[b]
Maciej Szarek WP SportoweFakty: Jaki jest najpopularniejszy sport na Węgrzech?[/b]
Mate Lekai, rozgrywający Telekomu Veszprem: Jak wszędzie - piłka nożna. Trzeba jednak przyznać, że piłka ręczna jest tu wyjątkowo blisko za nią. To są nasze dwa sporty narodowe. Szczypiorniak ma u nas długie tradycje, a do tego obecnie mamy kluby walczące o najwyższe pozycje w Europie oraz reprezentację, która dość regularnie gra na największych turniejach. To sprawia, że zainteresowanie handballem jest duże. Czujemy to.
Do tego piłka wodna - w tej dyscyplinie jesteście niekwestionowaną potęgą. Dlatego, że jest to krewna piłki ręcznej?
Być może. Faktycznie, wiele osób u nas uprawia ten sport i ponoć jesteśmy nawet naprawdę nieźli. Ale jak już przy tym jesteśmy, to w siłę konsekwentnie rośnie także nasza koszykówka. Ogólnie poziom sportowy na Węgrzech idzie do góry.
ZOBACZ WIDEO: Polka zachwyciła miliony internautów. Dziś jest bohaterką filmu "Out of Frame"
W niedzielę w Kielcach było nawet kilkuset gości z Veszprem.
Wiedzieliśmy, ze czeka nas trudne spotkanie, ale przyjechaliśmy po zwycięstwo. Przed nami długi sezon, ale ten punkt może okazać się bardzo ważny. Czuli to także kibice. Nie ważne gdzie pojedziemy, są z nami, podróżują wraz z nami. To świetne uczucie. Tak jak mówiłem, czujemy ich wsparcie. Są najlepsi na świecie. Veszprem jest jednym z najbardziej popularnych klubów na Węgrzech - bez podziału na sporty. To pokazuje, jak silą pozycję ma tutaj szczypiorniak. A to nie wszystko: są fani Picku, Ferencvárosu czy Gyoru.
No właśnie. To co różni polską piłkę ręczną od węgierskiej, to poziom damskiej sekcji.
Tak, zwłaszcza zespół Gyori jest bardzo popularny i ma wielu kibiców. Dziewczyny kilka razy wygrały Ligę Mistrzów - to przecież wielkie osiągnięcie. Ale mimo tego męska piłka ręczna przyciąga o wiele więcej kibiców, niż damska.
Uważam jednak, że i w męskiej jesteśmy mocniejsi. Tak, Veszprem i Kielce to ten sam poziom - widzieliśmy to w niedzielę - ale Szeged jest silniejszy niż Płock. Do tego jest jeszcze Tatabanya, która świetnie radzi sobie w Pucharze EHF.
To efekt rządowego programu wspierania sportu na Węgrzech?
Po części na pewno tak. Rząd robi co tylko możliwe, by wspierać sport. Nie tylko piłkę ręczną i nożną. Powoli widzimy efekty i cały sport na Węgrzech się rozwija. Na przykład, firmy które sponsorują kluby sportowe, mają duże ulgi podatkowe.
Ale Ligi Mistrzów Veszprem jeszcze nie wygrał!
To nasz główny cel już od dawna. Co roku ten sam. Cieszymy się jednak i z tego, że już czwarty rok z rzędu graliśmy na Final Four. Uważam, że to duże osiągnięcie. Przytoczmy przykład VIVE - wygrali Ligę Mistrzów, ale rok później odpadli już w TOP 16.
W jakim stylu wygrali jednak, nie trzeba nikomu przypominać. Po czasie zdołał pan sobie jakoś wytłumaczyć przegraną w finale z kielczanami?
Byliśmy zdruzgotani. To chyba oczywiste. Zastanawiam się: czy moglibyśmy zrobić coś wtedy lepiej? Oczywiście, bo jednak ostatecznie przegraliśmy, ale jeśli byśmy zagrali kolejne 100 takich spotkań od 45. minuty tamtego starcia, wygralibyśmy 100. Cuda się zdarzają. Dobrze, że rok później wróciliśmy do Kolonii, wierzę, że kiedyś wyjedziemy wreszcie stamtąd ze złotem.
Ma pomóc wam w tym Ljubomir Vranjes?
Mały człowiek może robić duże rzeczy, pokazał to we Flensburgu. Przecież wygrał z nimi Ligę Mistrzów. Jeszcze nie jesteśmy w pełni "jego" drużyną, wciąż się uczymy i myślę, że z biegiem sezonu będziemy coraz silniejsi. Imponuje mi, że zespół jest dla niego absolutnie najważniejszy. Można powiedzieć, że jest prawdziwym generałem, ale z drugiej strony bezwzględnie wymaga, by każdy wykonywał jego polecenia.
Oczywiście, różni się trochę od poprzedniego trenera - Xaviera Sabate. Skandynawska a hiszpańska szkoła ma inne podejście do pewnych kwestii taktycznych, ale obaj są wielkimi szkoleniowcami i wciąż możemy osiągać wielkie sukcesy.
To tyczy się także reprezentacji? Vranjes w komplecie przejął węgierską piłkę ręczną.
Czekają nas mistrzostwa Europy, a to najtrudniejszy z turniejów. Do tego mamy trudną grupę: z Hiszpanią, Danią i Czechami, ale nie zrażamy się. Będziemy walczyć o wysokie miejsce, tak jak na mistrzostwach świata we Francji (Węgrzy zajęli siódme miejsce - red.). Pokonaliśmy wówczas m.in mistrzów olimpijskich - Duńczyków. Potem przegraliśmy jednak z Norwegią, która rozgrywała fantastyczny turniej. Koniec końców, jestem więc zadowolony z wyprawy do Francji i oby teraz było podobnie.
Mistrzostwa świata we Francji były pana powrotem do reprezentacji. Na igrzyskach w Rio oraz mistrzostwach w Katarze zabrakło całej węgierskiej reprezentacji, natomiast na Euro w Polsce nie powołał pana Tałant Dujszebajew.
Muszę przyznać, że byłem zawiedziony jego decyzją, ale to chyba normalne, bo wcześniej regularnie dostawałem powołania. Wciąż nie mam wytłumaczenia dlaczego tak się stało, ale to on był trenerem i to on podejmował decyzje. Niestety mistrzostwa nie poszły po naszej myśli, ale to nie moja rola, by oceniać jego pracę.
Teraz nie będzie chyba takich wątpliwości? I w kadrze, i w Veszprem jest pan kluczową postacią.
Cieszę się zaufaniem, które otrzymuję od trenera i kolegów oraz z roli, którą idzie mi odgrywać. Mam pole do popisu i je wykorzystuję - ot, cały sekret.
Pomogła absencja Arona Palmarssona?
Aron to prawdopodobnie najlepszy zawodnik na świecie. Bez niego nie ulega wątpliwości, ze jesteśmy ciut słabsi. Dla mnie to jednak okazja - uwielbiam grać pod presją, brać na siebie dużą odpowiedzialność. To mnie napędza. Wtedy gram najlepiej. Całą tę sytuację musimy po prostu zaakceptować i iść dalej, skupiając się na przyszłości.
To już drugi pana sezon w topowej formie. Po pierwszym z nich się pan oświadczył; po drugim ślub, czy poczeka pan na zwycięstwo w Lidze Mistrzów?
Dobre pytanie. Ale nie powiem. Kto wie, wszystko się może zdarzyć.
[b]Na Twitterze:
[/b]