrzebują doświadczenia. Mieli wówczas mnóstwo zawodników nieopierzonych. Postanowiłem pomóc, ale miało to być na 50 procent. Okazało się, że grałem od dechy do dechy jeszcze trzy lata. Ten klub się bardzo rozwinął i spokojnie mieści się teraz w środku tabeli, nawet niedawno grał w pucharach. Grał ze mną Jacek Będzikowski, przez chwilę Adam Weiner zastępował też naszego kontuzjowanego bramkarza - przypomniał.

Tak staje się legendą

W ostatnim sezonie ponownie odezwały się stare problemy. Kolano odmówiło posłuszeństwa i przyspieszyło niełatwą decyzję Polaka o pożegnaniu z parkietem. - Nie przykładałem wagi do ostatniego meczu, grałem już tyle czasu i cieszyłem się każdą chwilą. Pod koniec trochę się męczyłem z kolanem, znowu musiałem mieć jakiś zabieg na łąkotkę. Nawet chyba na ostatni mecz ligowy nie mogłem przyjechać, bo byłem w szpitalu.

Osiągnięcia Przybeckiego zostały nieco przyćmione przez sukcesy polskich piłkarzy ręcznych w XXI wieku. Nie można jednak zapominać, że to właśnie pokolenie Przybeckiego przetarło szlak Orłom Wenty i wyrobiło w Niemczech dobrą opinię o polskich graczach. Należy przypominać, że Polak zdobył ponad 1000 bramek w najlepszej lidze świata. Dzięki uporowi w dążeniu do celu udowodnił niedowiarkom, że nie należało go przedwcześnie przekreślać.

- Tyle mi się w życiu udało, pomimo tych trudności. Z całości mojej kariery minimum straciłem 2,5 roku na dochodzenie do formy. Trochę przeciągnąłem moją karierę. Raz, że nie spodziewałem się, że będę w stanie tak długo grać po poważnej kontuzji. Fakt faktem, że musiałem spędzić podwójną ilość czasu na niektórych ćwiczeniach, żeby utrzymać się na odpowiednim poziomie. Rzeczywiście to się udawało i grałem do 39 roku życia - podsumował Przybecki, polski gladiator, bo bez wątpienia ten tytuł mu się należy.

* W kolejnej części Piotr Przybecki opowie o reprezentacyjnej karierze i niełatwych początkach w roli szkoleniowca.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×