Kram Start zwyciężył po raz drugi z rzędu, czym zwiększył swoje szanse przynajmniej na brązowy medal w PGNiG Superlidze Kobiet. - Miałyśmy jakiś kryzys, mam nadzieję, że jest już za nami. Przytrafiły się nam trzy porażki z rzędu i jedna bolesna, na własnym parkiecie z zespołem z Koszalina - poinformowała Sylwia Lisewska.
- Wiedziałyśmy, że teraz nie może nam się powinąć noga, jeśli mamy o czymkolwiek marzyć. Tydzień temu ograłyśmy Vistal, teraz Pogoń. Przed nami jeszcze dwa trudne spotkania. Wszystko jest w naszych rękach. Musimy wygrać dwa mecze i później spojrzymy na końcową tabelę. Mam nadzieję, że będziemy się cieszyć - dodała.
Elblążanki lepiej zaprezentowały się w drugiej połowie, po której odwróciły mecz i zwyciężyły 27:25. - Wiedziałyśmy, co Pogoń będzie grała w ataku, bo byłyśmy dobrze przygotowane do tego meczu. W pierwszej połowie w ogóle nie potrafiłyśmy tego zrealizować. Za duże były dziury w obronie. W szatni powiedziałyśmy sobie, że musimy kontynuować to, co robiłyśmy w pierwszej połowie tylko skuteczniej. W drugiej części zaskoczyło. Obrona funkcjonowała, a w ataku jakoś poszło - oceniła Lisewska.
Rozgrywająca zdobyła w tamtym spotkaniu aż 11 bramek i jest blisko zdobycia tytułu królowej strzelczyń Superligi. - Nie wiem, nie wybiegam, nie liczę. Bramki zdobywam dzięki koleżankom. Rzucanie z drugiej linii nie jest takie sobie hop siup. To jest gra zespołowa. Jedna zawodniczka nigdy nie wygra meczu. Tego dnia wygrał Start Elbląg a nie Sylwia Lisewska - skromnie zakończyła rozmowę zawodniczka.
ZOBACZ WIDEO: Polski himalaista przeżył "biwak śmierci" na Mount Everest. Niebywała odporność!