Marko Panić: Odchodzę, by grać w Lidze Mistrzów. Wcześniej znów chcę zdobyć z Azotami medal!

Materiały prasowe / KS AZOTY PUŁAWY / Na zdjęciu: Marko Panić w akcji
Materiały prasowe / KS AZOTY PUŁAWY / Na zdjęciu: Marko Panić w akcji

- W Pucharze EHF graliśmy słabo. Kiel i GOG to jednak drużyny od nas lepsze - mówi Marko Panić. Gracz Azotów Puławy przyznaje, że sezon nie układa się dobrze, tłumaczy słabości Azotów, mówi o związkowym absurdzie w Bośni i nadchodzącym transferze.

[b]

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: PGNiG Superliga. Piąte miejsce Azotów Puławy na koniec fazy zasadniczej to...[/b]

Marko Panić, rozgrywający KS Azoty Puławy: Średnio. W zeszłym roku poszło nam znacznie lepiej, skończyliśmy wyżej. Ogólnie, chcielibyśmy powtórzyć to, co udało nam się osiągnąć w poprzednim sezonie, czyli znów wywalczyć medal w lidze, awansować do finału Pucharu Polski, grę w Pucharze EHF niestety już skończyliśmy. Inne cele wciąż możemy osiągnąć, bo nic jeszcze nie przegraliśmy.

Co nie zmienia faktu, że pozycja niska.

[color=#000000]Tak, ten rok jest dla nas bardzo trudny. Mieliśmy trzy czy cztery niespodzianki niekorzystne dla nas: przegraliśmy z Piotrkowem, Lubinem, zremisowaliśmy z Gdańskiem i Zabrzem - o tych meczach myślę. Nie wiem, dlaczego w tych spotkaniach nam nie poszło. Chyba taki jest po prostu sport. Piąta pozycja daje nam grę z Gwardią w ćwierćfinale, więc walczymy o najlepszą czwórkę. Potem czeka nas dwumecz z Kielcami, wtedy będzie bardzo trudno. Ale i tak będziemy grać o medal. W meczu z Wisłą w środę pokazaliśmy, że w Polsce możemy walczyć z każdym.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Anegdoty z szatni Legii. "Hasi skrytykował mnie za sposób chodzenia w szpilkach"

[/color]

Z tego, co pan mówi, rywalizacja z Gwardią nie spędza wam snu z powiek?

To my jesteśmy faworytem, jak popatrzymy na rezultaty między naszymi zespołami w poprzednich latach, to wygrywamy przeważnie my. Teraz chcemy dołożyć kolejne dwa zwycięstwa i myślę, że tak właśnie będzie. Potem, no cóż, nastawiamy się na walkę o brąz.

Puchar EHF. Tu już jest po herbacie. Zmagania zakończyliście tylko z jednym punktem, na ostatnim miejscu w grupie. A wydaje mi się, że naprawdę była szansa z tej grupy wyjść.

Na pewno. W tej fazie rozgrywek graliśmy drugi raz z rzędu i to wymaga przyzwyczajenia. Dla zawodników indywidualnie i dla zespołu jako całości przerzucenie się na grę co trzy dni nie jest takie oczywiste. Oczywiście jeśli chcemy w obu spotkaniach zaprezentować się z najlepszej strony, bo o to w tym chodzi. Na arenie międzynarodowej Azoty to wciąż "świeżak". Ale nie chcę szukać alibi. Graliśmy słabo, trzeba to powiedzieć. Choć był super mecz w Kolonii, porażka tylko trzema bramkami z wielkim THW, tylko co z tego, jak za tydzień jedziemy do Gdańska, gdzie zwykle wygrywamy dziesięcioma bramkami i remis? Nie mam na to wytłumaczenia.

Tak, Granollers było do pokonania, ale Kiel i GOG to realnie lepsze od nas zespoły. O Kielu nie ma co gadać, nazwa mówi za siebie, a Duńczycy grają specyficzną piłkę ręczną: szybką, skandynawską, ale też bardzo taktyczną. A my? Mieliśmy swoje słabości, staraliśmy się je przykryć, ale na koniec nikt nie może być zadowolony z naszego występu.

Puchar Polski. W sobotę półfinał z Orlen Wisłą Płock. Co musicie poprawić od środy (porażka z Wisłą 21:24) do soboty?

Musimy zagrać... tak samo jak w Puławach! Jedyne, czego potrzebujemy, to skuteczności. Borbely w środę obronił kilka niesamowitych sytuacji, podobnie Morawski po przerwie. Gdyby razem zliczyć, nie wykorzystaliśmy ponad dziesięciu "setek". Musimy w tych sytuacjach zachować większą koncentrację. Do tego gubiliśmy się odrobinę w ważnych momentach, kiedy mogliśmy przejąć kontrolę nad spotkaniem. Jeśli wyeliminujemy nasze błędy w ataku, wszystko może się zdarzyć. Tyle, że wolelibyśmy grać przed naszymi kibicami, ale tak się złożyło, że to ligowy mecz był u nas. Wolelibyśmy odwrotnie.

Prezes Witaszek od kilku lat konsekwentnie budował w Puławach zespół, którego apogeum siły miało nastąpić teraz. Jak na polskie warunki, udało mu się zebrać naprawdę super skład. Zgoda?

Tak jest.


To dlaczego w obu sezonach utknęliście już w fazie grupowej Pucharu EHF, nie zagroziliście Wiśle w lidze? Bo jeśli rozumiem, takie były właśnie plany.

Bardzo trudne pytanie. Na każdej pozycji mamy po dwóch graczy wysokiej klasy, stanowimy dobry zespół, na papierze jesteśmy silniejsi od np. Piotrkowa czy Lubina i naprawdę robimy wszystko najlepiej, jak można, żeby osiągać dobre wyniki. Rozmawiamy między sobą, dlaczego czasem wygląda to gorzej, próbujemy znaleźć rozwiązania, ale to nie jest takie proste.

To może pomogę. W trakcie trzech sezonów na ławce Azotów zasiadło pięciu trenerów. Wam na pewno częste zmiany nie pomagały?

To są decyzje prezesa, wiem, że podejmuje takie, jakie uważa, że są najlepsze dla klubu. Samemu nie mam z nim jakiegoś większego kontaktu i dla mnie nie ma takiego znaczenia, kto jest trenerem. I tak muszę robić swoje i się go słuchać. To się nigdy nie zmieni.

Myślę, że zawodnik może tylko myśleć na zasadzie: co jest, to jest. Nie on decyduje o zmianie trenerów. Każdy z nich ma swój pomysł na drużynę, swój system i trzeba się do niego dostosować, choć nie zawsze przychodzi to od razu. Więc jeśli patrzymy na to w ten sposób, to zgoda, czasem zmiana trenera wymaga chwili, by zespół zaczął grać tak, jak nowy trener chce. Ale to nasza praca.

Co sprawiło, że Bartoszowi Jureckiemu trenerowi nie wypaliło?

Mnie się metody Bartka bardzo podobały. Jedyny błąd, jaki mogę powiedzieć, że zauważyłem u niego, to że za szybko chciał grać jak VIVE i Wisła. Od razu chciał zrobić ogromny krok do przodu. Czasem za duży. Był ogromnie ambitny. To oczywiście dobrze, taki musi być każdy trener. Ale czasem te pomysły nam nie wychodziły. Dla niego to też dopiero pierwszy klub, od razu pod dużą presją, każdy oczekiwał wyników, bez miejsca na wpadki, to było dla niego duże wyzwanie. Ale gdyby nie przyjął oferty, mógłby zrobić błąd. Przyjął, błędy były naturalne. Nie robi błędów tylko ten, kto nic nie robi. Mogę mówić o nim tylko w najlepszych słowach.

O ile w obronie wyglądacie naprawdę nieźle, taktyka w ataku oparta tylko na rzutach rozgrywających jest łatwa do rozkodowania. Patrząc na protokoły meczowe, skrzydłowi często tylko statystują.

Mamy problem, kiedy nie wyjdzie nam pierwsza zagrywka. Wtedy pojawia się pytanie, co robić za drugim razem i często nie ma rozwiązania. Ta kontynuacja akcji to nasz problem, przez to tracimy tempo. Mocno pracujemy nad tym na treningach.

Widziałem ostatnio mecz Flensburga z Mieszkowem, Lasse Svan - wg mnie najlepszy prawoskrzydłowy świata - pierwszą bramkę zdobył w 45. minucie. Czasem tak się po prostu zdarza, nie przykładałbym wagi do liczb. Musimy grać to, co nam wychodzi. Naszą siłą jest druga linia. Do tego w polskiej lidze dobrze kryje się skrzydłowych, pamiętam mecze z VIVE i Kwidzynem, gdzie nie dało się tam piłki zmieścić. I dlatego czasem tak to wygląda. Ale były też przecież mecze jak z Górnikiem czy Arką, kiedy skrzydłowi rzucali 15 bramek.

Mówi się też, że sporym problemem zespołu jest zaawansowany wiek kadry. To prawda, spotkania często przegrywacie w ostatnim kwadransie. Brakuje sił?

Brakuje wszystkiego! (śmiech) Wg mnie problem leży jeszcze gdzie indziej - w naszych przestojach. Czasem gramy super mecz, a przychodzi czas, kiedy nie rzucamy bramki przez 5-10 minut. Jest chaos na boisku, normalnie czarna dziura w naszych szeregach. To wtedy przegrywamy mecze. Tak się w tym sezonie zdarza bardzo często. Uważam, że stąd biorą się nasze kłopoty.

W związku z tym pojawiły się też głosy, że z uwagi na rewolucję w drużynie po sezonie, w szatni opadły morale i nikt już nie chce "umierać" za klub.

Mogę mówić tylko za siebie, ale każdy jest profesjonalistą, każdy musi dawać z siebie sto procent do końca kontraktu. Robię, co mogę. Chciałbym, żeby w Puławach wciąż mówili o mnie fajnie. Każdemu trenerowi mówiłem, że choć kontrakt z Mieszkowem podpisałem dawno temu, bo 10 miesięcy temu, będę grał na maksa. Czasem się uda, czasem nie, ale ważne, żeby grać do końca. Jako sportowiec, kiedy bym nie grał z pełnym zaangażowaniem, miałbym do siebie pretensje.

Na drugiej stronie Marko Panić opowiada o grze we Francji, oburęczności, dwóch paszportach, szansie na pierwszy awans na mistrzostwa Europy dla reprezentacji Bośni i nadchodzącym transferze do Mieszkowa Brześć.
[nextpage]
To tyle o Azotach.

Uff.

Przed nimi pięć lat spędził pan we francuskim Chambery Savoie. Obserwował pan, jak liga francuska staje się jedną z najmocniejszych w Europie. A gdy "wyskoczyła" na dobre... przeniósł się pan do Polski. Nie żałuje pan?

Francja to bardzo fajny kraj, liga jest świetnie zorganizowana, ale nie sądzę, że zrobiłem błąd przechodząc do Polski. Kiedy przychodziłem do Chambery, graliśmy w Lidze Mistrzów, to był mój cel. Potem pojawiły się kolejne dobre kluby i trzy razy zakwalifikowaliśmy się do Pucharu EHF, klub jednak z roku na rok nieco osuwał się w tabeli. W tym samym roku odeszło 9 graczy, w tym ja. Miałem oferty, żeby zostać we Francji, ale po pięciu latach chciałem coś zmienić i zostać w europejskich pucharach. Azoty to gwarantowały. Zadzwoniłem do Nikoli Prce, on powiedział, że wszystko jest tutaj w porządku, że to ambitny klub, więc podpisałem umowę w Polsce. Podobnie sytuacja wygląda teraz, gdy odchodzę z Azotów.

Podbił pan polską ligę, zwłaszcza pod względem bramek; pana średnia trafień skoczyła z 3 do 5 na mecz, jest pan w czołówce strzelców. Dużo łatwiej o bramki w Polsce niż we Francji?

We Francji też jest jeden zespół, który ma wygrywać wszystko, to PSG. Ale tam są zespoły jak Montpellier, Nantes, które mogą temu hegemonowi realnie zagrozić. W Polsce VIVE może przegrać tylko z Wisłą, a i to się rzadko zdarza. Może gdybyśmy my trafili na swój super dzień i problemy VIVE? Ale reszta zespołów nie ma żadnych szans. Tam niespodzianki zdarzają się częściej, poziom jest dużo bardziej wyrównany, więc o bramki też trudniej. To główna różnica między tymi ligami.

Charakterystyka gry też jest inna?

Tak, różnica jest bardzo duża, zwłaszcza w obronie. Tam się gra dużo ofensywniej, często broni się na dziesiątym metrze. A w Polsce dużo częściej gra się w strefie na kontakcie z obrońcą. W pierwszym sezonie musiałem wziąć parę dodatkowych masaży.

Ciekawą sprawą jest pana narodowość. Ma pan dwa paszporty. Urodził się pan w Jajcach (w 1991 r.), kiedy miasto należało jeszcze do Chorwacji, niepodległość Bośnia proklamowała rok później (w 1992 r.). Pan się czuje Bośniakiem, Chorwatem, może oboma naraz?

Bośniakiem. Gram dla tej kadry, to mój kraj, mój dom. Ale moja mama jest Chorwatką. Tata - Bośniakiem. Obszar, na którym się urodziłem, podzielił się potem między trzy państwa, co ciekawe, też między trzy religie. Bo są tam katolicy, prawosławni i muzułmanie. Więc duża mieszanka i dużo się tam dzieje. I tak, mam dwa paszporty, choć głównie używam chorwackiego, który ułatwia podróże (Chorwacja należy do Unii Europejskiej, Bośnia już nie - red.). Z bośniackiego paszportu korzystam w zasadzie tylko u siebie w kraju. Poza tym ta dwunarodowość nie pomaga jednak szczególnie, no - nie zajmuję jeszcze miejsca dla graczy spoza UE mojemu zespołowi. A skąd pan to w ogóle wie?

To akurat nie było zbyt trudne, znalazłem na Wikipedii. Jak wygląda piłka ręczna w Bośni?

Liga jest bardzo słaba, są może dwa czy trzy zespoły, które mogą pokazać się w Europie, ale stawiamy głównie na młodych zawodników. Jesteśmy takim krajem, gdzie szkolenie młodzieży w sporcie jest dość dobre, dlatego teraz bardzo dużo Bośniaków wyjeżdża grać do Europy.

W kadrze natomiast jest kilka naprawdę dobrych indywidualności: Mirsad Terzić, który przez dziesięć lat grał w Veszprem, Burić z Flensburga, najlepszym strzelcem w historii kadry jest Toromanović, który grał kiedyś w Wiśle. Indywidualnie jesteśmy mocni, ale zawsze brakuje mam tego czegoś jako drużyna. No i dużo rzeczy dzieje się obok kadry. Polityka.

Co to znaczy?

Zanim panu opowiem, zacznę od tego, że bardzo lubię grać dla Bośni i nie wyobrażam sobie, bym nie grał. Śmieję się, że to dla mnie jak aspiryna, bo w Puławach często wpadam w rutynę. Dom, trening, wideo, dom, mecz – i tak w kółko. Lubię przełamać to, jadąc na kadrę. Zwłaszcza, że atmosfera zawsze jest super.

Gorzej jest ze związkiem. Bośnia w ogóle takiego nie posiada!

Jak to możliwe? Jak zorganizowane są wasze spotkania, podróże?

Szczerze - nie wiem. Nikt nie pracuje u nas w związku. Chodzi o to, że poprzedni rządzący zrobili dwa miliony euro długu i nie ma jak tego odbudować, mimo wielu prób. Nikt nie chce tam pracować, wszyscy się boją. Jeśli pojawią się pieniądze na rachunku związku, od razu zabierze je państwo lub wierzyciele. Nie wiem, jakim cudem to wszystko się jeszcze trzyma.

To, na przekór, wasze wyniki są dobre jak nigdy. Tylko raz w historii braliście udział w mistrzostwach świata (Katar, 2015), na mistrzostwa Europy promocji nie wywalczyliście nigdy. Ale to może się szybko zmienić, bo w obecnych eliminacjach wygraliście na wyjeździe z Białorusią, teraz czeka was dwumecz z Finami, po którym awans będzie na wyciągniecie ręki.

Jedziemy na te mistrzostwa! Biorę za to odpowiedzialność!

Finowie tylko groźnie wyglądają?


Tak! Tak! (śmiech) Jesteśmy faworytami, ograliśmy ich w poprzednich eliminacjach dwa razy. Pasują nam. Jak wygramy te dwa mecze, 90 proc. pracy wykonane i 90 proc. szansy na awans.

Podobno nie robi panu różnicy, którą ręką rzuca.

Prawda.


Skąd to się wzięło? To wrodzone czy wytrenowane?

Nie urodziłem się tak, to wytrenowane. Tata grał w piłkę ręczną, bardzo dobrze, choć amatorsko i przez niego gram i ja. Miałem 12-13 lat, zacząłem grać w swoim mieście, w małym klubie w Jajcach. Kiedyś doznałem kontuzji, złamałem palec prawej ręki i zacząłem grać lewą. Wychodziło mi, zaczęli ustawiać mnie na prawej stronie, zawsze brakowało tam zawodników i tak już zostało. Zaczęliśmy nad tym z tatą pracować.

Czyli na co dzień jest pan praworęczny?


Tak. Wszystko robię prawą ręką, tylko gram lewą.


Wypisz, wymaluj - Rafael Nadal. Jego do gry w tenisa lewą ręką zmusił wujek, twierdząc, że będzie dzięki temu sprawiał rywalom większe problemy na korcie. Pan
jak na tym zyskał?

Myślę, że mój rzut prawą ręką jest niespodzianką dla rywali. Może nie wszyscy o tym wiedzą? Gdy jestem na środku podczas akcji, mogę przełożyć piłkę z ręki do ręki podczas zwodu, odwrócić akcję w prawo i rzucić prawą. Po 10-15 minutach obrońcy przyzwyczajają się do mojej lewej ręki, wtedy zaskakuję ich prawą. Robię to parę razy w meczu. Często się udaje. To daje duże możliwości.

Na podbicie Ligi Mistrzów z Mieszkowem?

Idę właśnie po tę Ligę Mistrzów! Bądźmy szczerzy, Wisła jest od nas (Azotów - red.) lepszym zespołem. Gdybyśmy zajęli drugie miejsce w lidze, grali w Lidze Mistrzów, pewnie bym został. Poza tym, nie mogę powiedzieć nic złego o Azotach. Kiedyś rozmawiałem z prezesem Witaszkiem, pyta mnie: "Marko, czemu odchodzisz? Możemy coś zrobić, żeby cię zatrzymać, coś było nie tak?", odpowiedziałem: "Nie o to chodzi. Wszystko jest tutaj super. Ale chcę grać na wyższym poziomie, jeśli mam taką okazję". Nie powiem panu nic innego niż prezesowi.

[color=#000000]Może Azoty za rok czy dwa będą grały w Lidze Mistrzów? Kto wie. Ale na teraz Mieszkow to jednak lepszy klub i to oni mają Champions League. Oprócz tego, jest tam wielu Chorwatów i Słoweńców. Chcę się spróbować na wyższym poziomie. Mam 28 lat, czuję, że nadchodzą moje najlepsze sezony. Trzymajcie kciuki, że mi się uda!

[/color]Obserwuj autora na Twitterze!

Źródło artykułu: