Marko Panić: Odchodzę, by grać w Lidze Mistrzów. Wcześniej znów chcę zdobyć z Azotami medal!

Maciej Szarek
Maciej Szarek
To tyle o Azotach.

Uff.

Przed nimi pięć lat spędził pan we francuskim Chambery Savoie. Obserwował pan, jak liga francuska staje się jedną z najmocniejszych w Europie. A gdy "wyskoczyła" na dobre... przeniósł się pan do Polski. Nie żałuje pan?

Francja to bardzo fajny kraj, liga jest świetnie zorganizowana, ale nie sądzę, że zrobiłem błąd przechodząc do Polski. Kiedy przychodziłem do Chambery, graliśmy w Lidze Mistrzów, to był mój cel. Potem pojawiły się kolejne dobre kluby i trzy razy zakwalifikowaliśmy się do Pucharu EHF, klub jednak z roku na rok nieco osuwał się w tabeli. W tym samym roku odeszło 9 graczy, w tym ja. Miałem oferty, żeby zostać we Francji, ale po pięciu latach chciałem coś zmienić i zostać w europejskich pucharach. Azoty to gwarantowały. Zadzwoniłem do Nikoli Prce, on powiedział, że wszystko jest tutaj w porządku, że to ambitny klub, więc podpisałem umowę w Polsce. Podobnie sytuacja wygląda teraz, gdy odchodzę z Azotów.

Podbił pan polską ligę, zwłaszcza pod względem bramek; pana średnia trafień skoczyła z 3 do 5 na mecz, jest pan w czołówce strzelców. Dużo łatwiej o bramki w Polsce niż we Francji?

We Francji też jest jeden zespół, który ma wygrywać wszystko, to PSG. Ale tam są zespoły jak Montpellier, Nantes, które mogą temu hegemonowi realnie zagrozić. W Polsce VIVE może przegrać tylko z Wisłą, a i to się rzadko zdarza. Może gdybyśmy my trafili na swój super dzień i problemy VIVE? Ale reszta zespołów nie ma żadnych szans. Tam niespodzianki zdarzają się częściej, poziom jest dużo bardziej wyrównany, więc o bramki też trudniej. To główna różnica między tymi ligami.

Charakterystyka gry też jest inna?

Tak, różnica jest bardzo duża, zwłaszcza w obronie. Tam się gra dużo ofensywniej, często broni się na dziesiątym metrze. A w Polsce dużo częściej gra się w strefie na kontakcie z obrońcą. W pierwszym sezonie musiałem wziąć parę dodatkowych masaży.

Ciekawą sprawą jest pana narodowość. Ma pan dwa paszporty. Urodził się pan w Jajcach (w 1991 r.), kiedy miasto należało jeszcze do Chorwacji, niepodległość Bośnia proklamowała rok później (w 1992 r.). Pan się czuje Bośniakiem, Chorwatem, może oboma naraz?

Bośniakiem. Gram dla tej kadry, to mój kraj, mój dom. Ale moja mama jest Chorwatką. Tata - Bośniakiem. Obszar, na którym się urodziłem, podzielił się potem między trzy państwa, co ciekawe, też między trzy religie. Bo są tam katolicy, prawosławni i muzułmanie. Więc duża mieszanka i dużo się tam dzieje. I tak, mam dwa paszporty, choć głównie używam chorwackiego, który ułatwia podróże (Chorwacja należy do Unii Europejskiej, Bośnia już nie - red.). Z bośniackiego paszportu korzystam w zasadzie tylko u siebie w kraju. Poza tym ta dwunarodowość nie pomaga jednak szczególnie, no - nie zajmuję jeszcze miejsca dla graczy spoza UE mojemu zespołowi. A skąd pan to w ogóle wie?

To akurat nie było zbyt trudne, znalazłem na Wikipedii. Jak wygląda piłka ręczna w Bośni?

Liga jest bardzo słaba, są może dwa czy trzy zespoły, które mogą pokazać się w Europie, ale stawiamy głównie na młodych zawodników. Jesteśmy takim krajem, gdzie szkolenie młodzieży w sporcie jest dość dobre, dlatego teraz bardzo dużo Bośniaków wyjeżdża grać do Europy.

W kadrze natomiast jest kilka naprawdę dobrych indywidualności: Mirsad Terzić, który przez dziesięć lat grał w Veszprem, Burić z Flensburga, najlepszym strzelcem w historii kadry jest Toromanović, który grał kiedyś w Wiśle. Indywidualnie jesteśmy mocni, ale zawsze brakuje mam tego czegoś jako drużyna. No i dużo rzeczy dzieje się obok kadry. Polityka.

Co to znaczy?

Zanim panu opowiem, zacznę od tego, że bardzo lubię grać dla Bośni i nie wyobrażam sobie, bym nie grał. Śmieję się, że to dla mnie jak aspiryna, bo w Puławach często wpadam w rutynę. Dom, trening, wideo, dom, mecz – i tak w kółko. Lubię przełamać to, jadąc na kadrę. Zwłaszcza, że atmosfera zawsze jest super.

Gorzej jest ze związkiem. Bośnia w ogóle takiego nie posiada!

Jak to możliwe? Jak zorganizowane są wasze spotkania, podróże?

Szczerze - nie wiem. Nikt nie pracuje u nas w związku. Chodzi o to, że poprzedni rządzący zrobili dwa miliony euro długu i nie ma jak tego odbudować, mimo wielu prób. Nikt nie chce tam pracować, wszyscy się boją. Jeśli pojawią się pieniądze na rachunku związku, od razu zabierze je państwo lub wierzyciele. Nie wiem, jakim cudem to wszystko się jeszcze trzyma.

To, na przekór, wasze wyniki są dobre jak nigdy. Tylko raz w historii braliście udział w mistrzostwach świata (Katar, 2015), na mistrzostwa Europy promocji nie wywalczyliście nigdy. Ale to może się szybko zmienić, bo w obecnych eliminacjach wygraliście na wyjeździe z Białorusią, teraz czeka was dwumecz z Finami, po którym awans będzie na wyciągniecie ręki.

Jedziemy na te mistrzostwa! Biorę za to odpowiedzialność!

Finowie tylko groźnie wyglądają?


Tak! Tak! (śmiech) Jesteśmy faworytami, ograliśmy ich w poprzednich eliminacjach dwa razy. Pasują nam. Jak wygramy te dwa mecze, 90 proc. pracy wykonane i 90 proc. szansy na awans.

Podobno nie robi panu różnicy, którą ręką rzuca.

Prawda.


Skąd to się wzięło? To wrodzone czy wytrenowane?

Nie urodziłem się tak, to wytrenowane. Tata grał w piłkę ręczną, bardzo dobrze, choć amatorsko i przez niego gram i ja. Miałem 12-13 lat, zacząłem grać w swoim mieście, w małym klubie w Jajcach. Kiedyś doznałem kontuzji, złamałem palec prawej ręki i zacząłem grać lewą. Wychodziło mi, zaczęli ustawiać mnie na prawej stronie, zawsze brakowało tam zawodników i tak już zostało. Zaczęliśmy nad tym z tatą pracować.

Czyli na co dzień jest pan praworęczny?


Tak. Wszystko robię prawą ręką, tylko gram lewą.


Wypisz, wymaluj - Rafael Nadal. Jego do gry w tenisa lewą ręką zmusił wujek, twierdząc, że będzie dzięki temu sprawiał rywalom większe problemy na korcie. Pan
jak na tym zyskał?

Myślę, że mój rzut prawą ręką jest niespodzianką dla rywali. Może nie wszyscy o tym wiedzą? Gdy jestem na środku podczas akcji, mogę przełożyć piłkę z ręki do ręki podczas zwodu, odwrócić akcję w prawo i rzucić prawą. Po 10-15 minutach obrońcy przyzwyczajają się do mojej lewej ręki, wtedy zaskakuję ich prawą. Robię to parę razy w meczu. Często się udaje. To daje duże możliwości.

Na podbicie Ligi Mistrzów z Mieszkowem?

Idę właśnie po tę Ligę Mistrzów! Bądźmy szczerzy, Wisła jest od nas (Azotów - red.) lepszym zespołem. Gdybyśmy zajęli drugie miejsce w lidze, grali w Lidze Mistrzów, pewnie bym został. Poza tym, nie mogę powiedzieć nic złego o Azotach. Kiedyś rozmawiałem z prezesem Witaszkiem, pyta mnie: "Marko, czemu odchodzisz? Możemy coś zrobić, żeby cię zatrzymać, coś było nie tak?", odpowiedziałem: "Nie o to chodzi. Wszystko jest tutaj super. Ale chcę grać na wyższym poziomie, jeśli mam taką okazję". Nie powiem panu nic innego niż prezesowi.

Może Azoty za rok czy dwa będą grały w Lidze Mistrzów? Kto wie. Ale na teraz Mieszkow to jednak lepszy klub i to oni mają Champions League. Oprócz tego, jest tam wielu Chorwatów i Słoweńców. Chcę się spróbować na wyższym poziomie. Mam 28 lat, czuję, że nadchodzą moje najlepsze sezony. Trzymajcie kciuki, że mi się uda!

Obserwuj autora na Twitterze!

Uważasz, że Azoty Puławy w pełni wykorzystują swój potencjał?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×