Wojciech Nowiński. Profesjonalista, mentor, przyjaciel

Jako jedyny doprowadził polskich szczypiornistów do złota wielkiej imprezy. Przez lata jego głos nieodzownie wiązał się z meczami polskiej kadry. Wojciech Nowiński, autorytet w naszym światku piłki ręcznej, zmarł 12 czerwca w wieku 70 lat.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Wojciech Nowiński WP SportoweFakty / Sławomir Bromboszcz / Wojciech Nowiński
Marcin Lijewski, były reprezentant Polski: - Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, byłem i nadal jestem w szoku. Michał Świrkula, podopieczny z kadry młodzieżowej: - Do tej pory trudno mi się pozbierać. Gdy tylko dowiedziałem się, że jest z nim bardzo źle, od razu wsiadłem w samochód, by pożegnać się z trenerem. Piotr Przybecki, były selekcjoner: - Nawet teraz nie jest mi łatwo cokolwiek powiedzieć.

Można by tak wykonać telefony do kolejnych byłych i obecnych zawodników, od wszystkich zapewne usłyszałbym to samo. Wojciecha Nowińskiego znał każdy, w którymś momencie napotkał trenera na swojej ścieżce. Dla młodszych roczników był głosem spotkań reprezentacji. Charakterystyczny tembr, chrypka, encyklopedyczna wiedza. To on wyjaśniał zawiłości taktyczne i regulaminowe, to on sprawił, że piłka ręczna stała się bardziej przystępna dla przeciętnego zjadacza chleba.

- Nie był doceniany tak jak powinien. Stworzył podwaliny pod sukcesy kadry Bogdana Wenty - uważa Jan Prześlakiewicz, wychowawca młodzieży w SMS-ie ZPRP Gdańsk i przyjaciel Nowińskiego.

ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Polska - Izrael. Efektowna wygrana przysłoniła mankamenty kadry? "Nie chwalmy piłkarzy za bardzo"

Świat polskiej piłki ręcznej w żałobie

Mentor

- Facet stawał przed nami, mówił, a my go słuchaliśmy i to robiliśmy - wspomina Lijewski, członek kadry juniorów, który zajął czwarte miejsce podczas MŚ juniorów 1997. Kilka lat później jego brat Krzysztof, Karol Bielecki, Patryk Kuchczyński czy Mariusz Jurkiewicz sięgnęli po jedyne złoto w historii polskiej piłki ręcznej - wygrali młodzieżowe mistrzostwa Europy w 2002 roku.

Nowiński uczył się fachu trenerskiego we Francji, spędził trochę czasu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Po powrocie do kraju, jako selekcjoner juniorów, wprowadził zachodnie standardy i zjednał sobie sympatię.

- Potrafił wykrzesać z nas możliwości. Pamiętam, że wpajał nam: - Nawet przy zgaszonym świetle musicie wiedzieć, gdzie się znaleźć. Na tamte, dość siermiężne czasy, był to powiew profesjonalizmu. Nie zawsze bywało tak kolorowo, po tygodniu zgrupowania nie mogliśmy na siebie patrzeć, bo nie miał łatwego charakteru. Po przerwie znowu wszystko wracało do normy. W pełni mu ufaliśmy, miał świeże spojrzenie - mówi Świrkula, członek złotej drużyny.

- Dużo pomogła mu Francja. Pojechał tam w latach 80. Niezależnie od tego, jak mu szło na zachodzie, to na pewno przewyższał nas wiedzą. Potrafił przewidywać, nos go nie zawodził. Kochał to, co robił. Cały czas się rozwijał i chyba nie został w pełni wykorzystany. Potem dopiero odkryłem, że siedział po nocach i przeglądał taśmy czy płyty. Nabył niesamowitą wiedzę taktyczną, co w latach 90. było w Polsce abstrakcją. Aż tu nagle przyjechał facet, który sypał informacjami jak z rękawa - dodaje Prześlakiewicz.

Perfekcyjny komentator

Od prawie dekady kojarzył się głównie z rolą eksperta telewizyjnego. Najpierw w Polsacie, potem w TVP. Był swego rodzaju prekursorem, niezwykle rzetelnie podchodził do obowiązków.

- Wprowadził komentarz na inny poziom. Pamiętam, gdy dzwonił do mnie przed spotkaniami reprezentacji podczas MŚ czy ME. Akurat występowali moi dawni koledzy z boiska, więc wykręcił numer do mnie, by dowiedzieć się ciekawostek. Chciał po prostu stworzyć swoim komentarzem widowisko - podkreśla Lijewski.

- Dużo pracował nad sobą. Wydzwaniał do mnie i pytał o młodzież. Mówił: - W końcu ty się na tym najlepiej znasz w Polsce, pomożesz mi przygotować się do transmisji - przyznaje Prześlakiewicz.

Dla dziennikarzy zawsze znajdował czas. Gdy nie mógł akurat odebrać, to po chwili oddzwaniał. Bez wyjątku. Był dyżurnym komentatorem rzeczywistości w polskiej piłce ręcznej.

Świrkula: - Bardzo lubił kontakt z mediami. Miał łatwość i potrzebę, dobrze się w tym czuł. Opowiadał ciekawie, ale jednocześnie prosto. Rozkładał wszystko na czynniki pierwsze. Pamiętam, jak spotykaliśmy się i przygotowywaliśmy artykuły. Pytał mnie, czy to rzeczywiście interesujące, nie chciał puszczać w świat "sztuki dla sztuki". Miał setki pomysłów, momentami za dużo.

ZOBACZ: Sensacyjne rozstrzygnięcie w eliminacjach ME 2020

"Fajny gość"

Piotr Przybecki: - Nie traktowałem go wyłącznie jako trenera. Był bardzo barwną postacią, o szerokich zainteresowaniach i specyficznym poczuciu humoru. Może nie każdy od razu łapał, o co chodzi, ale wprowadzał sporo luzu.

Świrkula: - Barwna postać, setki anegdot, bywało zabawnie nawet na treningach. Z jednej strony wymagający, z drugiej sypiący żartami. Nauczył mnie wszystkiego o grze w bramce, a potem współpracowaliśmy na innej, wręcz przyjacielskiej stopie. Rozmawialiśmy co tydzień, czasem codziennie. Niby dzwonił z błahostką na minutę, a kończyliśmy po godzinie. Gdy po karierze wróciłem do Gdańska, to właściwie nie było tygodnia, byśmy nie rozmawiali. "Cześć, dawno się nie odzywałem, masz czas?" Przyjeżdżałem rano, z jednej robiły się cztery kawy, zastawał nas obiad. Pamiętam ostatni telefon, podczas Final4 Ligi Mistrzów. Usłyszałem głos słabszy niż zazwyczaj, ale nadal pytał, co tam w świecie wielkiej piłki.

Prześlakiewicz: - To ogromna strata. Jak mało kto, potrafił zjednać sobie ludzi.

Lijewski: - Po prostu fajny gość. Nie słyszałem, by o kimkolwiek powiedział w krytycznym tonie, co w naszym środowisku jest rzadkością. Powiem szczerze, nie wiedziałem o jego problemach zdrowotnych. Dwa miesiące temu normalnie żartowaliśmy. W mojej głowie zostanie pogodny Wojtek, z niesamowitym poczuciem humoru.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×