Marko Mamić: Przychodzę do Vive po tytuły

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Kim jest Marko Mamić? Pochodzę z Garesnicy. 11 tysięcy mieszkańców, 80 kilometrów od Zagrzebia. Małe miasto, właściwie miasteczko. Jak to się wszystko zaczęło?

Jako dziecko kochałem sport bez opamiętania. Swoją karierę zacząłem w domowym ogródku, gdzie strzelałem gole ojcu. Potem przeniosłem się na kort tenisowy, była też koszykówka. Wybrałem jednak futbol. W wieku sześciu lat zacząłem grać dla NK Garić.

Ani słowa o piłce ręcznej.

Mój starszy brat trenował i piłkę nożną, i piłkę ręczną. Kiedy kończyłem swoje zajęcia, lubiłem zostawać i obserwować jego mecze. Do ręcznej zawsze brakowało im zawodników, więc trener często dawał mi pograć. Nie było łatwo, bo brat jest cztery lata starszy.

I?

Wkręciłem się. Dołączyłem do drużyny na stałe, miałem 10 lat. Nie było zespołu w mojej kategorii wiekowej, więc grałem ze starszymi przez pierwsze dwa czy trzy lata.

A co z piłką nożną?

Trenowałem jednocześnie.

To kiedy zapadła decyzja o zostaniu nowym Ivano Balicem, nie Davorem Sukerem?

Po kilku latach powstała u nas drużyna piłki ręcznej dla rocznika 1992, dwa lata starszego niż ja. Szybko stałem się jej liderem. Trzeba jednak przyznać, ze byliśmy fatalni. Dopiero zbieraliśmy doświadczenie. Wreszcie stworzono zespół dla mojego rocznika. Zaczęliśmy grać na poważnie, osiągać pierwsze sukcesy. I klamka zapadła. Wybrałem piłkę ręczną.

Szybko okrzyknięto pana wielkim talentem.

Zdawałem sobie sprawę z moich możliwości, ale i z tego, że sam talent oraz warunki fizyczne nie wystarczą. Wszystko zależy od tego, ile pracy włożysz w samodoskonalenie. A ja zawsze chciałem dwóch rzeczy: być jednym z najlepszych graczy i zdobyć tyle tytułów oraz wygrać tyle meczów, ile tylko się da.

Miał pan pod nosem RK Zagrzeb, czyli klub słynący ze skupowania chorwackich talentów.

Lubię zespół z Zagrzebia i mam tam wielu przyjaciół. Nie miałem jednak wystarczająco dużo zaufania do ich polityki względem młodych zawodników. Wielu podpisywało z nimi kontrakt, a później nie grało. Nie chciałem skończyć w ten sposób.

Padło na Szafuzę. To był dobry ruch?

Na pewno w Szwajcarii nauczyłem się bardzo dużo. I o piłce ręcznej i o życiu. Poznałem nowy język, kulturę, zwyczaje. To był szok. Poznałem też masę ludzi. A sportowo? Okrzepłem, zadebiutowałem w Lidze Mistrzów. Zderzyłem się z wielką piłką ręczną.

Grając w szwajcarskich barwach dwukrotnie grał pan też przeciwko Vive, a także miał okazję odwiedzić Halę Legionów.

W pierwszym meczu - u nas - dałem ciała, przestrzeliłem mnóstwo rzutów. W rewanżu w Kielcach było już o wiele lepiej. Z tego meczu pamiętam fajną atmosferę. Nie od dziś wiadomo, że kibice w Kielcach kochają handball i są wielkim wsparciem dla ich drużyny. Myślę, że to kwestia kultury gry i kibicowania piłce ręcznej.

Później obrał pan kierunek na Dunkierkę. I nad Morzem Północnym spędził dwa sezony.

We Francji dostałem o wiele więcej szans na grę i trochę "wolności" na parkiecie. Najważniejsza lekcja z tamtego okresu: nie ma łatwych spotkań. Liga francuska pokazała mi to dobitnie. Najlepsze lekcje zebrałem jednak w kadrze. Treningi z gwiazdami, selekcjoner z ogromnym doświadczeniem, granie z najlepszymi co 3 dni na wielkim turnieju... Bezcenne.

No właśnie - reprezentacja. Z turnieju na turniej pana rola rośnie. We Francji zdobył pan 29 bramek.

Każdy turniej to szkoła. Oczywiście, to są dobre i gorsze przeżycia. Widzę jednak, że z każdą kolejną imprezą robię postęp. Do dobre zarówno dla mnie, jak i dla reprezentacji.

Największe przeżycie z kadrą?

Nie będziecie zadowoleni - brąz na mistrzostwach w Polsce i wygrana z Polską kilkunastoma bramkami przy pełnej hali w Krakowie. Niesamowite. To była wielka niespodzianka. Nawet dla nas.

Czy transfer Marko Mamicia to dobry ruch Vive Tauronu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×