Klaudiusz Sevković: od Big Brothera do piłki ręcznej i golfa z Dudkiem, Czerkawskim i Iwanem

Osiemnaście lat temu spędził w domu Wielkiego Brata 99 dni. I choć nie zdobył 500 tys. zł nagrody, to może uważać się za wygranego. Klaudiusz Sevković organizuje duże turnieje golfowe, jest prezesem klubu piłki ręcznej, działa także w polityce.

Michał Fabian
Michał Fabian
Tomasz Iwan i Klaudiusz Sevković Archiwum prywatne / Klaudiusz Sevković / Na zdjęciu: Tomasz Iwan i Klaudiusz Sevković
Polacy do dziś pamiętają jego występ z okazji Dnia Kobiet, w samym fartuchu. Nadali mu pseudonim "Sznikers", ze względu na specyficzną wymowę nazwy popularnego batonika. W 2001 r. kucharz pochodzący ze Śląska, w tamtym czasie mieszkaniec Monachium, dostarczał im rozrywki przez ponad trzy miesiące. Klaudiusz Sevković był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci historycznej, pierwszej edycji Big Brothera, którą śledziło średnio 4,5 mln telewidzów. Zajął w niej piąte miejsce, spędzając w domu Wielkiego Brata 99 dni (główną nagrodę - 500 tys. zł - zdobył Janusz Dzięcioł).

Od 17 marca br. trwa szósta edycja popularnego reality show. Zaprosiliśmy więc Klaudiusza Sevkovicia do "pokoju zwierzeń".

Michał Fabian, WP SportoweFakty: Ogląda pan nowego Big Brothera?

Klaudiusz Sevković, prezes KPR Ruch Chorzów, były uczestnik Big Brothera: Nie mam za bardzo czasu na telewizję, mój dzień jest wypełniony od rana do wieczora. Oglądałem na żywo wejście uczestników do programu, później zaś zobaczyłem kilka odcinków z odtworzenia, bo zostałem zaproszony do studia śniadaniowego w TVN. Musiałem się zapoznać z tematem.

Jakie wrażenia?

Uczestnicy są za bardzo spięci. Za mało uśmiechu, za mało zabawy. Już w początkowych odcinkach widziałem pierwsze spinki, konflikty. Osiemnaście lat minęło od pierwszego Big Brothera, więc warto było to porównać. Myślę, że poprzeczkę, którą zawiesiliśmy, będzie ciężko komukolwiek przeskoczyć. To jest nie do zrobienia.

U was od początku działo się sporo?

Z tego, co pamiętam, na początku mieliśmy tak wysoką adrenalinę, że chyba w ogóle nie spaliśmy. Nie pamiętam, żebym kładł się spać przez pierwsze 2-3 dni. Nikt nie chciał iść do łóżka, żeby mu coś nie uciekło. Wszyscy się świetnie bawili. Myślę, że producenci z TVN mieli problem, co w tą godzinę (podsumowanie dnia emitowane w paśmie wieczornym - przyp. red.) wsadzić, bo wydaje mi się, że mogliby zrobić nawet 16-godzinny program. Tam się tyle działo!

Fantazja, imprezy, zabawa. A kalkulacja i wyrachowanie?
Przede wszystkim zabawa, ciągły uśmiech na twarzy. Kalkulacja zaczęła się u niektórych pod koniec programu, gdy trzeba było kogoś wyeliminować. Jednak te pierwsze kilkadziesiąt dni zapamiętałem jako nieustającą zabawę. Świetnie dobrani ludzie, którzy byli bardzo kreatywni i ciągle coś wymyślali. To my często zaskakiwaliśmy Wielkiego Brata, który następnie wdrażał nasze pomysły w jakieś zadania. Myślę, że to dzięki naszemu nastawieniu jesteśmy do dziś tak pozytywnie odbierani przez ludzi. Dostarczaliśmy im świetnej zabawy. To był program czysto rozrywkowy, a nie zdominowany przez afery i problemy.

Oczywiście były też mniej miłe chwile, gdy musieliśmy nominować mieszkańców, ale ogólnie cały ten okres nazwałem kiedyś - i mogę to teraz powtórzyć - koloniami dla dorosłych. Tak się czułem. Przyjechałem sobie na kolonie do Polski i fajnie się bawiłem.

Na zdjęciu: Klaudiusz Sevković. Fot. Wojtek Stein/Reporter Na zdjęciu: Klaudiusz Sevković. Fot. Wojtek Stein/Reporter
Jak pan trafił na te kolonie?

Decyzja zapadła spontanicznie. Mieszkałem w Niemczech, miałem polską telewizję, w której pokazywali zajawki programu Big Brother. Siedziałem ze znajomymi, którzy zaczęli mnie zachęcać do wzięcia udziału w castingu. Zrobiłem to "na spontanie", "dla jaj". Wtedy zgłoszenia wysyłało się pocztą. Znajomi wybrali jakieś moje śmieszne zdjęcia. Wsadziłem je do koperty i wysłałem. Myślałem, że na tym sprawa się zakończy, ale po paru tygodniach zostałem zaproszony na casting. Tak naprawdę nie chciało mi się na niego jechać z Monachium do Warszawy, ale kolega mnie namówił. Później machina ruszyła. Kolejne castingi, w sumie chyba siedem. No i wejście do programu. Postawiło to moje życie zawodowe na głowie, w Niemczech miałem dobrą pracę. Zaryzykowałem, ale patrząc z perspektywy czasu, na pewno się opłaciło.

Pracował pan w Niemczech jako kucharz.

Tak, dla NATO (w kantynie wojskowej - przyp. red.). Wziąłem dwutygodniowy urlop, nie wiedziałem, ile potrwa przygoda. Myślałem, że wrócę po tygodniu, może po 10 dniach, a wróciłem do Niemiec… chyba po dwóch latach. Wyjechałem z 20-kilową walizką i zacząłem budować na nowo życie w Polsce.

Wielki Brat jest w tej edycji kobietą. Podoba się to panu?

Trochę to nie pasuje do całości, mnie się to nie spina. Wielki Brat to brat, a nie siostra, więc to akurat producentom chyba się nie udało. Jestem przyzwyczajony do dawnego głosu, charyzmy Jarka (Jarosław Ostaszkiewicz - przyp. red.), który był Wielkim Bratem. To też jest nie do podrobienia. Tak jak uczestnicy pierwszej edycji.

"Jeden dom, 16 osób, 90 dni, zero internetu" - to hasło nowej edycji. Sugeruje, czego najbardziej może brakować uczestnikom programu. W 2001 r. nie znaliście pojęcia "odcięty od sieci", internet nie był tak powszechny. Czego więc wam najbardziej brakowało?

Styczności ze światem zewnętrznym i przede wszystkim rodzin, zwłaszcza tym, którzy mieli już dzieci. Mieszkaliśmy na bardzo małej powierzchni. Gdy oglądałem obecną edycję, to na tej powierzchni zmieściłoby się chyba 15 studiów, w których przebywała nasza grupa. Jestem też trochę zaskoczony liczbą dni. W 2001 r. siedziałem w programie 99 dni. Czyli dłużej niż będzie przebywać w nim zwycięzca tej edycji.

Przyjaźń z Piotrem "Gulczasem" Gulczyńskim przetrwała?

Utrzymujemy kontakt do dziś. Każdy z nas robi inne rzeczy, jesteśmy zaangażowani w różne projekty, więc nie mamy czasu, by regularnie się spotykać, ale dzwonimy do siebie, składamy sobie życzenia. A spotkaliśmy się niedawno, gdy obaj zostaliśmy zaproszeni do telewizji śniadaniowej.

"Dzień kobiet, dzień kobiet, niech każdy się dowie..." - śpiewaliście 8 marca ubrani tylko w fartuchy. Często przypominają panu ten występ?

Co roku, 8 marca, filmik pojawia się na portalach społecznościowych. Podejrzewam, że jeszcze długo będzie hulać po internecie.
Na zdjęciu: Piotr Na zdjęciu: Piotr "Gulczas" Gulczyński i Klaudiusz Sevković. Fot. Marek Zawadka/Reporter
A "Sznikers" jeszcze na pana mówią?

"Sznikers" i "Szprajt". To też do mnie przylgnęło. Wchodząc do programu, mieszkałem dwanaście lat w Niemczech, byłem przyzwyczajony do takiej wymowy tych słów. Publika podłapała, to się ludziom spodobało. Nie wymyśliłem tego, było to dla mnie naturalne. Do dziś żałuję, że nie podpisałem żadnego kontraktu reklamowego ze Snickersem.

Po prawie dwóch dekadach od pierwszego Big Brothera ludzie zaczepiają pana na ulicy?

W Chorzowie, skąd pochodzę i gdzie mieszkam, nie jestem już atrakcją. Ale gdy jeżdżę po Polsce, po świecie, to się zdarza. Podobno się nie zmieniam, ludzie mnie rozpoznają, czasami muszę opowiadać o programie.

W niektórych reality show uczestnicy mają łatwy dostęp do alkoholu. Jak było w waszych czasach?

Nie było mowy o alkoholu. Mieliśmy stricte wydzielone napoje, jedzenie. Musieliśmy walczyć, żeby zdobyć pieniądze, żeby móc sobie pewne rzeczy kupić. Alkoholu nie kupowaliśmy, bo zawsze na niego zabrakło (śmiech). Chyba tylko raz, po tygodniu, Wielki Brat postawił nam skrzynkę piwa. Mieliśmy jednak tyle adrenaliny, że nikt nie potrzebował alkoholu. Bawiliśmy się i bez tego.

Jaki moment z tych 99 dni szczególnie utkwił panu w pamięci?

Fajne są wspomnienia związane ze sportem. Kiedyś w rozmowie z uczestnikami programu wspomniałem, że właśnie trwają eliminacje do mistrzostw świata w Korei Płd. i Japonii. "Fajnie by było razem kibicować i poznać tych piłkarzy" - powiedziałem. Wielki Brat podłapał i po dwóch-trzech dniach w programie pojawili się nasi reprezentanci - Jurek Dudek, Tomek Iwan, Tomasz Hajto. Graliśmy w naszym małym ogródku mecz. Było to duże przeżycie. A te przyjaźnie z piłkarzami pozostały do dzisiaj.
Na zdjęciu: Jerzy Dudek i Klaudiusz Sevković. Fot. JERZY DABROWSKI/ONS.pl Na zdjęciu: Jerzy Dudek i Klaudiusz Sevković. Fot. JERZY DABROWSKI/ONS.pl
Po Big Brotherze brał pan udział w innych programach typu reality show. Wszedłby pan raz jeszcze do tej rzeki czy to zamknięty rozdział?

To zależy od tego, jaki byłby to program. Nie mówię nie, ale musiałbym wiedzieć, co się z tym wiąże. Może jakiś "Azja Express" czy "Agent" by mnie zaciekawił. Nie wiem jednak, czy znalazłbym czas. Zajęć mam bardzo dużo.

Patrząc na uczestników pierwszej edycji, poradził pan sobie z tej grupy najlepiej po programie?

Mam być skromny czy nieskromny?

Ma pan być szczery.

Wydaje mi się, że tak. Niektóre osoby też sobie dobrze radzą, ale ja tych projektów powymyślałem bardzo dużo. Działam na różnych platformach, to się wzięło z mojego doświadczenia, które zaczerpnąłem w Niemczech. Już wtedy wymyślałem sobie kolejne rzeczy, w których się realizowałem i realizuję do dziś.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., W ILU EGZEMPLARZACH SPRZEDAŁA SIĘ PŁYTA KLAUDIUSZA SEVKOVICIA, W JAKI SPOSÓB TRAFIŁ DO SPORTU I CZY WYGRYWA W GOLFA Z DUDKIEM I CZERKAWSKIM

ZOBACZ WIDEO "Klatka po klatce" (highlights): najlepsze akcje z gali KSW 47
Czy oglądasz nową edycję Big Brothera?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×