Bogdan Wenta: Dziesięć lat temu nie mieliśmy nic. Dziś jesteśmy w innej epoce

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Nie chce pan wrócić? Jesienią wybory w Związku Piłki Ręcznej.

- Kiedyś na czacie internetowym zapytano mnie, czy chciałbym zostać prezesem ZPRP. Odpowiedziałem: dlaczego nie? Ale to była tylko pewna forma prostego pytania i prostej odpowiedzi. Nie deklaracji.

Odpowiedzi, która rodzi znakomite nagłówki.

I komentarze: co ten człowiek robi, czego chce? A istnieją przecież pewne procedury. Kandydat musi mieć poparcie, wywodzić się z odpowiednich struktur. To tak, jakby zapytać, czy chciałbym nowe auto. No pewnie! Ale nie mam na nie pieniędzy. W tym momencie mam swoje obowiązki. Jest ich dużo. A trzymanie zbyt wielu linek sprawia, że nie zawsze prowadzisz wszystko tak, jak należy.

Za kilka dni rozpoczną się mistrzostwa Europy w piłce ręcznej. Czuje pan, że polska reprezentacja to wciąż także pana drużyna?

- Oczywiście. I nie tylko moja, także Daniela Waszkiewicza, Damiana Wleklaka czy Macieja Nowaka. Całego sztabu. Patrzę na tych zawodników i przypominam sobie chłopaków mających po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Teraz to dorośli mężczyźni, mają rodziny. A na zgrupowania braliśmy też młodych, aby poznali chłopaków, atmosferę. Byli u nas Syprzak, Szyba, Chrapkowski, Wyszomirski. Chcieliśmy, żeby już wtedy wykonali pierwszy krok.
Marzymy o medalu. Zawodnicy nie chcą jednak składać żadnych deklaracji.

- To nie jest kunktatorstwo. Oni wiedzą, że na tym poziomie decyduje forma dnia, gra bramkarzy, szczęście. Po drodze do finału jest wiele stopni. A rywale też mają swoje marzenia, możliwości. Pete Sampras powiedział kiedyś przed startem w Australian Open, że nie interesuje go najbliższy turniej, mecz, set, nawet gem. Interesuje go piłka, którą trzyma w dłoni przed zagraniem.

Od wicemistrzostwa świata zdobytego przez pana podopiecznych minęło osiem lat. Dobrze wykorzystaliśmy ten czas? Czy zrobiliśmy tak duży krok, jak mogliśmy?

- To pytanie jest odpowiedzią. U nas w piłkę ręczną gra dwadzieścia tysięcy ludzi. U Niemców milion. W lidze męskiej są dwa mocne kluby, w żeńskiej nie ma żadnego. Styczeń jest okresem, kiedy nasza dyscyplina żyje na poziomie reprezentacyjnym. Ale my gramy przecież przez cały rok! Ważna jest promocja, finansowanie. Zwłaszcza na poziomie reprezentacji województw, spartakiad. No i musimy być ciągle w czołówce. To otwiera szanse sportowe, ekonomiczne, socjalne. Wynik przyciąga. Powstaje efekt skali.

Karol Bielecki powiedział kiedyś, że "po nich nie będzie już nic".

- Reprezentacja będzie istniała zawsze. My zaczynaliśmy od szesnastego miejsca na wielkim turnieju. Budowaliśmy powoli. Czy będzie następny Karol? Nie wiem. Ruszyły pewne programy szkolenia. Czas pokaże. A piłka ręczna to przecież emocje, szaleństwo, bycie razem. Nie ma w niej siatki, nic nas nie dzieli. Jest kontakt bezpośredni. Z drużynami łatwiej jest się utożsamiać niż z sukcesami Kowalczyk, Małysza czy Stocha, bo w grach zespołowych każdy może powiedzieć: wygraliśmy.

To sport prawdziwych emocji, twardych ludzi.

- I może dlatego, że jest taki twardy, jest w nim tak dużo szacunku. Przed meczem z Duńczykami o brązowy medal siedzieliśmy z trenerem rywali Ulrikiem Wilbekiem. Spokojnie rozmawialiśmy, piliśmy kawę. Wiedzieliśmy, że na drugi dzień się pozabijamy. Ale w tamtym momencie byliśmy tylko ludźmi. Mało kto wie, że przed turniejem jako trener Flensburga przygotowywałem jednego z Duńczyków do mistrzostw. Miał zgubić wagę. Wilbek poprosił, żebym go przypilnował. I pomyśleć, co by było, gdyby ta historia wyszła wtedy, przed meczem.

Polska piłka ręczna w ciągu ostatniej dekady przebyła niesamowitą drogę.

- Bartek Jurecki powiedział w jednym z wywiadów, że kiedyś na kadrze nie mieliśmy nawet koszulek. Graliśmy w klubowych. Pamiętam, kiedy walczyliśmy o pierwsze stroje dla kadry. Spotkaliśmy się wówczas w hotelu pod Poznaniem z przedstawicielami firmy Hummel i przekonywaliśmy ich, żeby zaczęli nas ubierać. Na pierwszy mecz dostaliśmy jakiegoś ukraińskiego Adidasa. Zielone spodenki, bordowa koszulka. Coś tu nie grało. Przecież nasze barwy to biel i czerwień! Orzełek. To ważne. Przed mistrzostwami Europy wybrałem jedną z najtańszych koszulek w katalogu, bo to była taka biel, jakiej szukaliśmy. Chciałem, żeby przeciwnik widział tę ostrą biel i ostrą czerwień. Stroje okazały się hitem. Wcześniej, przed meczem eliminacyjnym ze Szwedami, weszliśmy do hotelu w Eskilstunie. Rywale akurat jedli posiłek. I z miejsca zrobiła się cisza. Mój przyjaciel Tomas Svensson przyszedł później do mnie i powiedział: wyglądacie inaczej! Bo weszliśmy tam razem, jako zespół.

Pan zawsze mocno identyfikował się z symbolami i wartościami narodowymi. Życie tymczasem zmusiło do oddania polskiego paszportu. To musiało boleć.

- Byłem wtedy zawodnikiem i grałem w Niemczech. Moja rodzina właśnie się powiększyła. Wielu uznawało mnie za czołowego zawodnika Bundesligi, dostawałem nagrody, ale straciłem miejsce w kadrze. Bo za stary, bo się nie nadaje. Wiedziałem, że sytuacja w Związku jest trudna, na mecze kadry dojeżdżałem własnym samochodem z Hiszpanii, z Niemiec. Uważałem, że tak powinno być. Gra w kadrze to pewna służba. Najważniejsi byli jednak najbliżsi. Przeszedłem procedurę. Oddałem polski paszport, dostałem niemiecki. Wiedziałem jednak, że w końcu wejdziemy do Unii, że będzie można to odwrócić. Tak zrobiłem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×