WP SportoweFakty: To było trzecie starcie z Vive w tym sezonie. Najtrudniejsze?
Dmitrij Żytnikow: Nie. Najcięższy był mecz w Kielcach, ale ten z jesieni. Przegraliśmy wówczas różnicą dziesięciu bramek. Kielczanie nas zupełnie zniszczyli. Teraz, przynajmniej w drugiej połowie, stawialiśmy opór. Była to też wówczas dla mnie pierwsza "Święta Wojna". Te mecze są niesamowite.
Lubi pan więc atmosferę towarzyszącą takim starciom?
- Oczywiście. Mecze o podwyższonej temperaturze to dla mnie gratka. Jestem pod ogromnym wrażeniem kibiców i tworzonej przez nich oprawy meczowej tak w Płocku, jak w Kielcach. Są to bez wątpienia jedni z najlepszych kibiców na świecie, o ile nie najlepsi. To niesamowite przeżycie brać udział w takich spotkaniach. Takie mecze pamięta się bardzo długo. Na obu halach jest przeraźliwie głośno, cała otoczka tylko napędza zawodników do jeszcze lepszej gry.
ZOBACZ WIDEO Zygfryd Kuchta: oczekujemy medalu piłkarzy ręcznych w Rio (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Wyrównany początek zapowiadał ciekawe starcie. Dalej nie było jednak już tak kolorowo.
- Dużą rolę odegrały kontuzje i zmęczenie. W tym sezonie nie oszczędzają nas urazy. My, zdrowi, musimy grać za dwóch, nawet trzech, a trener ma małe możliwości rotacji. To ogromnie działa na naszą niekorzyść. Początek faktycznie był obiecujący. Bardzo dobrze weszliśmy w mecz. Zdobyliśmy trzy bramki z rzędu. Naprawdę, zapowiadało się ciekawe i wyrównane starcie. Bardzo na to liczyłem. Potem pojawiły się jednak błędy własne, które bolą najbardziej. Doszło zmęczenie i krótka ławka. Po kwadransie było niemal pozamiatane, na przerwę schodziliśmy z bagażem dziewięciu bramek w plecy. Rywale grali bardzo konsekwentnie i przewaga Vive rosła z każdą minutą. Trudno powiedzieć czemu przegraliśmy. To był bardzo zły mecz w naszym wykonaniu.
Pięć bramek przeciwko Vive to dla pana dobry wynik?
- Nie, bo drużyna przegrała. Tylko to się liczy. Polegliśmy jako zespół, więc poległem i ja. Nie mogę być zadowolony ze swojego występu, nawet jeśli rzuciłem kilka bramek. Nawet gdybym zdobył 15, a górą byliby rywale, nie byłbym szczęśliwy, to nie sport indywidualny. Ostatecznie istotny jest wyłącznie wynik na tablicy świetlnej, a tam indywidualnych liczb nie ma. Mam nadzieję, że po rewanżu będziemy w lepszych humorach.
W rewanżu będą duże zmiany?
- Przede wszystkim chcemy wygrać. To oczywiste. Nie możemy rozpamiętywać porażki. Jeżeli zaczniemy myśleć o dzisiejszym meczu, przegramy ponownie już w głowach. Co chcemy poprawić? Patrząc na dzisiejszy mecz można by długo wymieniać. Na większe analizy przyjdzie jednak czas dopiero po niedzielnym spotkaniu. Na rewanż wyjdziemy głodni rewanżu i żądni sprawienia niespodzianki. Po to do Kielc przyjechaliśmy i łatwo się nie poddamy.
Jak minął pierwszy rok w Płocku?
- Transfer do Wisły był najlepszym wyborem, jakiego mogłem dokonać po opuszczeniu Czechowskich Niedźwiedzi. Mimo, iż początki były trudne. Przede wszystkim, nie znałem języka. Kompletnie. Nie mówię po angielsku, po polsku też wówczas nie potrafiłem ani słowa. Wszyscy byli jednak bardzo pomocni i dziś nie mam już z tym problemów. Oprócz tego, wszystko jest takie, jakie bym sobie wymarzył. Klub jest bardzo profesjonalny. Płock to po prostu fajne miejsce. A mając takiego trenera u boku, co dzień uczę się nowych rzeczy. Myślę, że ten rok był dobrze spożytkowany.
Odchodzi pan jednak do Segedynu. Dlaczego wybór padł właśnie na Węgry?
- Cieszę się, że będę miał okazję tam zagrać. Mój wujek grał na Węgrzech, tylko że w Veszprem. Można powiedzieć, że idę jego śladem. Pick przede wszystkim to świetna drużyna z wizjonerskim planem na przyszłość. Pokazują to transfery coraz to głośniejszych nazwisk. Koncepcja trenera Pastora i całego klubu bardzo przypadła mi do gustu i tym mnie właśnie skusili. Po pobycie na Węgrzech chciałbym wrócić jeszcze raz do Płocka.
Trudno będzie grać w Wiśle przez cały rok ze świadomością, ze jest to koniec przygody z Płockiem?
- Nie, jestem profesjonalistą, więc kontrakt trzeba wypełnić z należytym szacunkiem do klubu. Będę walczył podobnie jak w tym sezonie i nic się nie zmieni. O przenosinach zacznę myśleć dopiero po zakończeniu przyszłego sezonu. Do tego czasu będę zostawiał serce na parkiecie dla Nafciarzy. Mamy w Płocku kolejne zadania do wykonania i trofea do wygrania. Nie chcę wyjeżdżać stąd z pustymi rękami.
Rozmawiał Maciej Szarek